wywiad

Michał Kubicz: Szukałem prawdy o Kaliguli | Rozmawia Jakub Hinc

Pisanie powieści historycznej jest zawsze zadaniem bardzo trudnym, bo jest to nieustanne balansowanie pomiędzy chęcią pozostania wiernym ustalonym historycznie faktom, a koniecznością ich wtłoczenia w format powieści. Powieść rządzi się specyficznymi prawami: musi mieć bohatera spełniającego określone warunki, a ten musi mieć wyraźnego przeciwnika. Między obiema postaciami powinna istnieć relacja, która też poddana jest konkretnym wymogom. Akcja powieści musi być zamknięta w ściśle określonych ramach czasowych i przestrzennych. Tymczasem ustalone przez historyków fakty bardzo często niestety nie chcą się nagiąć do takich wymogów – mówi Michał Kubicz, autor powieści „Kaligula. Wyznania szaleńca”. Rozmawia Jakub Hinc.

Jakub Hinc: Z wykształcenia jest pan prawnikiem, ale jak czytam w notce biograficznej, jest pan też pasjonatem starożytnego Rzymu, kultury antycznej. Skąd to się wzięło?

Michał Kubicz: To trwa już od wczesnego dzieciństwa. Gdy byłem raptem kilkuletnim chłopcem, podróżowałem z rodzicami po Afryce Północnej. Mój ojciec pracował tam wówczas jako lekarz. Właśnie wtedy miałem możliwość po raz pierwszy zetknąć się z pozostałościami rzymskiej cywilizacji. Ruiny sławnych miast, jak na przykład Timgadu zwanego „Pompejami Afryki”, całkowicie zawładnęły moją wyobraźnią. Barwne mozaiki, piękne posągi, monumentalne budowle, szerokie ulice wyłożone ogromnymi kamiennymi płytami, na których głębokie koleiny świadczyły o intensywności ruchu blisko dwa tysiące lat wcześniej – do dziś to wszystko pamiętam. W chłopcu niemającym jeszcze nawet dziesięciu lat takie doświadczenie pozostawia głęboki ślad, ponieważ pokazuje istotę przemijania oraz uświadamia skalę czasu. Dla dziesięciolatka nawet rok to dużo, dekada to już całe jego życie, co ma więc pomyśleć, gdy widzi miasto tętniące życiem dwadzieścia wieków wcześniej? Co ma powiedzieć, gdy widzi ślady życia dawnych ludzi, których imiona przeminęły, których samo istnienie uległo zapomnieniu i po których ostały się jedynie nieme kamienie? Zwiedzanie takich miast duchów było źródłem bardzo silnych doznań.

Później, jeszcze w szkole podstawowej, doszła oczywiście lektura obowiązkowa, czyli „Quo vadis” Henryka Sienkiewicza. Pamiętam, że ta książka pozwoliła mi uzupełnić wcześniejszy obraz rzymskich miast zapamiętanych z Algierii. Mogłem je na nowo ożywić w wyobraźni, na nowo zaludnić, wypełnić dźwiękami i zapachami malowniczo przedstawionymi przez Sienkiewicza. Od tego czasu starałem się sukcesywnie poszerzać moją wiedzę na temat rzymskiego antyku.

Pasja to jedno, ale jak to się stało, że przekuł ją pan w pisanie książek?

– Trzeba wyróżnić dwa momenty. Pierwszy, gdy zdałem sobie sprawę, że choć jestem z wykształcenia prawnikiem, nie muszę pisać wyłącznie opinii prawnych czy umów. Pewnego razu, po przeczytaniu powieści historycznej znanego hiszpańskiego pisarza, sięgnąłem do  jego biogramu i wtedy ku memu wielkiemu zaskoczeniu odkryłem, że on także jest prawnikiem, a powieść jest wynikiem jego historycznej pasji. Dotarło do mnie, że pisanie i publikowanie książek nie jest zastrzeżone dla osób z zawodem „pisarz”. Każdy, kto rozwija swą pasję i potrafi się nią dzielić z innymi, może to czynić właśnie poprzez pisanie książek. Drugim decydującym momentem była lektura książki poświęconej Neronowi, w której autor barwnie i sugestywnie opisał życie na dworze cesarskim w Rzymie w czasach Klaudiusza. Nakreślił obraz miejsca nieprzyjaznego i wyjątkowo ponurego, w którym trzeba było mieć oczy naokoło głowy, ponieważ wróg mógł uderzyć w każdej chwili i z każdej strony. Im wyżej w rodzinnej hierarchii ktoś się znajdował, tym więcej ryzykował. Przynależność do rodziny panującej było zarazem błogosławieństwem i przekleństwem. Jedno słowo nieostrożnie wypowiedziane przez mieszkańca pałacu mogło skazać go na śmierć. Wyobrażenie sobie zimnej atmosfery miejsca, w jakim dorastał Neron, oraz grozy, jaka wionęła od jego matki, było szalenie inspirujące. Od razu pomyślałem, historia tej absolutnie toksycznej relacji między Neronem i jego matką jest świetnym materiałem na książkę.

Tak powstała „Agrypina. Cesarstwo we krwi”, a potem „Tyberiusz. Cesarstwo nad przepaścią”. I teraz najnowsza część – książka o Gajuszu Juliuszu Cezarze Auguście Germaniku czyli Kaliguli.

– To, co miało być tylko jednorazową literacką przygodą, przerodziło się ostatecznie w cały cykl powieści poświęcony dynastii julijsko-klaudyjskiej, więc Kaliguli nie mogłem pominąć. To fascynująca i barwna postać, a do tego dobrze rozpoznawalna w kulturze masowej: największy tyran – despota wszechczasów, szaleniec na tronie. Świetnie nadawał się na bohatera powieści. A równocześnie uczynienie zeń postaci pierwszoplanowej nowej książki okazało się zadaniem dosyć trudnym, a wręcz karkołomnym. Bohater powieści powinien mieć jedną istotną cechę: powinien dać się lubić. Trzeba dać czytelnikowi możliwość chociaż częściowego utożsamienia się z nim. Tymczasem Gajusz Kaligula opisany przez starożytnego historyka Swetoniusza jest degeneratem i człowiekiem pod każdym względem odpychającym. Trudno wydobyć z niego jakąkolwiek pozytywną cechę. Musiałem więc dobrze przemyśleć charakterystykę psychologiczną Kaliguli i cały szkielet fabuły, aby ukazać cesarza w sposób równocześnie wiarygodny, akceptowalny dla czytelnika, a zarazem zgodny z powszechnym wyobrażeniem. W ten sposób powstała książka, która nie koncentruje się na perwersjach Kaliguli i nie epatuje niepotrzebnie przemocą. Te elementy oczywiście także w niej występują, ale w centrum uwagi znajduje się cesarz jako realny człowiek. Nieprzypadkowo posłowie powieści kończę słowami: „Czy był potworem?”

Michał Kubicz, fot. Przemysław Poznański/zupelnieinnaopowiesc.com

Kaligula Swetoniusza to rzeczywiście zwyrodnialec, który rządził Rzymem. Natomiast pana Kaligula, mimo podtytułu powieści, który brzmi „Wyznania szaleńca”, zdaje się być człowiekiem bardzo racjonalnym.

– Zacznijmy od tego, że wizerunek Kaliguli, który pozostawiony nam przez Swetoniusza, jest do pewnego stopnia obrazem karykaturalnym, komiksowym i tabloidowym. Wyszedłem z założenia, że fakty, które opisuje Swetoniusz w „Żywotach Cezarów”, są w części prawdą, ale ukazaną w krzywym zwierciadle. Podczas pisania powieści starałem się odwrócić proces, którego dokonał Swetoniusz i przepuścić jego relację przez filtr odcedzający karykaturalność. Czy Kaligula racjonalnie rządził państwem? Z lektury wyłania się obraz człowieka cierpiącego na zaburzenia osobowości, które jednak nie czyniły zeń szaleńca. W powieści starałem się uchwycić jedynie elementy racjonalności tkwiące w jego okrucieństwie. Pokazać, że nie było ono przypadkowe, że miało swoje uwarunkowania w dzieciństwie i wczesnej młodości, a także w intrygach powstających w jego otoczeniu później, gdy był już cesarzem. Mówimy o Kaliguli jako o „szaleńcu na tronie”, ale miejmy na względzie, że jeżeli właśnie tak go dzisiaj pamiętamy, to dlatego, że starożytnym historykom na tym zależało. A ich relacja nie jest bezstronna.

Jak wychowywanie się na dworze cesarskim wpłynęło na Kaligulę?

– Kaligula miał bardzo ciężkie dzieciństwo. Był synem Germanika, prominentnego członka rodziny panującej. Germanik jako bratanek cesarza Tyberiusza na mocy dynastycznych układów miał być jego następcą. Niestety przedwcześnie zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach, a później niemal wszyscy bliscy Kaliguli – jego matka, bracia i siostry – zostali poddani prześladowaniom. Ich los był naprawdę okrutny. Szczegółowo opisuję to w powieści „Tyberiusz. Cesarstwo nad przepaścią”. Sam Kaligula cudem uniknął wtedy śmierci. Ale wydarzenia, których był świadkiem, oraz niebezpieczeństwo, które nieustanne wówczas nad nim wisiało, wpłynęły na jego psychikę: musiał być ostrożny, nieufny, skrywać swe uczucia pod maską obojętności. Bez wątpienia nie były to warunki, w jakich powinien rozwijać się młody człowiek.

Na początku swojego panowania Kaligula zachorował. Czy miało to wpływ na jego późniejsze czyny?

– Istotnie, po kilku miesiącach rządów Kaligula poważnie zaniemógł. Wedle starożytnych historyków jego „szaleństwo” zaczęło się właśnie w tym momencie. Trudno jednak jednoznacznie to ocenić, ponieważ nikt dzisiaj nie wie, na co Kaligula tak naprawdę zachorował. Jednak zmiana tonu, w jakim dawni kronikarze relacjonowali panowanie cesarza po jego wyzdrowieniu, jest uderzająca. Wcześniej jego rządy były wspominane jako światłe i łaskawe, zaś wszystko co złe i co sprawiło, że dzisiaj pamiętamy go jako potwora, miało się wydarzyć później. Zmiana narracji jest jednak tak drastyczna, że mam poważne wątpliwości, czy rzeczywiście sama choroba może być jej przyczyną. Może w czasie, gdy Kaligula gorączkował, zdarzyło się w jego otoczeniu coś, co zmieniło jego nastawienie do bliskich, do senatu i do patrycjuszy? Jakkolwiek uwzględniłem chorobę w fabule książki, to akurat nie ona doprowadza do przemiany powieściowego Kaliguli. Wyszedłem z założenia, że przyczyny, dla których wcześniej uwielbiany cesarz został przez niektórych znienawidzony, były znacznie głębsze i tkwiły w nim już wcześniej, a choroba jedynie przyspieszyła ich ujawnienie.

Czy trudno jest pisać o postaci tak znanej z kart historii, a jednocześnie tak niejednoznacznej? Czy trudno wydzielić spośród znanych informacji te, które wydają się prawdziwe i te, które mogą okazać się nieprawdą?

– To pewien paradoks, ale z jednej strony za sprawą Swetoniusza o Kaliguli wiemy zaskakująco dużo, a z drugiej – jest to wiedza skażona niewyobrażalnie stronniczym stosunkiem tego historyka do cesarza. To szalenie frustrujące, ponieważ nigdy nie wiadomo, kiedy Swetoniusz opisuje fakty, kiedy powtarza plotki, kiedy zaś daje upust własnej niechęci do cesarza.

Pamiętajmy, że Swetoniusz nie mógł znać Kaliguli, urodził się bowiem prawie trzy dekady po upadku cesarza, a „Żywoty Cezarów” napisał około osiemdziesięciu lat po jego śmierci. Gdy przystępował do pisania swego dzieła, bezpośredni świadkowie panowania Kaliguli już nie żyli, więc nie wszystko, co napisał, musi być prawdą. On sam tylko czasem niechętnie przyznaje, że niektóre wydarzenia posłyszał jako plotki, albo że o niektórych potwornościach Kaliguli ludzie mówią, ale on nie jest ich pewien. Niekiedy natomiast Swetoniusz sam sobie zaprzecza w różnych częściach swojej relacji.

