Najłatwiej śmieszkować i z założenia być anty. Przychodzisz sobie na gotowe i mówisz: A wisi mi to! Trudniej zaproponować coś nowego, a przy tym afirmatywnego.

Taką właśnie postawę reprezentuje opcja polityczna, która dzięki machlojkom wygrała ostatnie prezydenckie wybory. Oni ze wszystkim są na nie niczym pewny swego maluch. Prędzej narobią w swojej piaskownicy niż się przyznają, że błądzą. Nawet z książkami, z literaturą, która szuka, a nie znajduje. Z myśleniem, które jest w toku, poprzez to budując, a nie, że się właśnie zakończyło, bo niby wszystko już wiadomo i zamiast literatury pozostaje modlitewnik. Co mnie podwójnie rozsierdza, gdyż dobrze wiem, że taka władza nigdy mi nie pomoże, również moim koleżankom i kolegom po piórze. Nie wesprze, a jeszcze zaszkodzi. Szkoda, ponieważ dobra władza wiele potrafi. Tej obecnej jedyne, co jej wychodzi, to się żarłocznie nachapać i zamaszyście popierdzieć, jaka to z niej moralna locha w żałosnym polskim chlewie.
Kiedy cały rozsądny świat, teraz jeszcze przez przekleństwo pandemii sprowadzony na dół indeksów giełdowych, mimo to mówi progres, nasi rozbestwieni źle pojmowaną demokracją sarmaci wyją regres. Negują naszą ostatnią noblistkę, negują definitywność biologiczną ludzi LGBT, negują konieczność szczepionek, negują COVID-19, negują promowane przez siebie prawo i sprawiedliwość, negują cokolwiek, byle negować, byle pluć, jak to oni dobrze wybrali, a inni przegrali. Wciąż powołują się na swoje przykazania, jedno miłości, a drugie kolektywne, w liczbie dziesięciu słynnych itemów. Ich zmanipulowani wyborcy czują podobnie, jacy to oni moralni i prawi.
Właśnie, dziesięć przykazań, konik wszystkich, którzy chcą nam ustawić życie: o czym mamy pisać, co oglądać, co słuchać, a czego nie, z kim być, a z kim nie. Zwłaszcza nie.
O Mojżeszu, pewnie nieźle byś zarechotał, widząc tych wszystkich polskich prawicowców. Tych pozujących się na prawych mężów konserwatystów, co non stop wywodzą porządek świata z twoich tablic. Bardziej zatwardziali niż Indiana Jones w poszukiwaniu zaginionej Arki. Czy jesteś legendą, czy martwym realem — swego czasu dałeś radę, by wyprowadzić swój lud z domu egipskiej niewoli, gdzie dziesięć plag załatwiło raz na zawsze ten resort wątpliwego all inclusive. Nie miej jednak złudzeń, wszystko kiedyś się kończy. Również twoje przykazania, które ustawiły nasz świat. Jeśli nie twoje, to tych wszystkich, którzy wciąż je usilnie promują, krzywdząc bliźnich, szczególnie kobiety i dzieci. I rojąc sobie, jak to wypowiedzą wszystkie konwencje i będą władni na swoim poletku PL. Świat nigdy nie był czarno-biały. Pytam się więc was, tradycjonalistów i osób ultramoralnych, co za policzek zawsze z pokorą nadstawią ten drugi, co to znaczy, że:
- Nie będziesz miał bogów cudzy przede mną? Nie zamierzam. Żadnych bogów. Po prostu. Nie są mi potrzebni. Innym też. Wystarczy wszelkich bożąt, mesjaszy. Parandowski, ten od greckich bogów pewnie by to potwierdził, oni są jak komary po ostatnich obfitych ulewach. Żądne krwi. Przede wszystkim poddania się im. Dosyć cudzych bogów i bogów w ogóle.
- Nie będziesz brał imienia Pana Boga twego nadaremno? A powiem ci, nic mnie to nie obchodzi. Skoro ten twój Pan Bóg ma problem, że ktoś wciąż powołuje się na niego, to przepraszam, ale trzeba mieć nie po kolei. Może zapisałby się do jakiegoś psychoterapeuty, mogę polecić, jakby co. Mało ludzkich problemów, by jeszcze „boskimi” się maltretować?
