recenzja

Manipulator | Przemek Corso, Serca twego chłód

Przemek Corso nami manipuluje. I jest w tym skuteczny. Połykamy jego książkę jednym tchem, a co gorsza kibicujemy jego bohaterowi, zapominając, że „Serca twego chłód” jest w istocie unurzaną w mroku opowieścią o bezwzględnej walce zła ze złem – pisze Przemysław Poznański. 

Mistrzowska manipulacja przeprowadzona została przez autora na wielu poziomach, ale jej efekt jest jeden: „kupujemy” Kubę Jazowieckiego, jesteśmy po jego stronie, trzymamy za niego kciuki. Jesteśmy więc jak wszyscy ci, których Kuba już nabrał na swój wizerunek ułożonego HR-owca z korporacji, i którzy uwierzyli choćby w jego wyjaśnienia, że śmierć Wojtka z finansów była spowodowana atakiem padaczki i zachłyśnięciem się własnymi wymiocinami, choć przecież od pierwszej sceny wiemy, że było inaczej.

Oczywiście relacjonując to co tam się stało, Jazowiecki nami manipuluje – sytuację znamy przecież z jego osobistej, pierwszoosobowej narracji, która służy temu, by nas „kupić”, przekazać nam w pigułce to, w co powinniśmy od początku wierzyć: że Kuba jest z jednej strony drobiazgowy, wręcz pedantyczny, a przy tym cierpliwy w przygotowywaniu zbrodni, z drugiej nie stroni od cynizmu, bo przecież wiedząc, że zabije, do ostatniej chwili łudzi ofiarę mrzonką innego, mniej drastycznego zakończenia dość nieprzyjemnego spotkania. Ale przede wszystkim mamy uwierzyć w to, że mordując działa w dobrej wierze, kierując się szlachetnymi pobudkami, o ile za takie można uznać wyeliminowanie ze społeczeństwa jednostek unurzanych w brudnej, małej  chciwości. I we wszystko to uwierzymy, nawet wbrew poznanym z czasem faktom. Nawet wtedy, gdy widzimy już wprost metody i efekty jego wielopiętrowych manipulacji.

Przeczytaj także:

Może dlatego, że bohater książki z początku przypomina w tej misji Hannibala Lectera z powieści Thomasa Harrisa. Corso daje nam bowiem bohatera przeżartego złem, którego mimo to polubimy za jego pozę arbitra elegancji, za jego misję „czyściciela” społeczeństwa. Dlatego też poznajemy rodzinę Jazowieckiego, z idealną „instagramową” żoną na czele. Dlatego zaglądamy do jego pięknego domu. Dlatego zaczynamy podziwiać jego ułożone życie, w którym co prawda raz po raz zdarzy się zbrodnia, ale przecież nie ona narzuca tu punkt odniesienia.

Za to z odrazą patrzymy na jego szwagra Andrzeja – archetypiczną wręcz postać zapijaczonego i zaćpanego policjanta, pogrążonego w traumie wynikającej z dawnego, niewłaściwie rozegranego śledztwa. Dlaczego? Może instynktownie czujemy, że zagubiony w swoich lękach i zaniedbujący rodzinę Andrzej nie zagwarantuje nam bezpieczeństwa w świecie w istocie przesiąkniętym złem. Złem, które zaczyna się szybko zagęszczać, gdy z jednej strony okazuje się, że w Warszawie szaleje „Pan Żartowniś” – morderca młodych kobiet, z drugiej – że sam policjant w wyniku swoich słabości umoczony został w brudną grę bezwzględnych przestępców. Ochoczo kibicujemy więc Jazowieckiemu, łapiąc się nawet na tym, że irytują nas przebłyski policyjnego instynktu, który każe Andrzejowi wprost oskarżać Kubę o to, że jest psychopatą.

Na tym polega jedna z metod manipulacji, jakie stosuje Corso jako pisarz – czy raczej wykorzystany do tego narrator trzecioosobowy, którego relacja przeplata się tu ze słowami bohatera: daje nam opowieść o złu, i to obecnym na wielu poziomach, ale pozwala nam uwierzyć, że powinniśmy kibicować jednej ze stron, a w zasadzie jednemu, konkretnemu bohaterowi.

Przeczytaj także:

Pozwala, ale nie każe. Największa manipulacja autora polega bowiem na tym, że on sam ani razu nie sugeruje nam, jakoby Jazowiecki zasługiwał na sympatię. Wręcz przeciwnie: sygnalizuje wyraźnie, że powinniśmy przejrzeć na oczy – czy to przechodząc na stronę jego szwagra, czy wsłuchując się w słowa ekspertów, których głos dobiega raz po raz z telewizyjnych relacji. Słowa o tym, że nawet jeśli „(…) wiecie, że ktoś jest psychopatycznym, seryjnym mordercą (…) darzycie go sympatią, fascynacją, lubicie go, uczłowieczacie (…)”. Co więcej: widzimy przecież wyraźnie czyny Kuby, wiemy, że zabija osoby, które nie popełniły obiektywnego zła, a mimo to wciąż trzymamy za niego kciuki.

Corso mówi nam więc: jeśli go lubicie, to nie mnie za to wińcie. To tylko wy sami za to odpowiadacie. Spójrzcie na siebie i zastanówcie się, kiedy wpadliście w tę pułapkę? Kiedy uznaliście, że tę grę zawiści, słabości, chciwości i pożądania potraktujecie jak klasyczne starcie przeciwieństw? Jak starcie dobra i zła, a nie jak tę unurzaną w mroku opowieść o walce zła ze złem? I pomyślcie, czy to nie dlatego właśnie owo zło tak często zwycięża.

Przemek Corso, Serca twego chłód
Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2021

%d bloggers like this: