Nigdy nie byłem symetrystą. Nie dostąpiłem „łaski” bycia dobroduchem, który sądzi, że prawda leży gdzieś pośrodku. Prawda, podobnie jak fakty, jest albo jej nie ma. Możesz sobie wierzyć, że Ziemia jest płaska, COVID-19 to wytwór wyobraźni chińskich naukowców, szczepionki fundują autyzm, zaś „ideologia” LGBT+ uprowadza dzieci do swoich podmiejskich kazamatów, by je tam seksualizować na wszelkie wyuzdane sposoby, a jak zabraknie sił na dręczenie, to się posili ta ideologia w sklepie mięsnym dla nieheteronormatywnych i szybko powróci do swoich bezeceństw na maluczkich.

Nigdy nie byłem symetrystą i odkąd pamiętam, często miałem przez to problemy. Natura zawsze zmuszała mnie do opowiedzenia się za kimś czy za czymś, nie dając rozgrzeszenia za wygodne pozowanie na koncyliacyjnego agnostyka. Z perspektywy lat wydaje mi się, że bez tej skłonności do zdecydowanych poglądów ciężko byłoby mi pisać, wymyślać fabułę, kreować często śmiałe, ale jakże bliskie życiu postawy bohaterów. Przyznam, przez bycie „niesymetrycznym” prozaikiem nazbierało się we mnie sporo zawiści w stosunku do np. popularnych, więc i sprzedających wiele egzemplarzy książek autorów prozy kryminalnej. Sporo też we mnie zazdrości wobec zwinnych kreatorów literatury środka, którzy mają ten dar, że jakoś tak łagodnie traktują tę naszą rzeczywistość, niby kąsają, lecz papierowe to ukąszenia, przez kalkę umowności, taki symetryczny balans literacki. I produkują co rusz powieści, które podobają się większości elektoratu, mówią bowiem jego językiem i przybliżają jego oczywiste projekcje, nigdy nie wymachując przed nim krnąbrną pisarską pięścią.
U mnie zaś od początku uaktywniła się naturalistyczna lub, na przemian, romantyczna definitywność: krocz tam, gdzie inni niekoniecznie, pisz tak, by czytelnik usłyszał tętno twojego serca i poczuł w ustach żółć twojej wątroby.
Tym bardziej cieszy mnie poczucie, że coś się zmienia. Symetryści są w odwrocie. Następuje zmasowane przebudzenie z letargu. Coraz więcej twórców – sztuk wszelkich – przestaje tkwić w nijakim miejscu („Mnie polityka nie interesuje, oni wszyscy tacy sami, byle się nachapać!”). Dostrzegają i w efekcie nie godzą się na to, co dokoła nich się dzieje.
A dzieje się to, że ta nienowoczesna, martyrologiczna, klerykalna, smętna smogiem, wredna w polityce zagranicznej, rasistowska na dzień dobry, obłudna co do spraw łóżkowych, zakomuszona gdzieś w DNA, rydzykowa w szarych komórkach, sarmacka, pozbawiona empatii, pyszna i próżna, dumna ze swojego gnoju na gumiakach, wynosząca bylejakość nad jakość, mięsożerna aż do zawału, pijąca do amoku i z tego błazeńsko dumna, a równocześnie ścigająca paragrafami tych, co chcieli sobie wypalić trawkę, na marszach i stadionach wyjąca na granicy rzygu przyśpiewkami patriotycznymi, na wystawach, odczytach i nieudolnie skręconych filmach rozgrzeszająca zbrodnie żołnierzy wyklętych, rozdająca pieniądze nienawistnikom tworzącym strefy wolne od LGBT i w jakiś sposób powielająca w tej kwestii myślenie oraz działanie nazistów, którzy, jak wiemy, wysyłali homoseksualistów do obozów koncentracyjnych, ta plująca na żądających ludzkich warunków pracy nauczycieli, drwiąca z niegodzących się na upokarzające zasiłki inwalidów, gotowa karać zgwałcone kobiety, które chcą usunąć niechciane tych przestępstw owoce, ta antyeuropejska, rojąca o swojej potędze i wielkopańskim Polexicie, antysolidarnościowa, antyludzka ostatecznie Polska, ta jej część, która taka jest i to pielęgnuje – obecnie znalazła się u steru rządów i próbuje siłą narzucić swoje antywartości drugiej połowie. De facto większości, która przez bezmyślnych osobników zwanych symetrystami przegrała kilka ostatnich wyborów.
Odkąd ta sparszywiała Polska tak się rozpycha, nie ma dnia, by jakiś pacan, nieuleczalny tłumok, mentalny gbur, intelektualna niedojda, miłośnik spisków i układów, słowem, typowy przedstawiciel tak zwanej prawicy nie wygłosił lub nie zrobił czegoś ohydnego, durnego, upokarzającego i zawstydzającego nas już nie tylko na całą Europę, ale i świat.
Dlatego cieszy mnie, że tak wielu robiących w słowie ocknęło się z obojętności na to, jak nam kraj cofają w stronę Wschodu. W wersji reakcyjnej, nieliczącej się z prawami obywatela, wolnością wypowiedzi. Artyści, pisarze, poeci oraz inni aktywiści idei na cyniczną przemoc gotowi są odpowiedzieć wreszcie sprzeciwem, a nawet przemocą, która tak naprawdę jest formą samoobrony. Nie tak prostacką, jak podjudzane przez władzę watahy osiłków, szukających na ulicy „innego”, by mu wklepać i zagrozić zesłaniem do ośrodka reedukacji dla tych, którzy nie chcą uznać ich władzy. Następuje przebudzenie prawej przemocy, która ma nas chronić przed bombardowaniem ze strony stronników wstecznictwa i obskurantyzmu cywilizacyjnego. A ono zatacza coraz szersze kręgi. Co dotychczas rozgrywa się na ulicach, manifestacjach, jak również w zawłaszczonych instytucjach czy mediach, zmienionych w prostackie tuby propagandy autorytaryzmu i nacjonalizmu, jest jedynie przymiarką do większej akcji. Badaniem terenu, na ile da się nas, wolnych ludzi, podbić. I podporządkować niczym innowierców i kobiety w jakimś katokalifacie.
Ulrike Meinhof pisała w gazecie „konkret” w 1968: „Protest jest wtedy, gdy mówię, że dłużej tego nie zniosę. Opór jest wtedy, gdy kończę z tym, czego nie mogę znieść”. Kilka lat później dodała bardziej obrazowo: „Kiedy rzuci się kamieniem, to jest przestępstwo. Kiedy rzuci się ich tysiące, to jest akcja polityczna. Kiedy podpali się czyjś samochód, to jest przestępstwo. Kiedy podpali się ich setki, to jest akcja polityczna”. Stawiajmy opór poprzez wszystko, co może być bronią. Bronią może być wiersz, mem, post. Jeśli trzeba, czynny sprzeciw. Pojutrze najemnicy obecnej władzy mogą przyjść i po ciebie. Dając w twarz za cokolwiek. Przyzwyczajeni przez ostatnie pół dekady do zawłaszczania. Dla nich jesteśmy stadem bezbronnych baranów. Owszem – ale nie wiedzą, że to już przeszłość.
#przerwanysenkornagi