Mam widoczne upodobanie do rebusów, kodów kulturowych i wielopiętrowych zagadek – to swoiste wyróżniki mojej twórczości. A jednocześnie czytelny znak i zaproszenie dla odbiorców, których cechuje podobna ciekawość i wrażliwość jak moja własna – witajcie w świecie Adama Berga – mówi Krzysztof Bochus, autor powieści „Boski znak”. Rozmawia Przemysław Poznański.

Przemysław Poznański: „Boski znak” to bezpośrednia kontynuacja „Listy Lucyfera”, bo znajdziemy w nim konkretne nawiązania do poprzedniej książki. Nie brakuje tu okrutnych zbrodni i mrocznych klimatów, ale jednak mam wrażenie, że to książka odbiegająca gatunkowo od swojej poprzedniczki. Skąd pomysł na tę zmianę?
Krzysztof Bochus: Nie chcę być więźniem jednego gatunku. Lubię zabawę konwencjami literackimi, liczy się przecież przede wszystkim opowiadanie zajmujących historii, a nie mierzenie ilości czystego kryminału w kryminale. Dlatego moje książki to raczej hybrydowe powieści obyczajowe, z mocnym rdzeniem kryminalnym lub sensacyjnym. Taki właśnie jest „Boski znak”. Rzeczywiście, w tej książce nie brakuje mroku i wyrafinowanych zbrodni… Może dlatego, że zawsze fascynowało mnie zło, zwłaszcza takie, którego nie sposób wyplenić i które nieustannie znajduje naśladowców. „Boski znak” to książka wielowarstwowa, esencjonalna fabularnie, ukazujące różne odcienie prawdy, a raczej tego, co za nią uważamy… Jednocześnie jednak uważny czytelnik odnajdzie w niej emblematy powieści sensacyjnej czy nawet przygodowej. Jeśli ktoś lubi stylistykę awanturniczych powieści na przykład Arturo Péreza-Reverte czy Javiera Sierry, to powieść ta powinna mu przypaść do gustu.
Łącznikiem obu powieści jest postać głównego bohatera, gdańskiego dziennikarza Adama Berga, który nigdy nie daje za wygraną.
– Adam Berg nie przypomina typowego bohatera kryminałów: alkoholika po rozwodzie, którego jedynym przyjacielem jest pies. Słucha „Męskiego grania” i raczej nie ogląda filmów o Jamesie Bondzie… Pewnie wolałby obrazy Komasy czy Smarzowskiego… To młody mężczyzna z krwi i kości, niepozbawiony strachu ani wad. Popełnia pomyłki, źle lokuje swoje sympatie, czasami myli pożądanie z głębszym uczuciem. Zdarza się, że błądzi, jak my wszyscy. Sytuacja, w jakiej się znalazł, zmusza go jednak do zdania egzaminu z odwagi i ofiarności. Dotyka przy tym granicy własnych możliwości, musi zmierzyć się z pętającymi go słabościami i ograniczeniami.
Jestem przekonany, że każdy z nas może niespodziewanie znaleźć się w podobnej, wybitnie niekomfortowej dla siebie sytuacji, tracąc kontrolę nad swoim życiem i wplątując się w matnię, z której pozornie nie ma wyjścia.
Dlaczego wybrałeś akurat skarby Zamku Czocha? Co zainspirowało cię, żeby tym razem tam wysłać Berga?
– Opisuję głównie miejsca, które mnie samego fascynują. W zamku Czocha zakochałem się od pierwszego wejrzenia. To kamienny, ziszczony sen jednego człowieka. Ekscentryczny baron Ernst Gütschow, bardzo bogaty producent wyrobów tytoniowych, nabył ten zamek w 1909 roku za ogromną sumę półtora miliona ówczesnych marek. Zatrudnił jednego z najlepszych architektów niemieckich, prof. Bodo Eckhardta i kosztem kolejnych bajońskich sum kazał mu przeprojektować swoją nową zabawkę, zgodnie z litografią sprzed… ponad dwustu lat. I tak się stało. Powstała zadziwiająca wielkopańska rezydencja wypełniona po brzegi dziełami sztuki i bardzo cennym księgozbiorem, pełnym białych kruków. Większość tych przebogatych zbiorów została po wojnie rozkradziona, inne rozpłynęły się we mgle. Ten zamek, posadowiony malowniczo nad Kwisą, wygląda jak z innej, nie naszej polskiej, bajki… Pełno w nim iluminackich symboli, sekretnych przejść i zamurowanych korytarzy. Gdy zobaczyłem Czochę po raz pierwszy już wiedziałem, że to idealna sceneria dla powieści, która chodziła mi po głowie.
Jak przystało na byłego dziennikarza, wplatasz w sensacyjną fabułę prawdziwe tropy i fakty. To Twój patent literacki na dobrą powieść sensacyjno- kryminalną?
– To prawda. W moich książkach nie wszystko jest fikcją. Czytelnicy konfrontowani są z prawdziwymi wydarzeniami czy postaciami. Ten zabieg – mam taką nadzieję – uwiarygadnia opowiadane przez mnie historie. Zdarzenia opisane w powieści inspirowane są prawdziwymi zdarzeniami.
W Polsce w roku 2017 rzeczywiście odnaleziono i zidentyfikowano sztućce z legendarnej zastawy Kelchów, dzieła mistrza Fabergé. Są to jedyne ocalałe egzemplarze na świecie. To odkrycie podważyło obowiązujące od dziesięcioleci przekonanie, że zastawa została bezpowrotnie zniszczona ponad sto lat temu. A odkrycie to stało się sensacją na skalę światową!
Wspomniałem już o właścicielu Czochy, Ernście Gütschowie. W swoim baśniowym zamku zgromadził nieprawdopodobny zbiór cennych dzieł sztuki i w dużej mierze przywiezionych przez uciekających przed rewolucją emigrantów rosyjskich. Wśród tych artefaktów znajdowały się między innymi maski pośmiertne Romanowych i drogocenne ikony. Być może także srebra Kelchów i jaja Fabergé, których tak niestrudzenie poszukuje w mojej książce Adam Berg. Prawdziwe są także inne postacie wspominane w książce. Na przykład uwodzicielska femme fatale, tancerka Elsa Krüger, która była kochanką barona. Reklamowała wyroby tytoniowe Ernsta Gütschowa, który sponsorował także założony przez nią Rosyjski Balet Romantyczny. Podobno jeszcze w czasach wojny w witrynach Sali Rycerskiej zamku Czocha stały szlifowane wazony z podobizną pięknej tancerki. Celowo także wzbogaciłem fabułę książki o retrospekcje, aby ukazać, jak wielkie namiętności wiązały się zawsze z tym niezwykłym miejscem. Jest bardzo prawdopodobne, że część wspomnianych cennych artefaktów została pod koniec wojny zamurowana w podziemiach zamku. Ich poszukiwania ciągle trwają.
A jako pisarz wiem, że życie pisze naprawdę nieprawdopodobne scenariusze. Wszystko jest możliwe. Odnalezienie skarbów Czochy także.
Rzucasz bohatera nie tylko do Nassau, ale i do Niemiec czy Włoch. Znasz opisywane miejsca? Myślisz, że pisarz powinien odwiedzić lokalizacje, w których wrzuci swoich bohaterów?
– Na Wyspach Bahama jeszcze nie byłem, ale to wyjątek. Niemcy znam dobrze, we Włoszech bywam praktycznie co roku. Gdy wałęsałem się po zaułkach Cefalu, układałem sobie w głowie kolejne sceny książki. Adam Berg chadza po tych samych uliczkach co ja, odwiedza te same kościoły i katedry, podziwia tego samego Pantokratora w katedrze Monreale. Nawet śpi w tym samym hotelu, w którym ja się zatrzymałem… Taka koincydencja na pewno nie jest niezbędna w świecie Google΄a i internetu, z których korzystać mogą także twórcy. Ja jednak przykładam dużo wagę do osobistego doświadczenia, wierzę, że wzmacnia ono wiarygodność książki. Zapewne ten nawyk wyniosłem z pracy nas swoimi retro kryminałami, w których pieczołowicie oddaję realia epoki, nastroje, detale architektoniczne, a nawet menu w restauracjach. I tak już mi pozostało.
Twój bohater podąża śladami, złożonymi z szyfrów, zagadek i kodów kulturowych. Na ile w konstruowaniu tych elementów intrygi posługujesz się wyobraźnią, a na ile sięgasz po prawdziwe sekrety, znane z historii?
– Myślę, że czerpię z wielu źródeł. W swojej głowie, niczym w wielkiej bibliotece przechowuję setki zasłyszanych lub zapamiętanych klisz, sytuacji, dialogów, które potem sklejam w swoje fabuły. Jak powiedział kiedyś Kurt Vonnegut: wszyscy pisarze są w jakiejś mierze złodziejami – cudzego życia, emocji, zasłyszanych zdarzeń… Jednocześnie mam widoczne upodobanie do wspomnianych przez ciebie rebusów, kodów kulturowych i wielopiętrowych zagadek – to swoiste wyróżniki mojej twórczości. A jednocześnie czytelny znak i zaproszenie dla odbiorców, których cechuje podobna ciekawość i wrażliwość jak moja własna – witajcie w świecie Adama Berga.
Historia jest stałym elementem Twoich książek. To celowy zabieg?
– Jak najbardziej. Historia fascynuje mnie nie tylko dlatego, że jest matką nauk. Uważam, że w wymiarze uniwersalnym ludzie mają krótką pamięć, żyją bezrefleksyjnie, niczego się nie uczą, nie wyciągają wniosków z błędów z tego, co było… To dobre podglebie do moich książek, w których bohaterowie nieustannie mierzyć się muszą z cieniami przeszłości.
Jest też aspekt bardziej osobisty… Gdyby podarowano mi jeszcze dwa życie, zapewne w jednym wcieleniu zostałbym marszandem sztuki, w drugim – historykiem na wzór Normana Daviesa, czy Barbary Tuchman, którzy mi niezmiernie imponują. Dlatego poświęcam wiele czasu i atłasu na wyszukiwanie prawdziwych zdarzeń, które mogą stać się osnową fabularną moich powieści. Lubię też umieszczać w swoich książkach postaci historyczne. Mam wtedy wrażenie, że tworzę w ten sposób wehikuł literacki, który szybciej podróżuje w głąb czytelniczej wyobraźni.
Berg otrzymuje zlecenie znalezienia skarbu od grupy polskich miliarderów. Byłeś przez wiele lat zawodowym dziennikarzem, w tym redaktorem naczelnym magazynu „Sukces” i – jak sądzę – poznałeś to środowisko. Możemy się w opisie konkretnych postaci doszukiwać klucza?
– To prawda, dobrze poznałem środowisko bardzo bogatych ludzi, zarówno w trakcie swojej kariery dziennikarskiej, jak i w charakterze menadżera dużych korporacji. Nie ma jednak jednego prostego klucza do poszczególnych bohaterów. Tym bardziej że postacie występujące w „Boskim znaku” są bardziej archetypiczne niż wzorowane na kimś konkretnym, kogo znałem osobiście. Na przykład postać Macieja Wojtyszki zbudowałem z hologramów kilku postaci, najwięcej cech osobowościowych zapożyczyłem od pewnego kontrowersyjnego biznesmena z Wielkopolski. Nie ukrywam natomiast, że kreśląc postać Michała Molczyka, inspirowałem się życiem i niespodziewaną śmiercią bardzo konkretnej osoby. Uważni czytelnicy na pewno domyślą się, o kogo chodzi.
Nie wątpię, że jeszcze spotkamy Adama Berga? Czy wiadomo już jaka będzie kolejna odsłona losów dziennikarza śledczego z Gdańska?
– Nic jeszcze nie jest przesądzone. Wkrótce usiądę z moim wydawcą, Rafałem Bielskim ze Skarpy Warszawskiej i zastanowimy się nad dalszymi losami Adama Berga. Kończę właśnie nową książkę, w której powracam do klimatów retro. Akcja dzieje się, nomem omen, w pierwszym roku Wielkiego Kryzysu – 1929. Stosunkowo świeżo po epidemii hiszpanki…
Wracając do Adama Berga. Jego przyszłość – tak jak i całej naszej branży w najbliższych miesiącach – zależy bowiem nie od talentu i wyobraźni autora, a od tego, czy i kiedy wygramy walkę z koronawirusem. Pewne jest jedno. Powrót do normalności będzie bardzo trudny. Mam nadzieję, że doczekamy lepszych czasów. Czego sobie i Wam życzę. Wszyscy: czytelnicy, wydawcy, dziennikarze i pisarze płyniemy przecież w jednej łodzi.
Rozmawiał Przemysław Poznański
*Krzysztof Bochus – absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Pisarz, dziennikarz, publicysta i wykładowca akademicki, był m.in. redaktorem naczelnym miesięcznika „Sukces”. Autor powieści historycznych „Czarny manuskrypt”, „Martwy błękit”, „Szkarłatna głębia” i „Miasto duchów”, a także thrillerów współczesnych „Lista Lucyfera” i „Boski znak”.