Cała moja kryminalna seria śląska opiera się na prawdzie. Wiem, że teraz czytelnicy wolą absurdalne historie o psychopatycznych psychopatach. Mnie to nie kręci, wolę prawdę. Jakąś wersję prawdy… A że być może nie wszystkim się ta historia spodoba, to trudno. Takie jest niebezpieczeństwo poruszania tematów nie do końca domkniętych – mówi Robert Ostaszewski*, autor powieści „Ukochaj na śmierć”. Rozmawia Przemysław Poznański.
Przemysław Poznański: „Ukochaj na śmierć” to kontynuacja powieści „Zabij ich wszystkich”. Kiedy rozmawialiśmy o tej książce po raz pierwszy, był luty 2019 roku, a więc jeszcze przed premierą pierwszego tomu. A ty już znałeś tytuł i zarys fabuły. Z jakim wyprzedzeniem planujesz swoje książki?
Robert Ostaszewski: W przypadku tego cyklu trzy pierwsze części miałem zaplanowane z dużym wyprzedzeniem, bo w zasadzie w 2018 roku wyklarował mi się obraz tego, jak te książki będą wyglądały. Ale to wcale nie jest tak, że przy okazji każdej książki pracuję tak, że miesiące czy nawet lata wcześniej ma plan. Ale w tym przypadku tak było – wszystko mi się dość wcześnie wyklarowało i te trzy części są już napisane, dwie wydane. A mam już w zasadzie obmyślone trzy następne. To trochę wynika ze specyfiki tej serii – jest tu sporo bohaterów, więc historie same się nakręcają. Śluby, pogrzeby – życie. Poza tym Śląsk mnie nieustannie inspiruje. Ten region to istna – nomen omen – kopalnia tematów i historii, mało znanych, nieoczywistych.
Ważnym elementem tych książek jest Historia. W pierwszym tomie chodziło m.in. o masakrę dzieci żydowskich w Białej Cerkwi w 1941 roku, ale mam wrażenie, że w drugim tomie ta Historia staje się jednym z głównych bohaterów. Stoimy przy wieży spadochronowej w parku Kościuszki w Katowicach, gdzie przydarza się pierwsze morderstwo w twojej powieści. Co istotne – dochodzi do niego podczas inscenizacji bitwy z 1939 roku i czytając tę scenę, odnosiłem wrażenie, że jest to trochę marzenie pisarza, autora kryminałów: zabić kogoś podczas takiej „zabawy” w wojnę.
– Rekonstrukcje historyczne to taka część naszego opowiadania o przeszłości, historii, która z roku na rok jest coraz większa, przybywa grup, które się tym zajmują. Dlatego zacząłem się zastanawiać, dlaczego w naszych kryminałach tego tematu nie ma. Z tego co czytałem, co znam, wynika, że w naszym kryminale nikt o rekonstruktorach jeszcze nie pisał. Stwierdziłem, że czas się za to zabrać – w końcu, wiadomo, rekonstruktorzy maja broń, oczywiście jest ona specjalnie przygotowana na potrzeby pokazu, ale jednak broń. Okoliczności są wiec idealne, żeby spróbować zbudować scenografie zbrodni.
A czy ty jesteś członkiem jakiejś grupy rekonstrukcyjnej? Bo niezwykle dokładnie opisujesz realia działania takich grup. Co musiałeś zrobić, kogo poznać, zinwigilować, żeby móc opisać nie tylko, jak działają takie grupy, a przede wszystkim – kim są ludzie, którzy do takich grup należą?
– Nigdy do żadnej grupy rekonstrukcyjnej nie należałem i myślę, że to nie jest aktywność, rozrywka – jak zwał, tak zwał – dla mnie. Jedynie dość intensywnie interesowałem się kiedyś historią II wojny światowej. Tak więc świat rekonstruktorów znam zatem z drugiej ręki. Mam znajomych, którzy w takich grupach działają, choć rekonstruują trochę wcześniejsze czasy. Ale to oczywiście nie wystarczy – tu musi się pojawić magiczne słowo „dokumentacja”, co oznacza, że musiałem wejść w świat, którego tak naprawdę do końca nie znalem. Ale skoro uważasz, że jest to ukazane wiarygodnie, to było warto. Tu wielkie podziękowania dla Mariana Kuliga, mojego przewodnika po tym świecie. Bez niego bym sobie nie poradził. Ale… Cóż, może kiedyś wezmę udział w jakiejś rekonstrukcji. Marzy mi się obrona Helu…
Byłem choćby zdziwiony tym, ile to kosztuje…
– To jest drogie hobby. Szczególnie, jak się jest rycerzem, ale nie tylko. Zbroja, cały rynsztunek – tanie to nie jest. A z tego, co wiem od kolegów, nie jest to taka aktywność, na której jakoś specjalnie da się zarobić. To głównie jest robione z pasji. Tym większy mam dla nich szacunek. Robią wiele dla propagowania naszej historii. Zresztą, nie tylko naszej. To jest naprawdę ważne.
