recenzja

Pozdrowienia z Turcji | Witold Szabłowski, Merhaba

„Merhaba” to nieco nostalgiczna opowieść o kraju, który zajmuje niemal cały półwysep zwany Azją Mniejszą. Kraju, który ma więc swoje wyraźne miejsce na mapie, ale rozpływa się w religijności Konyi i znika z grona demokratycznych państw w rytmie tańca wirujących derwiszy.

Gdy po raz pierwszy odwiedziłem Turcję, już nadciągał zmierzch. Okręt, którym przypłynąłem tu z Odessy przybił do nabrzeża portu w Stambule blisko Złotego Rogu. I przeżyłem pierwszy szok kulturowy. Mimo dość późnej godziny miasto wciąż tętniło swoim normalnym rytmem dnia. Brzegi spinał most, którym w obie strony ciągnęły sznury aut i tłumy pieszych, i na którego drugim końcu niedaleko meczetu Rüstema Paszy wciąż był czynny targ egipski pełen kupców handlujących różnokolorowymi przyprawami usypanymi w pachnące koczyki, o których istnieniu nawet nie miałem wcześniej pojęcia. Powyżej zaś wznosiły się dumnie Hagia Sophia i Błękitny Meczet. To było moje pierwsze spotkanie z Turcją. Po nim były następne. Bo można się w tym kraju zakochać i zatopić.

Ślady apostołów zatarł wiatr | Dariusz Rosiak, Ziarno i krew. Podróż śladami bliskowschodnich chrześcijan

Dlatego sięgając po książkę Witolda Szabłowskiego miałem nadzieję na kolejny, tym razem literacki, powrót do miejsc znanych. Miałem też nadzieję na odkrycie takiej Turcji, jakiej nie dane mi było poznać w czasie wakacyjnych wypadów nad Bosfor, do Kapadocji czy Anatolii. I nie zawiodłem się. Bo „Merhaba” spełnia oczekiwania zarówno tych, którzy Turcję znają, jak i tych, dla których miałaby się stać wprowadzeniem w świat Mevlany-Rumiego, opustoszałych klasztorów, kościołów, cerkwi i meczetów, Atatürka i Hodży Nasreddina. Turcji stambulskiej i prowincji opierającej się na więzach rodzinnych, klanowych i dla nas nie do końca zrozumiałych zasadach współżycia społecznego.

„Mrehaba” jest zbiorem reportaży znanych już czytelnikom tomu „Zabójca z miasta moreli”, ale tym razem wzbogaconym o osobisty słownik turecko-polski Szabłowskiego. I jest to bardzo dobry pomysł. Bo czytelnik zostaje wyposażony w ten sposób w komplementarny zestaw wiedzy o kraju zajmującym niemalże cały półwysep zwany Azją Mniejszą i sięgającym aż do starej dobrej Europy. Kraju mającym przy tym bogatą i ciekawą historię i kulturę, a jednocześnie kraju, który za sprawą sprawującego sułtańskie rządy Recepa Tayyipa Erdoğana zamiast cumować przy europejskim brzegu, zdaje się grzęznąć na mieliźnie fundamentalizmu religijnego.

Turcja postrzegana przez Szabłowskiego to kraj kontrastów, w którym nowoczesność Ankary i kosmopolityczność Stambułu miesza się z plemiennym rozumieniem „honoru” prowincji. A świeckość państwa stworzonego przez ojca założyciela nowoczesnego kraju Turków – Mustafę Kemala Atatürka – powoli zdaje się przechodzić do historii.

Dostrzegł to Szabłowski, ale zauważy też ten trend każdy, kto odwiedził Turcję kiedyś i będzie tam gościł teraz. Nawet w takiej metropolii jak Stambuł, na ulicach częściej można spotkać dziś kobiety w nikabie, niż jeszcze dziesięć, dwadzieścia lat temu, za to coraz mniej jest noszących europejskie stroje. Dlatego „Merhaba” to nieco nostalgiczna opowieść o kraju, który odchodzi do przeszłości. Kraju, który ma oczywiście swoje wyraźne miejsce na mapie, ale rozpływa się w religijności Konyi i znika w rytmie tańca wirujących derwiszy.

Kubańska santeria jest piękna, ale palo jest mocne | Adam Kwaśny, Wszystkie zajęcia Yoirysa Manuela

Jednak „Merhaba” to też reportaże, które zachowają swoją świeżość i aktualność na zawsze, tak jak ten o spotkaniu i rozmowie z rodziną Mehehmeta Alego Ağcy w „Zabójcy z miasta moreli”, czy ten o opowiadający o „Marzeniu Sinana”, który chciał stworzyć meczet większy niż Hagia Sophia, albo ten o najsłynniejszym tureckim poecie o polskim nazwisku Borzęcki. Bo niezależnie od tego, czy te reportaże czytaliśmy wcześniej, czy po raz pierwszy trafiają do naszych rąk w tym tomie, to opowiadają historie ponadczasowe, o marzeniu, o poczuciu krzywdy, o miłości, imamach i prezerwatywach oraz zupełnie aktualnych sprawach, jak buty, a w zasadzie ich podeszwy, uchodźcy, przemytnicy i greckie wyspy dające złudzenie spokoju i dostatku, majaczące gdzieś na horyzoncie.

 

Książka ta powinna stać się obowiązkową lekturą dla każdego, kto prócz wakacji w kurortach Antalyi czy Alanyi chce choćby trochę poznać kraj oblany z trzech stron przez morza, a od Wschodu strzeżony przez świętą górę Ararat. Bo warto, a może nawet trzeba wiedzieć, że gdy zobaczymy na ulicy około dziesięcioletniego chłopca przebranego w kostium Małego Księcia (a spotkałem takiego w Pamukkale), to dla niego jest to dzień tak ważny, jak dla jego rówieśników w Polsce Pierwsza Komunia (choć dla tych ostatnich nie wiąże się to z aż tak traumatycznymi przeżyciami jak dla małego Turka). Czytając opowieści zawarte w reportażach Szabłowskieg o poczuciu krzywdy i jednocześnie mocarstwowości, potrzebie dumy z własnego kraju i jednocześnie lękach i obawach, można czasami odnieść wrażenie, że mowa nie o kraju znad Bosforu, ale znad Wisły. Ale to byłoby jednak zbyt duże uproszczenie, choć oba nasze kraje wiele łączy. W końcu to polski król pobił Turków pod Wiedniem, a Roksolana rozkochała w sobie sułtana. To na tureckich bazarach Polacy zaopatrywali się w czasach słusznie minionego ustroju w deficytowe towary, Turek był posłem do polskiego sejmu, a papież Polak omal nie zginął od kuli tureckiego zamachowca. Dlatego kto chciałby poznać Turcję, taką jaka ona jest naprawdę, a nie tę widzianą z okna wychodzącego w kurorcie na basen, to po książkę Szabłowskiego po prostu musi sięgnąć. A dla tych, którzy znają już ten kraj, będzie to, jak też stało się dla mnie, zarówno miłe przypomnienie, ale też spojrzenie za uchylone drzwi na prywatne sprawy współczesnych mieszkańców kraju powstałego z dawnego Imperium Osmańskiego. Zatem merhaba, Turcjo.

 

Witold Szabłowski, Merhaba

W.A.B. 2018

%d bloggers like this: