wywiad

Krzysztof Bochus: Chciałem opisać koniec czasu | Rozmawia Przemysław Poznański

Mój bohater, radca Abell, dojrzewa wraz z rozwojem fabuły w kolejnych tomach tetralogii, ewoluuje i krystalizuje swoje przekonania. W „Czarnym manuskrypcie” był jeszcze milczkowatym, trochę autystycznym oficerem, próbującym odnaleźć się w coraz bardziej niezrozumiałym i brunatniejącym świecie W „Mieście duchów” to już człowiek zgorzkniały i pozbawiony złudzeń, który staje w obliczu największego w swym życiu wyzwania, próby odwagi, poświęcenia i charakteru – mówi Krzysztof Bochus. Rozmawia Przemysław Poznański.

Krzysztof Bochus, fot. Przemysław Poznański/zupelnieinnaopowiesc.com

Przemysław Poznański: „Miasto duchów” rozgrywa się w roku 1944, niezwykle ważnym, przełomowym, ale dla twojej historii retro oznacza to skok aż o dziesięć lat po akcji „Szkarłatnej głębi”. Skąd taki wybór?

Krzysztof Bochus: Pisząc „Szkarłatną głębię” sądziłem, że będzie ona tomem ostatnim, końcowym akordem zaplanowanej trylogii. I że oznaczać ona będzie koniec peregrynacji mojego bohatera po Pomorzu, a także kres jego śledztw kryminalnych. Uległem jednak życzliwej presji w mediach społecznościowych, w których czytelnicy zachęcali mnie do napisania jeszcze jednego tomu. Pomyślałem, że nie ma co grymasić. Przecież to honor dla pisarza, że jego książki są tak ciepło przyjmowane.

A dlaczego rok 1944? Wybrałem tę datę nie bez powodu. Ciekawiła mnie opozycja między światem, w którym śmierć została zbanalizowana w wyniku wojny, a nieustępliwością mojego bohatera w ciągłym zwalczaniu zła. Pod koniec wojny śmierć przecież spowszedniała – nie mówiąc już o tym, że ulice Gdańska poobwieszane były trupami dezerterów i defetystów. Czy dociekanie sprawiedliwości w sytuacji, gdy życie ludzkie traci wszelką wartość, miało jeszcze jakiś moralny sens? Radca Abell uważał, że tak. Nie miał zresztą zbytniego wyboru. Tylko w mundurze stróża prawa mógł poszukiwać własnej córki… Tak powstało „Miasto duchów” – mocny thriller z rozbudowanym wątkiem sensacyjnym: o zbrodni, samotności i winach, które nigdy nie ulegają przedawnieniu. Jak zwykle, starałem się także oddać klimat i realia tamtych czasów.

Wszystkie tomy łączy nastrój tajemnicy i mistyki, choć „Miasto duchów” jest szczególnie nasycone tymi elementami – mamy tu masońską loże, mamy tajemnice zegara Düringera. Skąd pomysł, żeby wzbogacać w ten sposób fabułę kryminału, a wręcz thrillera psychologicznego, miejscami nawet szpiegowskiego?

– Rzeczywiście elementy mistyczne należą do wystroju moich książek, co szczególnie widać właśnie w „Mieście duchów”. Ulokowałem akcję tej powieści jesienią 1944 roku, na kilka miesięcy przed końcem wojny, w mieście, które co prawda wciąż w miarę normalnie funkcjonuje – kursują tramwaje, działają wodociągi i kina – ale jego mieszkańcy oglądają się już za siebie, bo ze Wschodu dobiega złowrogi pomruk wojny, Sowieci szykowali się do ostatniego uderzenia.

Z tego, co wyczytałem w różnych relacjach, wynika, że Gdańsk nie był już wtedy monolitem. Mieszkańców ogarniały nastroje katastrofizmu i rezygnacji, szerzyły się nastoje okultystyczne, przepowiednie i nieprawdopodobne plotki. Szukano krzepiących analogii w historii, przywołując chociażby cud Domu Brandenburskiego, kiedy to niespodziewana śmierć carycy Elżbiety uratowała Prusy przed sromotną klęską w wojnie siedmioletniej. Zapewne część ludzi próbowała powrócić do religii, szukając pociechy w Bogu i masonerii. Inni wierzyli, że w tych przełomowych dniach wydarzy się coś równie niezwykłego, a losy wojny odmieni jakaś cudowna broń, albo że znowu – jak w XVIII wieku – umrze któryś z głównych wrogów Rzeszy.

Tak zresztą się stało. Zmarł – ale już w 1945 – prezydent Roosevelt i wiemy z pamiętników Goebbelsa i innych świadectw, jak wielkie wywołało to poruszenie w elicie hitlerowskich Niemiec. Na tym podglebiu mistycyzmu szukałem emblematów, znaków i mistycznych symboli, w których mógłbym zakotwiczyć „Miasto duchów”.

Jak choćby wspomniany zegar Düringera?

– Zawsze byłem nim zauroczony. Został oddany do użytku w 1470 roku i niemal natychmiast uznany za najwspanialszy tego typu zegar na świecie. Po kilkudziesięciu latach zepsuł się i zamilkł na cztery kolejne stulecia, co dało asumpt przeróżnym legendom na jego temat. Zawsze byłem zafascynowany dziełem mistrza Düringera, ponieważ to nie tylko arcydzieło sztuki zegarmistrzowskiej, lecz także swoisty traktat naukowy i filozoficzny. Zegar stanowił bowiem wielką alegorię przemijania. Najbardziej tajemnicza dla laika była najniższa kondygnacja zegara, czyli kalendarium. Tworzy ją obracająca się tarcza -z wypisanymi na niej maczkiem setkami liter i cyfr, które ludziom niewtajemniczonym musiały przypominać egipskie hieroglify… Nic dziwnego, że na temat dzieła mistrza Dühringera krążyło przez wieki wiele przeróżnych mitów, sugerujących tajemnicze, niemal magiczne właściwości zegara… Jedna z nich stała się inspiracją do napisania „Miasta duchów”.

Ważną rolę w Twoich książkach odgrywa także czas.

– To prawda. A zegar Dühringera – poza wszystkim – jest także rodzajem symbolicznego metrum, odmierzającego czas, który biegnie nieubłaganie dla wszystkich bohaterów mojej powieści… Przede wszystkim dla ówczesnego świata, który nieodwołalnie odchodził w przeszłość i nigdy nie miał być już taki sam, jak wcześniej. Kończył się też czas Gdańska, owego złotego miasta, które tak kochali jego mieszkańcy, choć akurat oni nie mogą jeszcze wiedzieć, że wkrótce zamieni się ono w morze gruzów. W sposób przyspieszony biegnie ten czas dla mojego bohatera, który musi się spieszyć, bo stoi w epicentrum pojedynku pomiędzy między życiem a śmiercią.

Zapewne nie bez powodu na kartach „Miasta duchów” pojawia się także loża masońska?

– Tak, to świadomie wybrany wątek. Warto przypomnieć, że Gdańsk był jeszcze przed I wojną światową najbardziej masońskim miastem Rzeszy. Do kilkunastu lóż wolnomularskich należało ok. 2,5 proc. dorosłych mieszkańców miasta! W Wolnym Mieście Gdańsku właściwie cała władza skupiona była w rękach masonów. Oczywiście, Hitler rozwiązał loże masońskie jeszcze w latach 30. ,podobnie jak wszystkie inne, niezależne od reżimu organizacje. Wyobraziłem sobie jednak, że w oczach wielu gdańszczan ideały nazistowskie pod koniec przegranej wojny musiały stracić swój ideologiczny powab i całą, zaczadzającą umysły, moc. Pojawiła się pustka, którą mogły wypełnić powracające idee masońskie. Gdańszczanie, którzy stracili już wiarę w ostateczne zwycięstwo, a wiemy, że tak było, zapewne wracali do religii, szukali pociechy duchowej. Tak więc myśl, że wolnomyśliciele będą chcieli konstruować na nowo powojenny świat, wydała mi się ciekawa, a poza tym ulokowanie części fabuły w środowisku podziemnych masonów gdańskich wydało mi interesujące z fabularnego punktu widzenia..

Cofnijmy się do początku cyklu – dlaczego w ogóle postanowiłeś zając się kryminałem retro?

– Zacytuję na początek myśl George Eliot, która powiedziała, że nigdy nie jest za późno, by stać się tym, kim możesz się stać. Ja zacząłem parać się literaturą już jako człowiek dojrzały, choć trzeba pamiętać, że przez wiele lat byłem dziennikarzem i wykładałem dziennikarstwo na wyższej uczelni. Pomyślałem sobie wtedy, na starcie, że jeśli mam się czymś wyróżnić, to powinienem sięgnąć do tematyki w której czuję się w miarę mocny i która mnie samego interesuje. Jestem bowiem przekonany, że tylko coś, co się robi z sercem, może przynieść powodzenie. A ja od zawsze interesowałem się historią…

Właśnie dlatego zdecydowałem się napisać „Czarny manuskrypt”, który w moim założeniu miał być erudycyjnym, eklektycznym kryminałem, łączącym historię i fikcję literacką. Potem, po powodzeniu książki, ten pomysł się trochę rozrósł. Z jednej strony chciałem bowiem opowiadać zajmujące historie, z całym anturażem przynależnym rasowym kryminałom – czyli intrygującym śledztwem, nieoczywistym bohaterem, fałszywymi tropami i zaskakującym rozwiązaniem. Z drugiej jednak strony pragnąłem wzbogacić moje książki o swoistą wartość dodaną. Tą wartością stało się wplatanie do moich powieści faktów i postaci historycznych oraz dbałość o pieczołowite odmalowywanie realiów społecznych. Tak zrodził się pomysł na sagę kryminalnej z wyrazistymi bohaterami i plastycznie odmalowanym tłem społecznym, która stanowiłaby pewien zamknięty koncept literacki.

