recenzja

Świat pod stopami | Robert Macfarlane, Podziemia. W głąb czasu

Pod naszymi stopami rozpościera się świat, którego w zasadzie nie znamy – tajemniczy, niezrozumiały, często groźny, ale niezmiennie intrygujący. Świat mogił, podziemnych miast, kopalń i jaskiń, jednym słowem podziemia, którym Robert Macfarlane poświęcił imponującą pod każdym względem monografię.  

Jeśli w XXI wieku jest coś, czego wciąż nie znamy, to oprócz kosmosu i głębin oceanów, jest tym cały alternatywny świat, schowany kilka, kilkadziesiąt, a nawet kilkaset metrów pod powierzchnią Ziemi. Świat, który od zawsze nas fascynował, czemu wyraz dawał choćby Juliusz Verne w „Podróży do wnętrza Ziemi”, być może jedynej powieści, w której górę nad fascynacją współczesnymi mu wynalazkami i naukową wiedzą wzięła nieokiełznana wyobraźnia.

Macfarlane’a to różni od Verne’a, że opiera się tylko na faktach, a wszystkiego, co opisuje, osobiście doświadczył. Za to tym, co zbliża go do klasyka, jest język opowieści – „Podziemia” to cykl reportaży naszpikowanych faktami, ale opowiedzianych emocjami – strachem, zachwytem, zdziwieniem – podszytymi dodatkowo głęboko ekologiczną troską o przyszłość tego, co nas otacza. Nieodłącznym elementem zagłębiania się pod powierzchnię jest kontakt z przeszłością, z czasami, gdy w skale kuto podziemne miasta, gdy w głębokich jaskiniach chowano zmarłych, gdy nakładały się na siebie kolejne warstwy geologiczne, wyznaczając tym samym upływ epok. Aż do tej, w której żyjemy teraz, nazywanej tu antropcenem, a charakteryzującej się produkcją plastiku i drapieżną eksploatacją zasobów naturalnych, czego efektem jest postępująca zmiana klimatu.

Widzimy to w opowieści Macfarlane’a, gdy obserwuje na Grenlandii cofanie się lodowca, co przy okazji odsłania wykute niegdyś przez amerykańskich żołnierzy podziemne, bo schowane głęboko pod powierzchnią lodu miasta-bazy, z których jedyne, co teraz pozostało, to biologiczne i chemiczne, w tym promieniotwórcze odpady, z założenia mające być pod lodem pochowane „na wieczność”.

Ta kwestia chowania pod ziemią wstydliwych pamiątek niefrasobliwości naszej cywilizacji w tej książce powraca, przede wszystkim w najbardziej chyba poruszającym finałowym rozdziale, rozgrywającym się w Finlandii. „Podziemia” to jednak podróż znacznie bardziej złożona. Można powiedzieć: podróż kompleksowa. Robert Macfarlane zadał sobie olbrzymi trud, by stworzyć ponad pięćsetstronicową monografię całego tego świata, jaki na co dzień chowa się przed naszym wzrokiem, choć jednocześnie jest tak blisko – czasem zaledwie kilka metrów pod naszymi stopami.

Odwiedzimy więc świat umarłych, który tak bardzo fascynował ludzkość od zarania dziejów, od „Eposu o Gilgameszu”, mitów o Orfeuszu poszukującym Eurydyki czy wyprawy Eneasza, który chce zasięgnąć rady u ducha ojca. Macfarlane opowiada o tajemnicach kurhanów, ale i pewnej grocie, służącej niegdyś ludom zamieszkującym wzgórza Mendip w brytyjskim hrabstwie Somerset jako wspólne miejsce składowania zwłok zmarłych, ich własne mauzoleum. Autor nie omieszka odbyć wyprawy w głąb tamtejszych jaskiń, nie ukrywając przy tym swoich obaw, gdy mija kolejne poziomy skały, która „przypomina raczej zastygłą na chwilę ciecz”.

Już tu widzimy wszystkie te elementy, które decydują o niezwykłości tej książki. Po pierwsze osobiste doświadczenia z wyprawy, opisane z jednej strony z kronikarską dokładnością, z drugiej aż buzujące od towarzyszących autorowi uczuć, stają się punktem wyjścia do opisu zdarzeń, w których nie uczestniczył, a które są niezbędne, by owa monografia podziemnego świata stała się pełna. Macfarlane wychodzi więc od szczegółu swoich doświadczeń, by zaskoczyć nas wiedzą znacznie szerszą, niż ta, którą zdobył osobiście. Poznamy tu więc choćby opowieść o Neilu Mossie, dwudziestoletnim studencie filozofii, który w 1959 roku badał wraz z przyjaciółmi jaskinię Peak Cavern, a która ostatecznie stała się miejscem jego wiecznego spoczynku, także na prośbę rodziny, pragnącej, by nikt nie narażał życia tylko po to, by wydobyć zwłoki.        

Po drugie Macfarlane nie próbuje sam rozszyfrowywać miejsc, w które przybywa i choć jest to od początku do końca jego opowieść, to nie stawia siebie w centrum, lecz zawsze znajduje przewodnika, kogoś, kto nie tylko zna topografię podziemnych miejsc, ale jest w stanie nadać wyprawie szerszy kontekst – naukowy, kulturowy czy społeczny. Bo „Podziemia” przeplatane są bogato wiedzą z dziedzin najróżniejszych – od przywoływania dzieł literatury i sztuki, nawiązujących do tradycji poziemnego świata, przez fakty związane z geologią, fizyką, archeologią czy glacjologią. Widać w tych miejscach bogatą kwerendę, jakiej poświęcił się autor, ale i jego otwartość na to, co daje spotkanie z drugim człowiekiem.

Po trzecie zaś są „Podziemia” opowieścią doskonałą literacko. Jak wtedy, gdy „Niebo ciemnieje od czerwieni i czerni, wrzosowisko pogrąża się w brązach i srebrach, a dolina zmienia się nagle w odległą planetę”. Dlatego książkę tę należy sobie dozować, upajać się nią, traktować nie jak reportaż, który opisuje czyjeś przeżycia, ale jak zaproszenie do przygody, którą możemy przeżyć sami, jeśli odpowiednio skupimy wyobraźnię na wyświetlanych nam obrazach.

Tak jest zawsze – gdy w poszukiwaniu sekretów ciemnej materii trafiamy aż pod dno oceanu, gdy czytamy o „podszyciu” lasu, czyli całej podziemnej sieci grzybni, niejako internetu roślin (Wood Wide Web), albo gdy badamy naturę podziemnych rzek.

Autor zabierze nas też m.in. do podziemnego Paryża, będącego niejako mrocznym odbiciem miasta nad ziemią – siecią dwustu mil korytarzy i pomieszczeń, do jednej z krypt dawnych wyznawców mitraizmu, do jaskiń z malarstwem naskalnym odkrytych na norweskich Lofotach czy w głąb wydrążonego przez wodę „młynu” lodowca.          

„Podziemia. W głąb czasu” uświadamiają, jak niewiele wiemy o otaczającym nas świecie, a szczególnie o tych jego miejscach, których istnienie często ignorujemy, patrząc raczej ku gwiazdom niż pod nogi. 

Robert Macfarlane, Podziemia. W głąb czasu (Underland. A Deep Time Journey)
Przełożył Jacek Konieczny
Wydawnictwo Poznańskie 2020

%d