recenzja

Klatki | Douglas Stuart, Młody Mungo

Bohaterowie Douglasa Stuarta żyją w ciasnych klatkach społecznych uwarunkowań, wpajanej im od dziecka nienawiści na tle religijnym, czy pogardy wobec odmienności. Trawieni narastającą w nich frustracją, pozory wyzwolenia znajdują tylko w nieposkromionych aktach przemocy i w pogardzie – o powieści „Młody Mungo” pisze Przemysław Poznański.

Douglas Stuart wraca do Glasgow – miasta, które było tak tłem jak i bohaterem jego nagrodzonej Bookerem, debiutanckiej powieści „Shuggie Bain”. Wraca  do tego miasta i do tematów, które interesowały go także wtedy: dziedziczenia biedy, dysfunkcji, alkoholizmu i przemocy. Interesuje go zatem ów społeczny determinizm, wykluczający, a przynajmniej ograniczający do minimum szanse jednostki na wyrwanie się z takiego świata jak ten. Bardzo konkretnego świata postthatcherowskiej szkockiej prowincji, robotniczego osiedla, dotkniętego radykalnymi reformami gospodarczymi, wstrzymującymi finansowanie przemysłu stoczniowego, a tym samym z dnia na dzień pogrążającego się w niemocy i patologii.

Dwie strony barykady

Ta inercja i bezsilność mają konkretne skutki. To chaos, wyrażający się narastającą agresją. Agresją w rodzinie, gdzie jedyną formą okazania uczucia jest przemoc przenoszona z pokolenia na pokolenie, gdzie najpierw matka leje syna „sandałem Scholla po plecach tak, że na jego jasnej skórze kwitły fioletowe sińce”, a potem zdając sobie sprawę, że „posunęła się za daleko”, przyciąga dziecko „do swojego miękkiego biustu”. Ale i przemoc zorganizowana, podsycana paliwem nienawiści i nietolerancji wobec każdego, kto nie jest częścią grupy, kto jej nie wzmacnia, kto nie pasuje do jasno określonych ciasnych ram. Czy może raczej: wobec każdego, kto próbuje wyrwać się z klatki, albo też – co gorsza – tkwi w innej z klatek. To zatem świat, którego symbolicznym odzwierciedleniem staje się ów stojący na uboczu piętrowy gołębnik Jamesa Jamiesona, gdzie raz po raz „dwa gołębie z sąsiadujących klatek dziobały się przez oczka siatki”.

Douglas Stuart pokazuje rzeczywistość zbudowaną na kontrastach, podzieloną między wrogie obozy, stojące po dwóch stronach barykady. Niejednej zresztą. Paradoksalnie jednak po każdej ze stron szkicuje autor dokładnie tę samą rzeczywistość, choć czasem inaczej celebrującą swoje traumy i urazy. Glasgow z „Młodego Mungo” to więc miasto brutalnych walk gangów, ustawek między protestantami a katolikami, ale to także miasto jasno określonych, wspólnych dla wszystkich zasad, wśród których nie ma miejsca na odmienność naruszającą przyjęte społeczne role. Kto nie pasuje, stanie się zewsząd obiektem ataku, znikąd niemogącym liczyć na pomoc. Agresji fizycznej, lub przynajmniej drwin, jak ów starszy osiedlowy gej, Bidny Kurczaczek Calhoun.

Przeczytaj także:

James i Mungo

Jest to zatem świat wyraźnie korespondujący z „Shuggiem Bainem”, ale i z prozą Édouarda Louisa, szczególnie z powieścią „Koniec z Eddym”, gdzie narracja mówiąca o zmaganiu się z tożsamością łączy się z opowieścią o bólu, jaki towarzyszy balansowaniu między próbą pozostania sobą a wpasowaniem się w społeczne oczekiwania. Ale to także opowieść niczym z „Romea i Julii” Shakespeare’a i porównanie to nie jest tu w żadnym razie przesadzone: osią fabuły staje się bowiem w głównej mierze tak ów wspomniany konflikt między zwaśnionymi stronami, jak i uczucie, wzajemna fascynacja, może nawet miłość, która narusza sztywne linie podziałów, wyważa drzwi klatek. Uczucie między osobami nie tylko innych wyznań, ale i tej samej płci – wspomnianym nastoletnim katolikiem Jamesem Jamiesonem, wychowywanym przez apodyktycznego ojca, gotowego wydziedziczyć syna z powodu orientacji i, nieco młodszym od niego, piętnastoletnim Mungiem Hamiltonem.

Sam Mungo jest w jakimś sensie nieco starszym wcieleniem Shuggiego Baina – to wrażliwy chłopiec, odkrywający dopiero swą nieheteronormatywność, a jednocześnie dorastający w domu bez ojca, z Po-Mo ― często nieobecną matką alkoholiczką, która potrafi znikać z domu na całe miesiące, spędzając je w objęciach kolejnych kochanków, by „wycisnonć z życia trochę szczenścia”. Bez chwili wahania zostawia więc Munga pod opieką jego starszej siostry Jodie (Jo-Jo), chętnie odda go też pod kuratelę jego starszego brata, Ha-Ha, szefa jednego z ulicznych gangów, a nawet powierzy bez wahania opiece dwóch obcych mężczyzn, poznanych dopiero co na spotkaniu AA i obiecujących zrobić z chłopca „menszczyzne”. Po-Mo wie bowiem doskonale, że w świecie, jaki sama zna, Mungo nie będzie mógł zostać sobą, ale jego oczywistym przeznaczeniem jest znalezienie sobie dziewczyny, by szybko zrobić jej dziecko,  sprzedawać działki ecstasy studentom i bić się z bandą katolików z Bhoyston.

Być jak Jodie

Ów bildungsroman prowadzi jednak Stuart dwutorowo. Opowieść o codzienności Munga to bowiem w w znacznej mierze warstwa retrospektywa snuta z punktu widzenia tytułowego bohatera, któremu z kolei w podstawowej warstwie czasowej dane jest spędzić weekend nad jeziorem z owymi nowymi znajomymi matki. Widzimy tu wielogodzinną, wyczerpującą podróż w towarzystwie wiecznie pijanych lub skacowanych Świntego Krzysztofa i Gallowgate’a, a przede wszystkim obserwujemy późniejsze dramatyczne w skutkach zdarzenia, które odcisną na Mungu piętno, stając się dla bohatera cezurą, oddzielającą dzieciństwo, poddane pewnego rodzaju bierności, od dorosłości, wyrażającej się w zdolności do podejmowania decyzji, także ryzykownych, także naznaczonych przemocą.

Mungo jednakże, właśnie wskutek splotu tych zdarzeń, wreszcie ma szansę zbliżyć się choć trochę do tego momentu, który już dawno przekroczyła jego siostra, zdeterminowana, by opuścić osiedle i podjąć studia, by wyrwać się z klatki. Podobnie zresztą jak James, który znajduje w sobie dość odwagi, by sprzeciwić się zasadom, zrozumie bowiem, że – podobnie jak w przypadku gołębi – nie ma sensu trzymać się kurczowo miejsca, które nie spełnia oczekiwań. „– Jak któryś ptak mie opuści, czemu miałbym sie wściekać?” – spyta Munga w pewnej chwili. „To moja wina, żem nie miał doś dobrego gołembnika. Nie był szczenśliwy, no to nie został” – powie.

Przeczytaj także:

Powoli lecz nieubłaganie

„Młody Mungo” (w znakomitym przekładzie Macieja Studenckiego, oddającym także te społeczne podziały zawarte przez autora w warstwie językowej) to opowieść, która zabiera bohatera w pełną niebezpieczeństw podróż ku dojrzałości, pokazując mu klatkę, w której dotąd tkwił, a z istnienia której nie do końca zdawał sobie sprawę. Zderza go ze światem pełnym nienawiści i frustracji, światem przemocy i pogardy, w której będzie zresztą i on miał swój udział, w którym konieczne stanie się dokonanie aktu trudnej transgresji.

To także opowieść o poszukiwaniu innej drogi, o wyborze, który wymaga znalezienia w sobie odwagi, by dokonać własnych wyborów, by zerwać z narzuconymi wzorcami, by być sobą. To przecież możliwe. Jak możliwe jest to, że na pewnym niewielkim wzgórzu, na które zabrał Munga samochodem brat, po spuszczeniu ręcznego hamulca pojazd potoczy się ku szczytowi, zamiast jechać w dół. „Powoli, lecz nieubłaganie”.

Douglas Stuart, Młody Mungo (Young Mungo)
Przełożył Maciej Studencki
Wydawnictwo Poznańskie, Poznań, 12 kwietnia 2023
ISBN: 9788367616690

Douglas Stuart’s protagonists live in the tight cages of social conditioning, religious hatred instilled in them from childhood, or contempt for otherness. Consumed by their growing frustration, they find a semblance of liberation only in unbridled acts of violence and contempt. Przemysław Poznański writes about the novel „Young Mungo”.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d