Ustanawiając dziś rekord przelotu na flyboardzie nad Kanałem La Manche Franky Zapata wpisał się w to, o czym od wieków czytaliśmy na kartach książek i podziwialiśmy w filmach – w wielki sen człowieka o lataniu. Przeczytajcie jak bardzo zawsze chcieliśmy dorównać ptakom.
Trasę 35 km z jednym międzylądowaniem francuski wynalazca Franky Zapata pokonał w 22 minuty. Zwieńczył w ten sposób swoją wieloletnią pracę nad rozwiązaniem, o którym do tej pory mogliśmy tylko czytać w powieściach popularnonaukowych czy wręcz sci-fi lub oglądać w kinie, lecz najczęściej tylko dzięki CGI. Mowa rzecz jasna o indywidualnym lataniu bez użycia samolotu.
Pamiętacie scenę z filmu Terence’a Younga według powieści Iana Fleminga „Operacja Piorun”, gdy James Bond (Sean Connery) ratuje się z opresji dzięki jetpackowi – plecakowi z odrzutowymi silnikami? W tym przypadku nie były to efekty specjalne, lecz prawdziwe urządzenie testowane przez amerykańską armię. Pozwalało człowiekowi na latanie, ale raczej powolne, na niskim pułapie i maksymalnie przez… 30 sekund. Aby polatać dłużej i wyżej potrzebna była dotąd wyobraźnia.
Fakt, że człowiek sam z siebie nie lata, budziło w nas prawdziwy sprzeciw. Może dlatego od zarania dziejów, gdy tylko nauczyliśmy się snuć opowieści, motyw unoszenia się w powietrzu był jednym z najważniejszych. Oczywiście pierwszym skojarzeniem jest mit o Dedalu i jego synu Ikarze. Ich wzbicie się w powietrze było sposobem na ucieczkę z Krety, rządzonej przez Minosa. Ponieważ morze i ląd były pilnie strzeżone, Dedal skonstruował skrzydła z piór spojonych woskiem. I to była zasadnicza słabość tego rozwiązania – mimo przestróg ojca Ikar wzbił się zbyt wysoko i wtedy słońce roztopiło wosk – Ikar spadł do morza i zginął.

Aby śledzić ludzkie marzenia o lataniu wystarczy sięgnąć też po częsty motyw latającego dywanu. Pojawił się on w literaturze tysiące lat temu. Jedna z historii w „Tysiącu i jednej nocy” opowiada o tym, jak książę Husain, najstarszy syn sułtana Indii, kupił magiczny dywan, który pozwalał przenosić się z miejsca na miejsce. Z opisu wynika jednak, że był to raczej rodzaj teleportera (bliższy temu, co potem opisała w „Harrym Potterze” J.K. Rowlink pod postacią świstoklika), który pozwalał w mgnieniu oka pojawić się w dowolnym miejscu – bliskim lub odległym. Dywan – jako urządzenie latające – posiadał według podań Salomon, trzeci król Izraela. Wykonany był z zielonego jedwabiu, przeplatany złotem, miał sześćdziesiąt mil długości i tyleż szerokości, a gdy Salomon na nim usiadł, został złapany przez wiatr i przepłynął w powietrze tak szybko, że „zjadł śniadanie w Damaszku, a obiad w ziemi Medów”. Dywan był osłonięty przed słońcem baldachimem z ptaków.