Książki z Abellem to oczywiście kryminały, inteligentna rozrywka dla odbiorców lubiących ten gatunek literacki. Dlatego dbam o to, by zagadka była frapująca, bohaterowie wyraziści i żeby na kartach moich powieści nie brakowało emocji. Ale jednocześnie to pewna panorama ludzkich postaw i charakterów, ukazanych w ciągu kilkunastu lat, które są przełomowe dla losów Gdańska i Pomorza. Tetralogia tworzy więc pewną kompletną całość. Mój bohater dojrzewa wraz z rozwojem fabuły, ewoluuje i krystalizuje swoje przekonania. W „Czarnym manuskrypcie” był jeszcze milczkowatym, trochę autystycznym oficerem, próbującym odnaleźć się w coraz bardziej niezrozumiałym i brunatniejącym świecie W „Mieście duchów” to już człowiek zgorzkniały i pozbawiony złudzeń, który staje w obliczu największego w swym życiu wyzwania, próby odwagi, poświęcenia i charakteru.

W czwartym tomie nie jest już zresztą radcą i mieszka w Rotterdamie z rodziną. To stamtąd uprowadzona zostaje pewnego dnia jego córka, co daje początek całej misternej intrydze.

– Musiałem znaleźć bardzo dobry powód, żeby Abell wrócił ze swojego holenderskiego zesłania do Gdańska, miasta, które go zdradziło i porzuciło…W Rotterdamie w tajemniczy sposób znika córka radcy. Po kilku dniach dostaje on list, że córka żyje i przebywa w Gdańsku. Abell zwraca się do swoich dawnych przełożonych z marynarki z prośbą o pomoc i otrzymuje od nich obietnicę wsparcia, pod jednym wszakże warunkiem: że poprowadzi śledztwo dotyczące śmierci wysokich oficerów, których ktoś skrytobójczo morduje w bazie w Gotenhafen… I tak przybywa do tytułowego miasta duchów. Właściwie nie ma tu już przyjaciół, za to spotyka ludzi, którzy mają bardzo długa pamięć… Przychodzi mu działać w świecie zbrutalizowanym i odczłowieczonym, pozbawionym empatii, wyzutym z uczuć wyższych. W świecie czarnym jak smoła, w którym liczą się tylko odwieczne, pierwotne instynkty, takie jak żądza, wola przeżycia za wszelką cenę czy chęć zemsty. W ten sposób stworzyłem symboliczną klamrę, która łączy ostatnie miesiące 1944 roku z początkiem tej epopei, opisanej w „Czarnym manuskrypcie”.

W „Mieście duchów” czuć tę atmosferę końca, o której mówisz, ale jednocześnie jako czwarta część może być ta książka świetnym początkiem drugiej trylogii. Myślisz o tym?

– Raczej nie. Ta seria jest już kompletna, mam wrażenie, że powiedziałem już wszystko, co warto było powiedzieć. Napisałem kilka miesięcy wcześniej dobrze przyjętą powieść współczesną, którą z serią historyczną łączy zresztą pewna nić, bo Adam Berg, bohater „Listy Lucyfera” jest wnukiem radcy Abella, i teraz pracuję nad kontynuacją tej książkii. Będzie nosiła tytuł „Boski znak” i jak wszystko dobrze pójdzie, to ukaże się wiosną przyszłego roku, także nakładem wydawnictwa Skarpa Warszawska.

Chociaż… Jest pewna postać w mojej tetralogii, która nadaje się do tego, by tchnąć w nią nowe życie… To wachmistrz Kukulka. Mam nawet w głowie tytuł, wzorowany na głośnym filmie Abela Ferrary „Zły porucznik” – nazwałbym tę powieść „Zły wachmistrz”. Oznacza to, że dwa pierwsze słowa tej książki już mam (śmiech). Byłaby to historia, w której moi dwaj główni bohaterowie zamieniliby się rolami. Na plan pierwszy wysunąłby się bezwzględny, bezkompromisowy i lojalny do bólu wachmistrz. Abell pozostawałby gdzieś w tle wydarzeń. To jednak tylko ambitny i nie do końca uczesany plan… Na razie wszystkie moje myśli zaprząta „Boski znak”. Ci, którzy spodziewają się prostej kontynuacji „Listy Lucyfera”, mogą zostać zaskoczeni. To będzie oddzielna historia, swoista hybryda thrillera psychologicznego i powieści sensacyjnej. Pojawią się nowe wątki i egzotyczne plany akcji, takie jak Sycylia i Karaiby. Obiecuje, że będzie się działo!

Rozmawiał Przemysław Poznański

*Krzysztof Bochus – absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Pisarz, dziennikarz, publicysta i wykładowca akademicki, był m.in. redaktorem naczelnym miesięcznika „Sukces”. Autor powieści „Czarny manuskrypt’, „Martwy błękit”, „Szkarłatna głębia” i „Lista Lucyfera”. „Miasto duchów” to jego najnowsza powieść.

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading