Przyznacie, że był to przewrotny pomysł – opowiadać o feminizmie z punktu widzenia antyfeministki, i to jednej z czołowych. Wyprawa w jej świat jest fascynująca – kim są kobiety, które nie chcą mieć równych praw z mężczyznami? Co nimi kieruje? Co myślą? Co czują? Jak żyją? Dlaczego tak gorliwie walczą o utrzymanie dyskryminującego status quo? Dziś o serialu Mrs. America.

Phyllis Schlafly jest po czterdziestce, ma bogatego męża, szóstkę dzieci, piękny dom i świetnie gotuje. Skończyła politologię, przy finansowym wsparciu męża kandydowała do Kongresu z partii republikańskiej, bez powodzenia co prawda, ale ciągle się angażuje w kolejne konserwatywne inicjatywy. Jest mocna, choć udaje delikatną, wygadana, choć nieustająco elegancka, i wie, czego chce, chociaż twierdzi, że zawsze pyta o pozwolenie męża. Poznajemy ją w momencie, gdy w USA feministki drugiej fali postanawiają przeforsować poprawkę do konstytucji gwarantującą równość płci zwaną ERA (od Equal Right Amendment). Rzecz jest oczywiście, wcale nie luźno, oparta na faktach.
Tutaj chwilka z feministycznym ABC: pierwsza fala feminizmu przetoczyła się jeszcze w dziewiętnastym wieku, gdy sufrażystki walczyły przede wszystkim o prawo do głosu wyborczego. Feministki drugiej fali, pod koniec lat 60. i całe 70. wieku dwudziestego, skupiły się na równouprawnieniu na rynku pracy, obronie przed molestowaniem seksualnym i prawie do bezpiecznej aborcji. Ta fala feminizmu nas ominęła, natomiast solidnie pozmieniała Europę Zachodnią, a zwłaszcza USA. I ten właśnie gorący czas obserwujemy oczami Phyllis Schlafly, królowej amerykańskich antyfeministek.
W pierwszy odcinek wkracza brawurowo. Starannie umalowana, zgrabna i nienagannie odziana w kostium i perły, zawsze na obcasach, zawsze z fryzurą, z której nie śmie się wymknąć żaden kosmyk, zawsze z uprzejmym uśmiechem na twarzy, elegancko modulowanym głosem twierdzi, że nie jest i nigdy nie była dyskryminowana, a przecież osiągnęła sukces. Znamy to, prawda?
Co więcej, kobiety, które winią o swoje niepowodzenia nierówność płci, szukają usprawiedliwienia dla własnego nieudacznictwa. To także znamy. O równość walczą wyłącznie kobiety samotne, zgorzkniałe, nieszczęśliwe, stare panny i rozwódki, tymczasem, według Phyllis, szczęśliwe małżeństwo to szczyt marzeń każdej normalnej kobiety, a zajmowanie się domem i pozostawanie na utrzymaniu męża to wspaniały przywilej, którego ona kobietom odebrać nie pozwoli. To też znamy.
Poza tym poprawka ERA grozi i innymi niebezpieczeństwami – kobiety będą musiały iść do armii, korzystać z koedukacyjnych toalet, chodzić do koedukacyjnych szkół oraz nikt im nie zagwarantuje alimentów. Na argument, że przedtem też ich nikt nie gwarantował, odpowiada, że szczęśliwa kobieta umie utrzymać małżeństwo, więc problem alimentów dla niej nie zaistnieje.

I ta nigdy nie dyskryminowana Phyllis przez cały niemal pierwszy odcinek nieustająco spotyka się z mniej lub bardziej skrywanym lekceważeniem ze strony mężczyzn. Gdy dziennikarz zaprasza ją do telewizji, nakazuje jej przez cały wywiad miło się uśmiechać i broń Boże nie zaperzać, bo zagniewane kobiety głupio wyglądają. Przez ten przyklejony uśmiech wszystko, co Phyllis mówi, wydaje się niepoważną głupotką, choć przecież argumentuje sensownie.
Mąż jej mówi, że gdyby dostała się do kongresu, on się do Waszyngtonu przenosić nie planuje, a gdyby miała zamiar dojeżdżać do pracy, on zdecydowanie nie będzie z tego zadowolony. Na argument, że ze względu na jego karierę ona kiedyś się przeprowadziła, mąż nie odpowiada.

Gdy Phyllis jedzie do Waszyngtonu polobbować, gdy siada w gabinecie między samymi politykami płci męskiej i zaczyna wygłaszać swoje poglądy, panowie pomijają jej wypowiedź pełną zażenowania ciszą. I zaraz wysyłają ją po notatnik, żeby zapisywała treść spotkania, bo na pewno ma najładniejszy charakter pisma. Ale choć z równoprawnej uczestniczki w minutę stała się sekretarką, nie protestuje i z przyklejonym uśmiechem idzie po notes. Bo przecież nie jest dyskryminowana, nie ona – taka mocna i udana. Nie we własnej ojczyźnie.
I pewnie można by z tego serialu zrobić historię o ślepocie i wyparciu, ale byłoby za łatwo. Ta opowieść jest dużo bardziej złożona. Żeby ERA przeszła jako poprawka do konstytucji, musi ją podpisać 38 stanów, w każdym więc stanie trwa oddzielna walka konserwatystek z feministkami, w każdym Phyllis Schlafly i jej wierne akolitki, których coraz więcej, stykają się i wojują z feministkami, które także rosną w siłę.
Znacząca jest scena, gdy konserwatywny ruch Stop Era wchodzi do budynku polobbować przed głosowaniem. Phyllis i jej towarzyszki w pastelach, perełkach, na szpilkach, z grzecznymi kokami, drobią po schodach, bo wąskie spódnice nie pozwalają na swobodę ruchu. Drugą stroną schodów suną feministki, włosy rozpuszczone, na stopach espadryle, rozwiane spódnice maxi, biżuteria wyraźna i etniczna. Tamte ciche, te głośne, tamte niosą domowy chleb, by rozdawać parlamentarzystom, te – transparenty, tamte stukają szpileczkami, te łupią drewniakami. Dwa światy, ale oba walczą o jedno: wpływ na politykę.
Pewnie, że w filmie o drugiej fali feminizmu byłoby łatwiej skupić się na charyzmatycznej i pięknej duszą i ciałem Glorii Steinem oraz jej towarzyszkach, a serial udowadnia, że o każdej z nich, nie tylko o Betty Friedan i Belli Abcug, można by zrobić pełnoprawną fabułę. Ale zaraz gdy przyjrzymy się ich działaniom, zaraz zerkamy na drugą stronę barykady, żeby sprawdzić, co na to Phyllis.

Jednocześnie pamiętajmy, że nie łaskawości męża pani Schlafly zawdzięcza to, że jej piękny dom i wielodzietna rodzina funkcjonują jak w zegarku, lecz codziennej pracy w tymże domu czarnej służącej i białej, niezamężnej szwagierki. Nie po plecach mężczyzn się wdrapuje do polityki, lecz dzięki marnie opłacanej i nieodpłatnej pracy innych kobiet (choć na konwencjach uwielbia się chwalić tym, że spokojnie da się w życiu wszystko pogodzić, a rodzina jest zawsze priorytetem).
Dla dobra sprawy Phyllis sprzymierza się z różnymi konserwatywnymi organizacjami kobiecymi, i wydaje się nieustająco zaskoczona, że tradycyjne poglądy na rolę kobiet łączą się na ogół z agresywnym rasizmem i flirtami z Ku Klux Klanem. Phyllis niby się od niego odżegnuje, ale przecież musi rasistowskie członkinie nie nie tylko tolerować, ale i dopieszczać.
W ogóle jak zawsze ciekawie jest patrzeć, jak się robi politykę. Obietnice, szantaże, prywatne układy, lobbingi, niedotrzymane obietnice, manifestacje, pikiety, wyjścia na drinka i spotkania w zacisznych gabinetach. Szanuję Phyllis, choć drażni mnie, że korzystając z wszelkich zdobyczy feminizmu, jednocześnie z zapałem się od niego odżegnuje. Lubię Glorię, zawsze romantycznie wierną swoim przekonaniom, niezadowoloną, gdy idzie na kompromisy, i nawet wtedy pozostaje dziwnie wolna. Obie są ideowe, nie robią tego dla doraźnych korzyści, lecz dla dobra obywateli, a zwłaszcza obywatelek, choć inaczej to dobro pojmują.

Phyllis Schlafly została brawurowo zagrana przez Cate Blanchett, która wzruszająco oddaje dwoistość tej postaci, sprawia, że mimo całej irytacji, jaką budzi, jednak chwilami ją rozumiemy i często jej współczujemy. Dla mnie ta wyprawa na drugą stronę barykady okazała się fascynującą przygodą, a patrzenie, jak feministki walczyły o swoje pięćdziesiąt lat temu fascynuje mnie jeszcze bardziej. Zwłaszcza, że ta walka ciągle trwa i argumenty z obu stron padają ciągle te same.
Mrs. America
Twórczyni: Dahvi Waller
Produkcja: FX dla Hulu, dystrybucja w Polsce: HBO UDA 2020