A czy grupa Wierni Pamięci istnieje naprawdę?
– Nie, to jest mix kilku grup, które nawet niekoniecznie działają na terenie Śląska. Takiej konkretnej grupy na pewno w Świętochłowicach czy Katowicach nie ma i przyznam, że tak starałem się tę grupę rekonstrukcyjną opisać tak, żeby żadna z istniejących grup się w niej za bardzo nie odnalazła. Nawet nie myślałem w kategoriach, że mnie pozwą… bo coś napisałem nie tak, nie po ich myśli. Wolę kreować, niż kopiować,
Osobą, która ginie gdzie tutaj, jest Robert Zaręba, jeden z uczestników inscenizacji. Robert jest studentem historii, interesuje się przeszłością regionu, a w szczególności Obozem Zgoda, polskim – i nie ma tu przejęzyczenia – obozem koncentracyjnym.
– To jest historia dosyć mroczna, bo pokazuje zło, które wyrządzali sobie często ludzie sobie kiedyś bliscy. Od pewnego czasu odkrywana, ale mam wrażenie, że nie do końca chętnie. Otóż po II wojnie na terenie Śląska działo bardzo dużo tzw. obozów pracy, które w istocie były w dużej części miejscami, w których dokonywano eksterminacji Ślązaków, którzy z jakichś względów nie spodobali się władzy ludowej.
Ten obóz Zgoda, może poza obozem w Jaworznie, jest pewnie najbardziej znany, opisany, ale wciąż, jak sądzę, większości Polaków wciąż ten wątek jest słabo znany. Te obozy działały długo po wojnie. Jak mówiłem, mało kto o tym wie. Jaka była skala zbrodni. Podniecamy się teraz różnymi historiami, a ta jest gdzieś w mroku. Nie sądzę, żeby moja powieść coś zmieniła, ale uważam, że trzeba o tym przypominać.
Przy tej okazji opisujesz dość specyficzne zachowanie Ślązaków podczas wojny. Wielu z nich wpisywało się na volkslistę nie z przekonania, że są Niemcami, tylko z pragmatyzmu. To w innych regionach kraju może być trudne do zrozumienia. Czy ty – nie będą ze Śląska – nie bałeś się poruszać takiego chyba dość drażliwego tematu?
– Rzeczywiście jest to wciąż drażliwy temat, ponieważ – jak wspomniałeś – inaczej wyglądała ta kwestia np. w Generalnej Guberni, gdzie wpisanie się na volkslistę było jednoznaczne z tym, że uznawano tę osobę za zdrajcę, a inaczej tutaj. Na Śląsku to tak oczywiste nie było – część Ślązaków była wciągana na listę pod przymusem, a potem, po wojnie, osoby z volkslisty były automatycznie podejrzane o kolaborację, gdy tymczasem zdecydowana większość tych ludzi nie zrobiła niczego złego, nie pomagała Niemcom, nie uważała się za Niemców. To też ta część historii, która niekoniecznie jest powszechnie znana. Na Śląsku, zresztą nie tylko tam, były cztery stopnie volkslisty. I do tego dosyć mętne kategorie przypisywania do różnych grup. Do tego dochodzą historie, że wielu ludzi ze Śląska walczyło w Wehrmachcie. Znasz taki żarcik: Mój dziadek był w AK. Czyli? Africa Corps.
A czy się bałem? Zawsze poruszanie takich tematów drażliwych, bolesnych, które wywołują emocje, jest dla autora trudne. Starałem się jednak w miarę delikatnie te kwestię przedstawiać, tak aby nie dokonywać nadużyć historycznych. A że być może nie wszystkim, nie tylko Ślązakom, się ta historia spodoba, to trudno. Takie jest niebezpieczeństwo poruszania tematów nie do końca domkniętych.
Bo kwestia tego, co działo się ze Ślązakami podczas II wojny światowej i po wojnie, nie została do końca przepracowana. I zważywszy na to, co obecnie dzieje się w Polsce, raczej przepracowana do końca nie będzie.
