Narine Abgarjan zaprasza nas do oddalonego w czasie i przestrzeni miejsca, w którym z nieba zstępują anioły, a magia na równych prawach współistnieje z rzeczywistością, naznaczoną równie często tragedią i śmiercią, co miłością, czułością i chęcią przetrwania – o powieści „Z nieba spadły trzy jabłka” pisze Przemysław Poznański.

Co trzeba zrobić, by umrzeć? Pięćdziesięcioośmioletnia Sewojanc Anatolija wie to doskonale: trzeba podlać ogródek, posypać kurkom z naddatkiem, żeby nie chodziły godne do czasu odnalezienia ciała ich właścicielki przez sąsiadów, z ustawionych pod rynnami beczek na deszczówkę należy zdjąć pokrywy, by woda nie podmyła fundamentów, zanieść do piwniczki pozostawione w mieszkaniu jedzenie, a potem przygotować ubranie do trumny: sukienkę „z białym, koronkowym kołnierzykiem, fartuch z kieszeniami wyszywanymi satynowym ściegiem, pantofle na płaskiej podeszwie, wełniane gułpy (przez całe życie marzły jej stopy), pieczołowicie wypraną i wyprasowaną bieliznę, no i różaniec prababci ze srebrnym krzyżykiem”.
Rozpoczynający powieść opis przygotowań bohaterki do własnej śmierci, narzuca rytm całej tej historii, wciągając nas w świat podporządkowany tyleż szacunkowi dla miejscowej obyczajowości, co świadomości własnej przemijalności, wręcz godzeniu się z klątwą, jaka najwyraźniej spadła na wioskę Maran, zagubioną gdzieś w północno-wschodniej Armenii, na zboczu góry Manisz-kar.
Co da się ocalić
Śmierć wydaje się być bowiem w wiosce jedynym istotnym wyznacznikiem czasu. Śmierć zwykła, przyjmowana ze zrozumieniem, jak wtedy, gdy z kilkorga dzieci przeżyć zdoła tylko jedno lub dwoje, ale i śmierć niespodziewana, naznaczona piętnem tragedii, jak wtedy, gdy po nagłym trzęsieniu ziemi zachodnie zbocze góry osunęło się gwałtownie, pochłaniając dziesiątki gospodarstw wraz z rodzinami, tworząc nie tylko dosłowną wyrwę w ziemi, ale i wyrwę metaforyczną, czy psychiczną ― w świadomości ocalałych mieszkańców. Albo jak wtedy, gdy wioskę nawiedziły iście biblijne plagi: szczurów, owadów, suszy i głodu.
Pogodzenie się ze śmiercią i przemijaniem jest zatem dla mieszkańców Maranu poniekąd warunkiem trwania, ale nie znaczy to, że jest jedyną treścią i sensem ich życia. Wprost przeciwnie – opowieść Narine Abgarjan jest w gruncie rzeczy opowieścią o przetrwaniu mimo śmierci, o oddalającej wizję przemijania niespodziewanej miłości, o równie niespodziewanych narodzinach i o ocalaniu tego, co da się ocalić, czasem przy pomocy magii, proroczych wizji i talentów posługujących się szklanymi kulami tłumaczy snów.
Los Wasilija
Bo choć „Z nieba spadną trzy jabłka” zaczyna się od sceny szykowania się Anatoliji do śmierci, to przecież nie jest to koniec opowieści o niej, ale tak naprawdę jej prawdziwy nowy początek. Bardziej nawet dosłowny niż ten, z którym mamy do czynienia w opowieści o śmierci Tatewik, którą szykowano do ślubu z Sewojanc Kapitonem. Na cztery dni przed ślubem narzeczona zaniemogła i zmarła, więc podmieniono ją szybko na Woske, młodszą siostrę zmarłej, późniejszą matkę Anatoliji. Ta jedna śmierć dla innych jest początkiem nowej drogi życia, a w przypadku Anatoliji spodziewana śmierć jej samej staje się zaczynem zupełnie niespodziewanego w swym kształcie życia.
Przeczytaj także:
Śmierć, której nieodwracalność przegrywa ostatecznie walkę z wolą przetrwania, staje się też sednem opowieści o Kudamanc Wasiliju, miejscowym kowalu i drugim mężu Anatoliji, którego pierwsze małżeństwo, z Magtachine, trzeba było przełożyć o całe pięć lat, wpierw z powodu śmierci jej brata, porażonego piorunem, potem z powodu plag, głodu i następujących w jego następstwie masowych śmierci. A przecież śmierci te staną się też ostatecznie przyczynkiem dla ocalenia reszty, gdy nagłe wizje brata Wasilija, Hakoba, dostrzegającego zstępujące z nieba anioły śmierci, w rezultacie przyczynią się do zapobieżenia kolejnej wielkiej tragedii.
Siła przetrwania
Opowieść Abgarjan o ormiańskiej wiosce, w pewnym stopniu odwołuje się do „Stu lat samotności” Gabriela Garcíi Marqueza. Czerpiąc garściami z ludowego folkloru, z podszytych niesamowitością podań, równouprawnienia magii i realności, w końcu podporządkowując historię wsi Maran siłom przeznaczenia, fatum, zbliża się do Marquezowskiej historii mieszkających w Macondo sześciu pokoleń rodziny Buendiów. To porównanie jest zasadne tym bardziej, że autorka zdaje się wprost do niego nawiązywać w historii pewnego portretu sławnego przodka, który jedna z bohaterek ukrywa za wielką, drewnianą skrzynią, gdzie przeleży „upaćkany przez naloty much i pokryty kokonem pajęczyn”, blaknący przez „sto lat samotności, na które skazali go obojętni późni potomkowie”.
Powieść „Z nieba spadły trzy jabłka” (wzbogacona w polskim wydaniu opowiadaniami: „Maczucza”, „Hadum”, „Wojna” i „Berd”) zachwyca – epickością przedziału czasowego, w jakim rozgrywa się fabuła i kameralnością intymnych portretów bohaterów, z jednej strony pogodzonych wszak z przemijaniem, z drugiej potrafiących złapać w porę tę odrobinę szczęścia, która ma moc odmienić ich wciąż tlące się życie. Porywa na swój sposób oczywistą dla tego świata magią, wpisaną w realizm konkretnego miejsca i kraju – doświadczonego tyleż żywiołami, co politycznymi zawirowaniami. Obdarowuje nas przy tym optymizmem – prawdziwym, bo nigdy nie negującym naturalnego porządku rzeczy, porządku życia i śmierci.
Narine Abgarjan, Z nieba spadły trzy jabłka (С неба упали три яблока)
Tłumaczenie Jacek Cezary Kamiński
Wydawnictwo Glowbook, Sieradz 13 marca 2023
ISBN: 9788367503044
Narine Abgaryan invites us to a place far away in time and space, where angels descend from the sky, and magic coexists on equal terms with reality, marked as often by tragedy and death as by love, tenderness and the will to survive, writes Przemysław Poznański about the novel „Three Apples Fell from the Sky.”