W literaturze współczesnej latający dywan pojawia się w „Wizycie kapitana Stormfielda w Niebie” Marka Twaina czy w „Operacji Chaos” Poula Andersona, gdzie latające dywany to powszechny, nie zanieczyszczający środowiska jeden ze środków transportu. Motyw magicznego dywanu pojawiał się też choćby w rosyjskich opowieściach ludowych – otrzymał go choćby Głupi Jaś (Иванушка-дурачок) jako prezent od Baby Jagi, pozwalający mu znaleźć wodę życia.
A skoro o Babie Jadze mowa, to nie możemy zapomnieć o innym środku transportu pozwalającym człowiekowi latać, czyli o latającej miotle (ona tez pojawia się we wspomnianej „Operacji Chaos”). Tradycyjnie używały jej czarownice, wiedźmy, a więc kobiety, które znały się na czarach, posiadały tajemną wiedzę. Z tego powodu bano się ich i przypisywano najgorsze cechy. Według średniowiecznych podań, czarownice odbywały tzw. sabaty, a więc spotkania na szczytach gór, dokąd przybywały lecąc właśnie na miotłach.

Ta tradycja przetrwała choćby w… bożonarodzeniowej tradycji włoskiej, gdzie La Befana, wróżka o wyglądzie wiedźmy, przynosi dzieciom prezenty (najczęściej w nocy z 5 na 6 stycznia), przylatując oczywiście na miotle. W literaturze współczesnej warto wspomnieć powieść Andrzeja Sapkowskiego „Narrenturm”, gdzie główny bohater odbywa lot na miotle po nasmarowaniu ciała magicznym specyfikiem, co jest nawiązaniem do słynnej sceny w powieści Michaiła Bułhakowa „Mistrz i Małgorzata”. Tam tytułowa bohaterka po natarciu ciała specjalną maścią otrzymaną od Azazella zmienia się w czarownicę i odbywa lot na miotle ponad nocną Moskwą. Nie sposób zapomnieć rzecz jasna o miotłach z powieści o Harrym Potterze J.K. Rowling, gdzie wykorzystywane są one do latania m. in. podczas gry w quidditcha.
Obok dywanu i miotły w literaturze pojawił się też latający kufer. Pojawił się w bajce Hansa Christiana Andersena, gdzie używa go syn kupca, który przetrawił na zabawach majątek ojca. Gdy stał się biedny, przyjaciele go opuścili, ale ostatni z nich podarował mu właśnie kufer, który okazał się być urządzeniem latającym.
Nie zapominajmy, że latanie jest wręcz immanentną cechą superbohaterów. W uniwersum DC Superman jest w stanie zdziałać tak wiele w obronie ludzkości właśnie dzięki ignorowaniu siły grawitacji, w Marvela latanie to często osiągnięcie naukowe (choć zdarzają się i bohaterowie z nadprzyrodzoną cechą latania) – tak czy inaczej ponad miastami szybują Iron Man, War Machine, Falcon, Spiderman czy Srebrny Surfer.

Też nie magii, a nauce latanie zawdzięczali choćby bohaterowie powieści Juliusza Vewrne’a „Pięć tygodni w balonie”, gdzie trzech Brytyjczyków: Anglik – doktor Samuel Fergusson, Szkot – myśliwy Dick Kennedy oraz służący doktora Joe, odbywają przelot nad Afryką w skonstruowanym przez doktora balonie. Jednym z celów jest odkrycie źródeł Nilu oraz poznanie nieznanych jeszcze w tamtych czasach obszarów Afryki. Napisana w Paryżu w 1862, była pierwszą powieścią Verne’a popularyzującą naukę, ale – co ciekawe – wydawcy w większości odmówili druku powieści takiego – nowego na rynku – gatunku.
Pionierzy nie mają bowiem łatwo, ale Franky Zapata udowadnia, że nie należy się poddawać. Bo jego przelot nad Kanałem La Manche nie oznacza, że wynalazca spocznie teraz na laurach. Już zapowiada kolejne odkrycia. Jeśli pamiętacie takie filmy jak „Blade Runner”, „Piaty element” czy powieść „Harry Potter i Komnata Tajemnic”, to wiecie, że od pewnego czasu marzymy jako ludzkość także o… latających samochodach. Zapata nie ma wątpliwości, że takie pojazdy wkrótce się pojawią. Jego zdaniem latające samochody „są tuż za rogiem”.