- Pamiętaj, abyś dzień święty święcił? Proszę, czyli czy mi się to podoba, czy nie, muszę włączyć hamulec ręczny, „stulić japę”, byle boski stwór się na mnie nie zdenerwował. Co więcej, on jeszcze niejako antycypuje moją krnąbrność, podkreślając, bym pamiętał. Bo jak nie, to co? A, wiem, kara, zatopi, zakatrupi, ogólnie nieźle mnie urządzi jak tuzin nazioli.
- Czcij ojca swego i matkę swoją? Sam będąc ojcem nie mam złudzeń, czcić to sobie można elfy z Tolkiena. Na miłość, tym bardziej czołobitność własnego dziecka trzeba zasłużyć, a nie, że zrobiłem, plemnik trafił w jajeczko, więc jesteś moje i stul pysk. Wierzyć się nie chce, że niektórzy pedofile tak właśnie usprawiedliwiają pierwsze gwałty na swoich dzieciach.
- Nie zabijaj? Może komarów. Ale wszystko, czego żądasz ode mnie, może skończyć się zabójstwem — mnie. Skoro ani myślę dostosować się do twoich zaleceń, to grozi mi wielkie niebezpieczeństwo. Z twojej strony. Gdyż definitywnie spotka mnie czapa po śmierci. Walniesz mnie po karku, spieprzaj niewierny skurczysynu w ognie piekielne.
- Nie cudzołóż? Tu już pojechałeś. Ja wiem, dawno to było, pasterze i ich żony. Oraz owieczki. Nie mieli gdzie, to męczyli zwierzaczki. Coś tam dorwali w czasie konfliktu z wrogim plemieniem. Wy, homo sapiens sprzed kilku tysięcy lat nie będziecie nam ustawiać łóżkowych układów. Ani grozić karą boską, jeśli załadujemy Tindera. Czy poswingerujemy.
- Nie kradnij? Dobra, tu się zgodzę, ogólnie to nie. Naprawdę nikt nie chciałby być okradziony. Jednakże bywają sytuacje, kiedy nagle pozbawiono cię wszystkiego. Kiedy jesteś wyrzutkiem — bo cię aktualny reżim do tego doprowadził. Nie masz nic. Pragniesz przeżyć? Nie sięgniesz po cudze, umierając z głodu? Poza tym nie kradnij, to jasne.
- Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu? O, to różnie bywa. Problem w tym, że przez złą interpretację cudzych zachowań często tak postępujemy. Ci bardziej ogarnięci tym szybciej się ogarniają i przepraszają. Ci głupio zadziorni uparcie stoją przy swoim. Nie zmienia to faktu, kto kłamie na dzień dobry, jest mendą. Czasem jednak trzeba.
- Nie pożądaj żony bliźniego swego? Jasne, ale męża to spoko, prawda? Tak to właśnie jest. Cwaniacy z przeszłości, z Mojżeszam, Mahometem i inni zarozumialcami ubzdurali sobie, że kobieta jest własnością mężczyzny. Nawet jeśli ta woli kobiety. Niby niewinne stwierdzenie, a dociska kobiety jak fabuła Gilead, gender nie, dupa tak. Pożądać trzeba. Kochać trzeba.
- Ani żadnej rzeczy, która jego jest? Zatem twardy, bezwzględny kapitalizm. Moralność właściciela stada kóz. Żadnej mojej kozy, gdyż moja to koza. Pewnie, jeśli chodzi o prawa autorskie, sprawa jest oczywista. Choć do czasu. Nie ma tak, że coś jest czyjeś na zawsze. Ostatnie przykazanie okazuje się paskudnym skąpcem.
Gatunek ludzki i bez hebrajskich tablic nosi w sobie etykę prawego postępowania. Rzeczywistość od początku była i jest zbyt obszerna, by ująć ją w liczbie dziesięciu nakazów i zakazów, nawet jeśli niektóre z nich zdają się być w porządku. Nie ma co się bawić w antyteologa.
Nie religia jest moim wrogiem, jedynie cynicy, którzy budują na niej swoje imperia. I imperiątka, jak dla przykładu naszą Dudlandię. Niestety, powyższe, przecież ironiczne konstatacje, ten felietonowy stand-up z przymrużeniem oka, nic nie zmienią.
Kto się uprze, nadal będzie wierzył w to wszystko. Byle nie krzywdził, jak aktualna władza, innych. Wtedy powiem: Może dobrze, że oprócz kodeksu karnego i cywilnego jest i dziesięć przykazań. Dla backupu, by nastraszyć paru nieuleczalnych dupków. Zwłaszcza naszych.