Choć to tylko moja opinia, podejrzewam, że mit Kaliguli, któremu od razu po śmierci zasadnie lub niezasadnie przyprawiono gębę okrutnika, zaczął później żyć własnym życiem i z czasem stawał się coraz bardziej wyrazisty, krwawy i odrealniony. Czy to znaczy, że Kaligula był dobrym cesarzem? Nie! Czy próbuję przez to udowodnić, że był łagodnym i dobrotliwym władcą? Nie! Pragnę jedynie zaznaczyć, że historyczny osąd w dużej mierze zależy od tego, kto pisze historię. Bo przecież rządy Juliusza Cezara skutkowały znacznie większą liczbą zabitych – szacuje się, że w wyniku jego wojen galijskich wymordowano ponad milion Galów, a ponad dwa razy tyle wzięto w niewolę. Okrucieństwo tych wojen szokowało nawet samych Rzymian, którzy przecież już zdążyli przywyknąć do rozlewu krwi w niezliczonych prowadzonych przez ich państwo konfliktach. Ubóstwiony przez Rzymian August – pierwszy cesarz – zdobył niepodzielną władzę, idąc po trupach. Tak więc na ich tle krwawy bilans Kaliguli nie jest wcale taki niekorzystny, jakbyśmy mieli skłonność sądzić.

Starałem się w książce ująć najbardziej charakterystyczne znane wątki z życia Kaliguli, ale równocześnie zaprezentować je w stonowanej formie, bez sensacyjnego wydźwięku. Chciałem pokazać, że to, co przedstawiano jako dowód szaleństwa cesarza, może być po prostu wynikiem pewnego splotu okoliczności albo przekłamań, które nawarstwiały się przez kolejne dziesięciolecia lub wręcz stulecia.

Przykład: „mój” Kaligula nie mianuje swego konia konsulem, tylko w przypływie złości mówi, że jego koń byłby lepszym konsulem, niż niejeden senator. Niby niewielka różnica, ale zupełnie zmienia odbiór postaci cesarza.

Michał Kubicz, fot. Przemysław Poznański/zupelnieinnaopowiesc.com

A ile autor książki o postaci znanej z kart historii może dodać od siebie?

– Pisząc każdą powieść, zawsze staram się, aby kluczowe zdarzenia były potwierdzone historycznie. Odstępstw od faktów dokonuję tylko w takim zakresie, w jakim jest to konieczne z powodu konstrukcji książki i zawsze w posłowiu wyjaśniam, co i dlaczego zmieniłem. Pamiętajmy jednak, że wydarzenia sprzed blisko dwóch tysięcy lat znamy jedynie na pewnym poziomie ogólności, zaś szczegóły są przez historyków ustalane na podstawie niekiedy bardzo słabych poszlak, lub są po prostu ich interpretacjami i hipotezami. To daje pisarzowi pewną swobodę literackiej wyobraźni – może sobie dobierać z różnych wersji wydarzeń proponowanych przez historyków te, które najbardziej pasują do fabuły powieści.

Pisanie powieści historycznej jest zawsze zadaniem bardzo trudnym, bo jest to nieustanne balansowanie pomiędzy chęcią pozostania wiernym ustalonym historycznie faktom, a koniecznością ich wtłoczenia w format powieści. Powieść rządzi się specyficznymi prawami: musi mieć bohatera spełniającego określone warunki, a ten musi mieć wyraźnego przeciwnika. Między obiema postaciami powinna istnieć relacja, która też poddana jest konkretnym wymogom. Akcja powieści musi być zamknięta w ściśle określonych ramach czasowych i przestrzennych. Tymczasem ustalone przez historyków fakty bardzo często niestety nie chcą się nagiąć do takich wymogów.