Obóz Zgoda to Świętochłowice. Czy to jest tak, że w tej twojej śląskiej sadze kryminalnej najpierw szukasz miejsca w Aglomeracji Katowickiej, miejscowości, dzielnicy i potem grzebiesz w jej historii, szukając mrocznych kart, czy raczej najpierw znajdujesz ciekawą historię, która okazuje się być przypisana do miejsca?
– Nie ma jednego schematu. W „Zabij ich wszystkich” najpierw była historia, intryga, a potem szukałem dla niej miejsca, a w „Ukochaj na śmierć” od początku był watek Obozu Zgoda, czyli od początku wiedziałem, że główna część akcji będzie się rozgrywać w Świętochłowicach. Ze Śląskiem jest łatwo, bo gdzie nie kopniesz, pojawia się historia. To właściwie samograj. Oczywiście, to jest tak, że trzeba się na to miejsce otworzyć. Różni ludzie, Ty też, pytają mnie, na co mi ten Śląsk. To teraz ci odpowiem inaczej i szczerze… Niektóre śląskie miasta są jedynymi, w których po zmroku boję się chodzić. I jedynymi, w których wiem, że nic złego mi się nie stanie. Taki paradoks.
Opisałeś to miasto bardzo dokładnie. A przede wszystkim jego mieszkańców, ich sytuację społeczną. Wszedłeś do ich domów, których chyba nie się tak do końca wymyślić. Jak wyglądała twoja dokumentacja Świonów (jak tam mówią)?
– Podejrzewam, że tak jak dokumentacja innych miejsc w moich książkach. Bo to, że ja w Świętochłowicach nie mieszkam i nie mieszkałem, to nie znaczy, że ja tam nie bywałem. Oczywiście, kiedy okazało się, że akcja mojej książki będzie się tam rozgrywać, to jeszcze kilka następnych razy tam pojechałem ze znajomymi albo bez. Trudno powiedzieć, że ja to miasto znam od podszewki, ale tak jak każde inne miejsce, które opisuję w swoich książkach, staram się je jak najdokładniej, może nawet nie poznać, co w nie wejść, w takim stopniu na ile się da. Oczywiście dałoby się opisać Świętochłowice, i znam takich autorów, którzy tak zrobili, na takiej zasadzie, że sprawdzamy w internecie, na takiej czy innej mapie, jak wygląda miasto, czytamy sobie na paru stronach, co w tym mieście jest – i już.
Ja staram się w każdym miejscu, które opisuję, być, poznać, a najlepiej się takie miejsca poznaje przez ludzi. Być może stąd się bierze twoje wrażenie, że ja Świętochłowice znam. Ja chyba bardziej znam ludzi, którzy w nim mieszkają. Tak naprawdę zaintrygowały cię pewnie opisy mieszkań z familoków, tak? Tu nic nie zmyślałem. Opisałem istniejące mieszkania, choć akurat jedno z nich nie jest ze Świonów tylko z Mysłowic. Cała ta seria opiera się na prawdzie. Wiem, że teraz czytelnicy wolą absurdalne historie o psychopatycznych psychopatach. Mnie to nie kręci, wolę prawdę. Jakąś wersję prawdy…
Ale właściwie po co ci ten Śląsk? Pytałem cię o to już podczas rozmowy przy premierze „Zabij ich wszystkich” i jakoś wybrnąłeś, ale pytanie pozostaje aktualne. W końcu jesteś Krakusem. I to z Ciechanowa.
– Krakus z Ciechanowa, no ładnie (śmiech). Z tego, co pamiętam, wtedy odpowiedziałem, że za mało Ślązaków pisze kryminały śląskie i wypełniam tę lukę. To się na szczęście zmienia z miesiąca na miesiąc. Na twoje pytanie w gruncie rzeczy jest trudno odpowiedzieć krótko i zwięźle. Do pewnego stopnia jest to miejsce, które sobie wybrałem, bo mnie ciekawi i dobrze się w nim czuję, mam tu dużo znajomych. A w przypadku pisania kryminałów, a w szczególności cyklu kryminalnego, Śląsk ma ten plus, że w zasadzie każde miasto śląskie jest inne, daje nowe możliwości. Śląsk jest więc jednocześnie miejscem, które poznałem i miejscem, które wciąż jeszcze odkrywam. Jest dla mnie niespodzianką. A skoro ja się tu dobrze czuję, to i moi bohaterowie mogą się poczuć dobrze. Choć pewnie nie wszyscy. Do tego – jestem wędrowcem. Mieszkałem w różnych miastach. I pewnie się to nie zmieni. Żeby tak śląsko nie było, uwielbiam morze. Może zmiany klimatu spowodują, że Śląsk będzie miał dostęp do morza. Oby (śmiech).

Bohaterowie, o których wspomniałeś to policjanci z Katowic. Fakt umieszczenia akcji w Świętochłowicach implikuje pewne problemy formalne, bo nie jest do końca ich jurysdykcja.
– To jest tak, że generalnie policjanci z Komendy Miejskiej w Katowicach nie powinni prowadzić śledztwa w innym mieście, dlatego trochę zrobiłem to z przymrużeniem oka, choć proceduralnie da się to uzasadnić, bo w końcu dochodzenie prowadzone w Świętochłowicach jest elementem śledztwa zaczętego w Katowicach, gdzie przecież ginie pierwsza ofiara. Dlatego współpracują z kolegami ze Świętochłowic, choć ta współpraca nie zawsze układa się tak świetnie, jakby tego chcieli.
Poza znanymi nam już bohaterami z „Zabij ich wszystkich” pojawia się tu nowa bohaterka, Renata Łukowska. To policjanta „zesłana” na prowincję z Warszawy, z CBŚP.
– Została zesłana do Katowic za liczne grzechy i Katowic nie lubi, więc chce się jak najszybciej ze Śląska wydostać. Pewnie powinienem się teraz wytłumaczyć, po co mi czwarta osoba, skoro miałem już trójkę bohaterów, co pewnie jak na jeden cykl kryminalny jest liczbą wystarczającą.
Doszedłem do wniosku, że wśród tej grupy policjantów musi być wreszcie ktoś, kto jest brutalny, dlatego wymyśliłem podkomisarz Renatę (śmiech). A tak na poważnie – to wzięło się trochę stąd, że część moich czytelników – nie wiem czy słusznie, czy niesłusznie – uważa, że wychodzą mi bardzo dobrze postaci kobiece. To jest więc też trochę odpowiedź na zapotrzebowanie czytelników.
Poza tym fakt, że Renata jest z zupełnie innego miasta i ma niezbyt sympatyczne podejście do Śląska, daje mi możliwość pokazywania Katowic i regionu z nieco innej strony, niż ta, z jakiej widzą go komisarz Polański czy jego podwładni.
Mam nadziej, że Renacie nie uda się wydostać z Katowic za szybko. To bardzo charakterna dziołcha, która bardzo ubarwia powieść. Więc uspokój nas, że jeszcze chwile z nami pobędzie.
– Na pewno w trzeciej części tak. Co dalej, jeszcze nie postanowiłem. Testowo zapytałem moich pierwszych czytelników, czy Renata nie mogłaby w trzeciej, albo czwartej części zginąć. Ale sprzeciw był tak wielki, że postawiłem w najbliższych książkach nic złego jej nie robić. A przynajmniej nic tak złego, żeby musiała zejść.
Dokąd zabierzesz nas w kolejnej części? Może zdradzisz tytuł i zarys fabuły?
– Dużo pytań i nie wiem czy na wszystkie mogę odpowiedzieć. W trzeciej części wrócimy głównie do Katowic, do takiej dość ciekawej, specyficznej dzielnicy Załęże. Książka będzie się nazywała „Matkuj bez litości” – nie chce zbyt dużo zdradzać, ale na pewno będzie to miało sporo wspólnego z matkami.
Rozmawiał Przemysław Poznański
*Robert Ostaszewski – prozaik i dziennikarz, juror literackiej Nagrody Kryminalna Piła. Autor zbioru opowiadań „Dola idola i inne bajki z raju konsumenta” (2005), wydał zbiór felietonów „Odwieczna, acz nieoficjalna” (2002), prozę „Troję pomścimy” (2002) oraz zbiór szkiców „Etapy. Rozmowy z pisarzami i nie tylko” (2008). Współautor dwóch powieści kryminalnych „Kogo kocham, kogo lubię” (2010, z Martą Mizuro), „Sierpniowe kumaki” (2012, z Violettą Sajkiewicz) i autor „Bez ciebie zginę”, „Zabij ich wszystkich” i „Ukochaj na śmierć”. Prowadzi warsztaty z kreatywnego pisania na Uniwersytecie Jagiellońskim.