recenzja

Pierwszy krok | Marek Krajewski, Mock. Pojedynek [RECENZJA]

Tytułowy pojedynek to w powieści Marka Krajewskiego nie tylko walka na śmierć i życie w imię obrony honoru. To także, a może nawet przede wszystkim, konieczność pokonania własnych lęków i wyrzeczenia się przekonań. To starcie, z jakiego trudno wyjść bez skazy.

Wydany w 2016 roku „Mock” zapoczątkował nową serię, opowiadającą o młodości kultowego dziś bohatera powołanego do życia przez Marka Krajewskiego w 1999 roku powieścią „Śmierć w Breslau”. I mogło się wydawać, że autor pokaże nam teraz, zaczynając fabularnie od 1913 roku, proces ewolucji młodego policjanta idealisty w cynicznego gbura, amatora regularnych zabaw w podmiejskim burdelu i karierowicza, gotowego dla lepszej posady nagiąć nawet fakty i obwinić, być może, niewinnego człowieka. Takie założenie byłoby logiczne, wszak w „Mocku” wszelkie elementy fabuły tworzyły opowieść o inicjacji, o wylewaniu fundamentów, o początku. Rozgrywające się fabularnie rok później mroczne „Mock. Ludzie zoo” kontynuowało chronologicznie tę historię. Jednak „Pojedynek” nie jest wprost ciągiem dalszym poprzednich powieści, co nie znaczy, że nie opowiada o przyczynach przemiany, którą przeszedł Eberhard Mock. Jest – i to być może w opowieści o tym bohaterze jedną z najważniejszych.

Klamrą jest rok 1916 i zadanie, które Mock musi wykonać gdzieś w Kurlandii. Zadanie niełatwe, wymagające sprytu i odwagi, zmuszające bohatera powieści Krajewskiego do przełamania w sobie kolejnych barier. I choć ta opowieść wiele wnosi do procesu kształtowania się mentalności późniejszego radcy kryminalnego z Breslau, to jednak osią fabuły staje się rok 1905 – czas studiów Eberhardta, ubogiego chłopaka z Wałbrzycha, szukającego pocieszenia w tanim piwie i ramionach jeszcze tańszych dziwek, a miłości u pewnej tajemniczej rosyjskiej studentki.

Napiszę jeszcze dziewięć kryminałów | Z Markiem Krajewskim rozmawia Przemysław Poznański

Mock – siłą rzeczy – nie jest jeszcze policjantem, nie prowadzi więc śledztwa, co dla zwolenników charakterystycznych dla niego metod wydobywania informacji i rozwiązywania kryminalnych zagadek, nie będzie informacją dobrą. Krajewski zdaje sobie z tego sprawę – dlatego dla równowagi daje swojemu bohaterowi „nauczyciela”, policjanta, niejakiego Helmuta Eugstera, który wypełnia tę lukę. To właśnie Eugster stanie się prawdziwym promotorem Mocka i pokaże mu jak poruszać się w świecie występku i zbrodni, jak zdobywać informacje (Krajewski mruga tu okiem do wiernych czytelników, przywołując jedno z kluczowych dla późniejszego Mocka pojęć), ale może przede wszystkim, że prędzej czy później trzeba rezygnować ze złudzeń, a cynizm jest najlepszą tarczą przed ludzką niegodziwością.

Ku jądru ciemności | Marek Krajewski, Mock. Ludzkie zoo

Akademicki Wrocław 1905 roku to miejsce targane falą samobójstw osób powiązanych z Uniwersytetem oraz – co może nie być przypadkowe – falą pojedynków, które, choć nielegalne, były jedynym sposobem dowiedzenia, że jest się osobą honorową. I nie chodziło o jakieś abstrakcyjne pojęcie, lecz o rzecz bardzo konkretną – człowiek, którego uznawano za niehonorowego, natychmiast stawał się objętym anatemą, skazanym na społeczną banicję pariasem, kimś, dla kogo w owym czasie niebyło miejsca w szeregach czy to studentów, czy zacnych akademickich wykładowców.

Inicjacja w Breslau | Marek Krajewski, Mock

W takim świecie trwa też nieustająca walka o wpływy, stanowiska i awanse. Marek Krajewski – sam wszak niegdyś wykładowca akademicki – odmalowuje w ciemnych barwach świat wewnątrzuniwersyteckich układów, przepychanek, intryg i niezaspokojonych ambicji, sprawiając, że lekcja jaką Mock odbierze podczas tego roku studiów, będzie jedną z ważniejszych w życiu (i bynajmniej nie chodzi o kilka zapamiętanych przez bohatera łacińskich sentencji).

Co dwie głowy… | Marek Krajewski, Głowa Minotaura

Bo oczywiście tytułowy pojedynek, poza dosłownym znaczeniem, ma tuż też wymiar psychologiczny – bohaterowie, w tym Mock, zmierzyć się muszą bowiem z własnymi lękami, stanąć twarzą w twarz z koniecznością porzucenia dotychczasowych przekonań, pokonać własną naiwność, zabić w sobie przynajmniej niektóre z pokładów wrażliwości. To walka, z której nikt, w tym Eberhard Mock, nie może wyjść bez aszwanku. Bohater – być może po raz pierwszy, patrząc na tę postać chronologicznie – naprawdę robi wielki krok w stronę tego, kim stanie się za lat dwadzieścia.

 

Marek Krajewski, Mock. Pojedynek

Znak 2018

%d bloggers like this: