wywiad

Grzegorz Kalinowski: Co w nas zostało z tamtych lat | Rozmawia Przemysław Poznański

Od pewnego czasu chciałem napisać powieść nawiązującą do lat 80., opisującą ówczesną scenę muzyczną. Miałem wrażenie, że to środowisko, w którym się obracałem, nie zostało literacko spenetrowane. Także z punktu widzenia tego, co się z nim stało potem, po transformacji. Zadałem sobie pytanie, co z nas wyrosło, kto już nie żyje, kto został biznesmenem, kto wyemigrował, kto został czcicielem nowego porządku i w ogóle nie pamięta, o co walczył? – mówi Grzegorz Kalinowski, autor powieści kryminalnej „Załoga”. Rozmawia Przemysław Poznański.

Grzegorz Kalinowski, fot. Rafał Meszka/meszka.com

Przemysław Poznański: W latach 80. grałeś czy śpiewałeś?

Grzegorz Kalinowski: Ani jedni, ani drugie. Z muzycznego punktu widzenia to jest dla mnie trochę stracony czas. Nie grałem, bo ktoś, trochę podobny do jednego z moich bohaterów, czyli do Blacka, chodził ze mną do klasy i naprawdę świetnie grał. A że był osobą dominującą, to trudno było z nim współzawodniczyć. Do klasy chodził też inny chłopak, który grał na gitarze klasycznej i na pewno był najlepszym gitarzystą w szkole, choć się nie wychylał. I w końcu pewnego dnia pojawił się też Marcin Kydryński ze swoim stratocasterem. Zawsze gdzieś obok był ktoś, kto grał super nas gitarze i to mnie trochę zniechęcało. Teraz brzdąkam, ale jestem bardzo słabym gitarzystą. Za to głośnym (śmiech).   

Może choć obracałeś się wtedy w gronie muzyków? W „Załodze” wyraźnie widać twoją znajomość realiów tego środowiska.

– Wtedy chodzenie na koncerty oznaczało obracanie się w muzycznym gronie. To była społeczność ludzi, którzy nawet jeśli nie znali się z imienia czy ksywki, to kojarzyli się z widzenia. Gdy w magazynie „Non Stop” napisano, że wielka pankówa pobiła punka, to wszyscy wiedzieli o kogo chodzi. Opisuję w książce sytuację, gdy jeden z bohaterów krzyczy „Kowal!” prosząc o ratunek, a pojawia się inny Kowal, niż ten, który był wzywany, a mimo to mówi: Zostawcie go, znam go. To historia prawdziwa, którą przerabiałem na własnej skórze.

„Załoga” to współczesny kryminał, ale lata 80., o których mówimy, są jednym z ważniejszych bohaterów tej książki. W pewnym sensie znowu napisałeś kryminał historyczny.

– Kiedyś Marta Guzowska podczas spotkania powiedziała, że nie lubi książek historycznych, nie lubi kryminału historycznego, wzbudzając tym samym przeuroczą awanturę z Krzyśkiem Bochusem, Rysiem Ćwirlejem i mną. Wtedy powiedziałem do Marty, że w literaturze w zasadzie nie da się ominąć historii, bo nawet gdy piszemy o naszej młodości, a mamy już ponad pięćdziesiąt lat, siłą rzeczy będziemy pisać o historii. Wydaje mi się, że twardymi cezurami dla książki historycznej są dziś komórka i internet. Jeśli w książce nie ma tych wynalazków, to jest to powieść o czasach zamierzchłych.

Kazik Staszewski śpiewał  w piosence „Do Ani”: „Ja czekam trzeci dzień, patrzę na drzwi / Czy przyjdzie ktoś od Ciebie, czy przyjdziesz Ty”. Bo wtedy ludzie nie mieli telefonów, a nawet jak mieli, to tego dnia mogło akurat nie być połączeń. Zostawiało się kartki w drzwiach, funkcjonowały inne sposoby komunikacji. Dla młodych czytelników to historia. Poza tym od pewnego czasu chciałem napisać powieść nawiązującą do tamtych lat, opisującą właśnie scenę muzyczną.

Cenię sobie lekkość pióra i znakomity warsztat oraz poczucie humoru Rysia Ćwirleja, którego książki  dzieją się w latach 80., ale popełnił on tylko jedną powieść, która w jakikolwiek sposób dotyczy muzyki. To oczywiście „Mocne uderzenie”. Miałem więc wrażenie, że to środowisko, w którym ja się obracałem, nie zostało literacko spenetrowane. Także z punktu widzenia tego, co się z nim stało potem, po transformacji. Zadałem sobie pytanie, co z nas wyrosło, kto już nie żyje, kto został biznesmenem, kto wyemigrował, kto został czcicielem nowego porządku i w ogóle nie pamięta, o co walczył?

Dokładnie o tym ma być program twojej bohaterki, dziennikarki telewizyjnej Joanny Becker – o tych muzykach z lat 80., którzy dziś już muzyką się nie zajmują. Ale podczas przygotowań jej asystenci nagrywają rozmowy z autentycznymi gwiazdami, które na muzycznej scenie funkcjonują do dziś.

– Pojawiają się oni jak eksperci w filmie Woody’ego Allena „Zelig”. Kiedy zobaczyłem ten film po raz pierwszy, nie do końca go rozumiałem i dopiero kiedy już trochę więcej wiedziałem o życiu i świecie, zobaczyłem, że jednym z ekspertów, którzy z takim przejęciem, niczym w dokumencie, opowiadają o Zeligu, jest Susan Sontag. Cała reszta to też zresztą autentyczni specjaliści z danych dziedzin. W „Załodze” zrobiłem więc podobnie – u mnie o nieistniejącej nigdy grupie, ale istnieć mogącej, wypowiadają się prawdziwe osoby, które żyły w tamtych czasach, i które są specjalistami w tej dziedzinie, bądź byli naocznymi świadkami lub uczestnikami zdarzeń.

Grzegorz Kalinowski, fot. Rafał Meszka/meszka.com

Rozmawiałeś z nimi osobiście? Prosiłeś o napisanie kilku słów? Sam napisałeś i konsultowałeś? Jak wyglądało zbieranie tych opinii?

– Zastosowałem wszystkie te sposoby. Zaczęło się od chłopaków z Big Cyca, którym napisałem wypowiedzi i podpisałem ich jako Dżi Dżi i Bruzda, a nie jako Dżej Dżej i Skiba. Wysłałem im tekst, ale spytałem czy zgodzili by się wystąpić pod prawdziwymi ksywkami. Okazało się, że to co napisałem, absolutnie odpowiadało ich zachowaniu, sposobowi bycia, klepnęli to. Podobnie było z Piotrkiem Pawłowskim, liderem grupy Made in Poland, mojego  ulubionego zespołu zimnofalowego z tamtych lat. Z Maćkiem Chmielem, byłym managerem Dezertera, przeprowadziłem sfingowany wywiad, w którym całkowicie na poważnie odpowiada on o zespole Załoga. Z osób, których wypowiedzi przytaczam, większość znam. Z wyjątkiem Andrzeja Donarskiego z zespołu Mr Zoob. Ale okazało się, że czytał moje książki, co mnie ośmieliło do kontaktu. Przypomniałem mu nasza prywatną wymianę zdań na Facebooku o pochodzeniu nazwy jego zespołu i poprosiłem o zgodę na przytoczenie tej historii w książce. Zupełnie wymyśliłem wywiad z Pawłem Duninem-Wąsowiczem, ale „rozmówca” był zadowolony.

Powieść zaczynasz od śmierci wspomnianego Blacka, lidera zespołu Załoga, ale muzyka nie jest jedynym wątkiem powieści. Współcześnie wątek kryminalny kryje się w śledztwie prowadzonym przez komisarza Artura Koniecznego w sprawie japońskiego restauratora, który ma dość przedziwną rodzinę, trudną do zmaterializowania. Zadziwiasz w tym wątku znajomością realiów kultury japońskiej, włącznie z rozróżnieniem gatunków białej broni.

– Ten wątek jest od początku niepokojący – o jest dla czytelnika jak owa strzelba z pierwszego aktu, która musi wystrzelić. Taki miałem zamysł, pisząc „Załogę”. A czemu Japonia? Jakiś czas temu czytałem książkę „Tatami kontra krzesła” Rafała Tomańskiego oraz „Rekin z Parku Yoyogi” Joanny Bator. Sięgnąłem też po Murakamiego i w tym samym czasie pojawiło się też parę artykułów o Japonii, które mnie zadziwiły.

A potem nagle zdarzyło się w mojej dzielnicy coś, czego zdradzić nie mogę, bo wykorzystałem to w powieści, ale co bezpośrednio zainspirowało mnie do napisania tej kryminalnej historii.

A że jestem historykiem, który ma w sobie naturalną ciekawość, chęć drążenia tematu i łamania stereotypów, to dotarłem do informacji o samurajskich mieczach. Ze zdziwieniem odkryłem choćby, że wojskowa szabla  z czasów II wojny światowej była bardziej zbliżona do średniowiecznego miecza, niż do szabli, której używano w XIX wieku.

Tym razem Becker i Konieczny nie działają razem. I choć ich zawodowe sprawy w pewnym momencie się połączą, to jednak rozbijasz ten duet, stworzony na potrzeby „Gry w Oczko”.

– W „Grze w Oczko” połączyła ich wspólna sprawa. A potem stworzyli związek, który trwa. Ale w życiu nie jest tak, że osoby wykonujące tak różne zawody mogą cały czas pracować razem. Przecież Joanna Becker nie może przy każdym programie prosić Artura Koniecznego o pomoc. On ma swoje śledztwa, ma swoją pracę. Pokazałem jak wyglądałoby to w prawdziwym życiu.

Grzegorz Kalinowski, fot. Rafał Meszka/meszka.com

Co w takim razie dalej z tymi bohaterami? Jaki masz pomysł na tę serię?

– Nie wiem czy wydawca i czytelnicy to zniosą, ale jedno z nich będzie w kolejnej książce w delegacji (śmiech). Taki mam pomysł. Poza tym dla wielu czytelników głównym bohaterem „Załogi” jest Misiek Misiewicz, wcześniej postać drugoplanowa. Bawię się tymi postaciami, postrzegam ich jak kolarzy w peletonie, gdzie co rusz ktoś inny jest na prowadzeniu.

Na jakim etapie pisania jest ta powieść?

– W zasadzie jest prawie skończona, bo zacząłem ją pisać jeszcze przez „Załogą”.

Czy po tych trzech kryminałach współczesnych, dwóch wydanych i jednym na ukończeniu, wrócisz do powieści historycznej?

– Nawiążę do tego, co mówiłem o tym jak rozumieć powieść historyczną. Otóż w najnowszej książce punktem zaczepienia jest współczesność, ale mamy też odskok do lat 70. Delikatny, jeśli chodzi o objętość, ale znaczący z punktu widzenia wpływu na akcję.

Ale najbliższa premiera to „Granatowy”, opowieść już bez dwóch zdań historyczna. Jej bohaterem jest Wincenty Rybski, znany z serii o komisarzu Strasburgerze. Akcja rozgrywa się w czasie wojny. Piszę ją na przemian z „Kwarantanną”. Pełen tytuł tego projektu to „Kwarantanna, codziennie powieść  w odcinkach w wydaniu fejsbukowym”. I tak jest, każdego dnia na moim profilu ukazuje się kolejny odcinek, codziennie w samo południe. To moja kolejna „Załoga”, czyli jak napisał Piotr Bratkowski, powieść sensacyjna, która mogłaby być powieścią obyczajową gdyby się z niej wycięło wątek sensacyjny. To inspirowany „Dekameronem” Boccaccia Polaków portret własny AD 2020.

Rozmawiał Przemysław Poznański

*Grzegorz Kalinowskistudiował historię na UW, nauczyciel i dziennikarz, reżyser filmów dokumentalnych. Był korespondentem na wojnie w dawnej Jugosławii, zrealizował teledysk Brygady Kryzys oraz komentował finały piłkarskiej Ligi Mistrzów i Pucharu Polski. Autor cyklu powieściowego „Śmierć frajerom” oraz powieści „Pogromca grzeszników”, „Śledztwo ostatniej szansy” i „Śmierć z ogłoszenia”, a także współczesnych kryminałów „Gra w Oczko” i „Załoga”.

%d bloggers like this: