Najnowsza powieść Marty Guzowskiej to opowieść o obsesjach, dla których tworzywem jest kłamstwo. To codzienne, gdy oszukujemy samych siebie, lub gdy kłamiemy innym, ale i to wielkie, napędzane ideologiami opierającymi się na niejasnych podstawach i podatnej na nie ludzkiej głupocie.

Niby nic w tym odkrywczego – każdy dobry thriller skonstruowany powinien być w ten sposób, żeby to, co wydaje się z początku pewnikiem, pod koniec okazało się przekłamaniem, oszustwem, maską. I Marta Guzowska, autorka choćby „Ślepego archeologa” czy „Raju”, musi sobie zdawać z tego sprawę. A jednak ona czyni kłamstwo nie tyle narzędziem do konstruowania intrygi, co tematem, przyczyną i skutkiem zdarzeń, najważniejszym z powodów, dla których powstała powieść.
Mowa tu przede wszystkim o wielkim, ponadnarodowym kłamstwie, jakim kieruje się ruch antyszczepionkowy, czy raczej – jak pisze Guzowska – „proepidemiczny”. Zataczający coraz szersze kręgi, coraz wyraźniej głoszący swe poglądy na współczesnych agorach, forach czy w hyde parkach, takich jak wspomniana w książce warszawska „Patelnia”, staje się on w powieści w pewnym sensie zbiorowym antagonistą, wrogiem ludzkości, a na pewno punktem odniesienia dla całego zła, jakie dzieje się w życiu bohaterów.
Wydawałoby się więc, że Guzowska wkracza tym samym w „Roku Szczura” w rejony zarezerwowane dla thrillera opartego na teoriach spiskowych, intrygach spod znaku Dana Browna. A jednak nie – bo źródła zła, które nam opisze, są jednak zakorzenione przede wszystkim w psychice bohaterów, a zatem są znacznie bardziej kameralne.
Właściwa intryga powieści rozpoczyna się na dwadzieścia lat przed wątkiem współczesnym. Oto w Gdańsku, podczas wykopalisk prowadzonych na parafialnym cmentarzu, któryś z uczestników zostaje znaleziona martwy. Zabójstwo? Wypadek? Siąpiący niemal bez przerwy deszcz nie pozwala jednoznacznie określić przyczyn, a także znaleźć sprawcy. Po latach pamiętający tamto wydarzenie dawni znajomi ze studiów archeologicznych spotykają się na pogrzebie żony jednego z nich. I znów okoliczności tej, kolejnej, śmierci nie są do końca jasne. Co więcej, mąż ofiary też nie zachowuje się racjonalnie.
Zarówno przeszłość jak i teraźniejszość – z początku regularnie się przeplatające – poznajemy jednak w „Roku Szczura” z punktu widzenia tylko jednego bohatera, czy raczej pierwszoosobowego narratora. Myślę, że nie powiem zbyt wiele, jeśli zdradzę jego ksywkę, która nawiązuje wszak do tytułu. Szczur (co brzmi pejoratywnie, ale szybko okazuje się, że źródło takiego przezwiska może być w sumie pozytywne) to bibliotekarz na Wydziale Archeologii, trochę rozczarowany miejscem pracy, ale niespecjalnie próbujący się z niego wyrwać. To także cichy wielbiciel dawnej koleżanki z roku, niejakiej Magdaleny Wilczur, która w ostatnich latach została poczytną autorką powieści obyczajowych. Nie jest to bez znaczenia, bo Szczur i Wilczur zaczynają wspólnie swoje małe śledztwo w sprawie tajemniczych śmierci, a sława pisarki okazuje się tu sporym atutem.
Problem w tym, że ich chęć odkrycia faktów utrudnia wszechobecne kłamstwo. Kłamią lub próbują przemilczeć prawdę wszyscy. Ktoś, komu splądrowano mieszkanie, niespodziewanie bagatelizuje to zdarzenie, ktoś inny ukrywa skutecznie swoje niekoniecznie popularne poglądy, ktoś z kolei na Facebooku używa wprawiającego w przerażenie fejkowego konta. Sama Magdalena Wilczur po fali sukcesów też wypiera fakt, że zwyczajnie się wypaliła, że panicznie szuka nowej siebie, a i Szczur zdaje się być jednym wielkim kłębkiem wątpliwości.
Zresztą konstrukcja narratora to kolejny majstersztyk Guzowskiej w podejściu do bohatera. Pisarka odebrała w tym roku na Poznańskim Festiwalu Kryminału Granda nagrodę Czarnego Kapelusza dla najlepszego bohatera literackiego w polskim kryminale za postać Toma Mary z powieści „Ślepy archeolog”.
O ile jednak Mara był zadufanym w sobie facetem, aż iskrzącym nadmierną pewnością siebie i wypełniającym narrację po brzegi, o tyle Szczur jest w zasadzie przezroczysty. Nie narzuca się nam, raczej relacjonuje niż przeżywa, opisuje zdarzenia, a nie wrażenia (na ile to możliwe w pierwszoosobowej narracji). Oczywiście nie jest to narrator suchy – wręcz przeciwnie, choćby dlatego, że mówi do Magdaleny, a nie do nas. To zatem w pewnym sensie monolog wielbiciela, który od czasu do czasu zdradzi się myślą o swojej namiętności, lecz robi to rzadko, a poza tym jego głowę zaprząta najczęściej próba wiernego odtworzenia następstwa zdarzeń.
Taki bohater-narrator – żywy, prawdziwy, pełnowymiarowy, ale często niewidoczny, był zapewne Guzowskiej potrzebny do tego, by na jego tle bardziej wybrzmiały te najważniejsze, największe kłamstwa.
Uwagę zwraca też konstrukcja powieści – w zasadzie do połowy książki Marta Guzowska używa słów jak spoiwa dla struktury, w której koniec rozdziału jest zarówno początkiem następnego. Zaczepem, trzymającym całość. Ta konstrukcja musi się oczywiście rozpaść – wiemy to, taka jest wszak zasada dramaturgii, że to, co zastane, w pewnym momencie, pod wpływem istotnego zdarzenia, przestaje stanowić całość, pęka ciągnąc za sobą w przepaść świat opowieści i jego bohaterów. Tu ciekawe jest jednak nie to, ale fakt, że w narracji skierowanej przecież do pisarki, pęka najpierw owa literacka klamra, co nie pozostaje bez znaczenia dla fabuły.
„Rok Szczura” to psychologiczny thriller, opowieść o obsesjach, opartych często na kłamstwach. Tych małych, codziennych, gdy wmawiamy sobie coś uparcie, nie bacząc na fakty, ale i tych wielkich, których skutki mogą być nieobliczalne.
Marta Guzowska, Rok Szczura
Skarpa Warszawska 2019