Historia zazwyczaj nie toczy się planowo według określonego scenariusza, tylko chaotycznie. Często o biegu wydarzeń decyduje zwykły przypadek, którego w powieści powinno być przecież jak najmniej. Połącznie historii z wymogami powieści bywa więc bardzo trudne i wymaga pójścia na kompromisy. Z jednej strony mamy konkretne fakty, które trzeba uwzględnić, z drugiej trzeba nadać tej powieści odpowiednie tempo, zadbać o zwroty akcji. I tu każdy pisarz musi dokonywać wyborów, dokonać selekcji materiału, po to, żeby całość spełniała wymogi nowoczesnej powieści.

Musiał pan też dokonać wyboru dotyczącego imion, jakie nadaje pan fikcyjnym bohaterom.

– Rzymianie mieli dosyć kłopotliwy z naszego punktu widzenia zwyczaj, żeby nazywać swoich synów dokładnie tak samo jak nazywał się ojciec. Ewentualnie imiona w kolejnych pokoleniach były nadawane naprzemiennie. Na przykład w rodzie Domicjuszów w każdym kolejnym pokoleniu nadawano chłopcom imiona Lucjusz i Gnejusz. W rodzie Juliuszów Cezarów najczęściej nadawanym imieniem był Gajusz (a więc najbardziej znany dzisiaj Cezar-dyktator był w rzeczywistości którymś z kolei Gajuszem Juliuszem Cezarem). Innym problemem jest to, że wiele prominentnych postaci z tamtych czasów dzisiaj nazywamy inaczej, niż brzmiały ich prawdziwe imiona. Kaligula urodził się jako Gajusz Juliusz Cezar Germanik, a przezwiska „Kaligula” szczerze nienawidził. Cesarz znany dzisiaj jako Klaudiusz nazywał się naprawdę Tyberiusz Klaudiusz Druzus Neron Germanik, a po wstąpieniu na tron dodatkowo przyjął przydomek August. Używanie w powieści prawidłowych imion i nazwisk byłoby bardzo kłopotliwe dla czytelników, dlatego musiałem pójść na pewne ustępstwa względem prawdy historycznej i niekiedy stosować imiona, które zdążyły się już utrwalić w kulturze masowej. Czasem w przypadku postaci o identycznych imionach (a takich nie brakowało) musiałem dokonać pewnych zmian, aby czytelnik zawsze wiedział, o kim piszę.

To wszystko pokazuje, że robi pan bardzo szczegółowy research.

– Kiedy zaczynałem pisać pierwszą powieść, miałem już określoną wiedzę na temat Cesarstwa Rzymskiego, miałem też zaczątek biblioteki poświęconej temu tematowi. Mój księgozbiór nieustannie się powiększa, a ja wiedzę cały czas uzupełniam. Research nie sprowadza się tylko do tego, by wybrać z materiału źródłowego najbardziej interesujące fakty, które będą pasowały do fabuły całej powieści. To żmudne poszukiwania, by jak najwierniej oddać klimat tamtych czasów, nieustanne sprawdzanie panujących w Rzymie obyczajów, praktyk religijnych, sposobu odbywania procesji świątecznych i składania ofiar. To sprawdzanie, co ludzie jedli, a czego jeść nie mogli, bo danych potraw starożytni nie mogli znać. To sprawdzanie, które rośliny mogły rosnąć w antycznych ogrodach, a które sprowadzono do Europy dopiero w czasach nowożytnych. To weryfikowanie, jak ludzie się ubierali, jaką biżuterię nosili, jak mieszkali, jak wyglądały ich meble, jaki był ich rytm dnia. Niekiedy robiąc research, wykraczam poza fachową literaturę i sięgam do zasobów Internetu: muszę na przykład odbyć wirtualną wędrówkę po miejscach, których nie jestem w stanie odwiedzić. Zdarza się bowiem, że muszę sprawdzić, co bohater może zobaczyć, stojąc w danym miejscu. Najlepszy reaserch to jednak ten, kiedy mogę sam osobiście pójść i na własne oczy zobaczyć przestrzeń, o której piszę. Nic bowiem nie daje takiego wyobrażenia o życiu w starożytnym Rzymie, jak odwiedzenie tego miasta, a także ruin innych dobrze zachowanych rzymskich miast – Pompejów, Herkulanum czy Ostii.

Czasem mimo dogłębnego researchu zdarzają się też sytuacje zabawne. Do dziś wspominam, jak w jednej z powieści z epickim rozmachem opisałem wspaniały patrycjuszowski ogród, z którego unosiły się zapachy kwitnących kwiatów (które szczegółowo wymieniłem). Dopiero redaktorka przytomnie zauważyła „ale panie autorze, te kwiaty mają różne pory kwitnienia…”.

Michał Kubicz, fot. Przemysław Poznański/zupelnieinnaopowiesc.com

Opisywany przez pana starożytny Rzym to nie to samo miasto, które widzimy podczas wycieczek na Forum Romanum. Jak udało się panu tak nas poprowadzić ulicami tamtego Rzymu, że wydaje się jakby to miasto żyło?

– Wykreowanie obrazu miasta z I wieku samo w sobie jest bardzo trudne. Dziś w Rzymie podziwiamy ruiny budowli, które w rzeczywistości pochodzą z okresu znacznie późniejszego. W czasach, które opisuję w moich książkach, nie było jeszcze ani Koloseum, ani Łuku Konstantyna, ani Łuku Septymiusza Sewera na Forum Romanum, nie było Panteonu w kształcie, jaki obecnie znamy, nie było też monumentalnych pałaców cesarskich na Palatynie. Aby dotrzeć do Rzymu jeszcze sprzed wielkiego pożaru z 64 roku, opisywanego przez Henryka Sienkiewicza w „Quo vadis”, trzeba sięgnąć do opracowań archeologicznych, badać atlasy starożytnego Rzymu, ustalać kolejność powstawania danych obiektów, szukać ich hipotetycznych rekonstrukcji. To bardzo żmudne zajęcie. Niekiedy zdarzają się też wpadki. Na przykład pisząc pierwszą powieść, korzystałem ze starego planu dawnego Palatynu ze zbioru wydanego na początku XX wieku. I na jego podstawie umieściłem palatyńską świątynię Apollina oraz bibliotekę Augusta na zachodnim narożniku wzgórza. Dopiero kiedy uzupełniłem moją podręczną biblioteczkę odkryłem, że popełniłem fatalny błąd, bo w rzeczywistości świątynia i biblioteka stanowiły część zespołu pałacowego Augusta – na narożniku wschodnim. Dlatego w powieści „Tyberiusz. Cesarstwo nad przepaścią” opis Palatynu jest dużo bardziej precyzyjny.

W takim razie z kim jeszcze w pańskich następnych książkach przejdziemy się tymi rzymskimi ulicami?

– Jak wspomniałem, zamierzam stworzyć cykl poświęcony pierwszej cesarskiej dynastii – swoistą sagę rodu obejmującą stulecie, w którym niepodzielnie sprawowała władzę nad najpotężniejszym imperium tamtych czasów. To jeden z najbarwniejszych okresów w historii Rzymu. Całość będzie liczyła sześć tomów. Historię rozpocznie pisana obecnie powieść o Liwii Druzylli – żonie pierwszego cesarza Rzymu Oktawiana Augusta. Książka nie będzie jednak opowiadać o czasach, gdy Liwia była już potężną cesarzową, lecz dotyczyć będzie okresu, kiedy jako młoda dziewczyna musiała dopiero walczyć o swoją pozycję, o to, żeby w konającej Republice Rzymskiej odnaleźć swoje miejsce, a przede wszystkim nie zginąć. Ostatni tom opisywać będzie upadek dynastii, czyli schyłkowy czas panowania cesarza Nerona.

Rozmawiał Jakub Hinc

*Michał Kubicz – prawnik, pasjonat starożytnego Rzymu, pisarz. Autor książek “Agrypina. Cesarstwo we krwi”, “Tyberiusz. Cesarstwo nad przepaścią” i „Kaligula. Wyznania szaleńca”.

%d bloggers like this: