recenzja

Zbyt wspaniała na ten świat | Izolda Kiec, Ginczanka. Nie upilnuje mnie nikt

Z niemal każdej karty biografii Zuzanny Ginczanki pióra Izoldy Kiec emanuje czułość i wrażliwość, połączone z dociekliwością i próbą weryfikacji źródeł. Autorka odkłamuje zdania-wytrychy, które narosły wokół tej tragicznej postaci, dążąc konsekwentnie do uzyskania jak najpełniejszego obrazu smutnych losów poetki.

Jakiś czas temu, w potrzebie pandemicznego płodozmianu i by chwycić się czystego piękna, sięgnęłam po tom poezji Zuzanny Ginczanki, „Wniebowstąpienie Ziemi” wydany nakładem Biura Literackiego. Dawno nic nie wywołało we mnie tak skrajnych emocji – zachwytu połączonego z niemal fizycznym bólem i żałobą po przedwczesnej stracie wielkiej polskiej poetki. Sylwetka przedwojennej gwiazdy polskiej cyganerii, dziewczyny o nieprzeciętnej urodzie i wybitnym talencie, podziałała na moją wyobraźnię i stała mi się niezwykle bliska. Wiersze, w których dojrzały intelekt współgra z plastycznością, wrażliwością i emocjonalnością, daleko wykraczającymi poza umysłowość przeciętnej młodej kobiety, wywołały we mnie przemożne pragnienie, by poznać bliżej tę artystkę – w sposób, jaki jest obecnie dostępny.

Dość szybko zatem trafiłam na najnowszą biografię Zuzanny pióra Izoldy Kiec, wieloletniej badaczki życia i twórczości polskiej poetki żydowskiego pochodzenia, pod wymownym tytułem: „Ginczanka. Nie upilnuje mnie nikt”. Z niemal każdej karty opowieści o poetce emanuje czułość i wrażliwość, połączone z dociekliwością i próbą weryfikacji źródeł. Widać wyraźnie, że Izolda Kiec jest zafascynowana postacią poetki, a jednocześnie próbuje jak najpełniej ją zaprezentować. Widzimy próbę odkłamania zdań-wytrychów, które egzystują w przestrzeni publicznej na temat tej tragicznej postaci. Izolda Kiec nie godzi się na łatwe, schematyczne odpowiedzi i ilekroć to tylko możliwe, dąży konsekwentnie do uzyskania jak najpełniejszego obrazu smutnych losów Ginczanki.

Anioł czy samotna dziewczyna

Opowieść zaczyna się od symbolicznej sceny, która miała się położyć cieniem na całe przedokupacyjne życie poetki. Oto piękna dziewczynka, jak z obrazka, w okresie bożonarodzeniowym klęczy w witrynie ekskluzywnego sklepu swoich dziadków, stanowiąc jej nieprzeciętną ozdobę. Przebrana za anioła, oddzielona szybą od zwykłych śmiertelników, wywyższona, lecz pozbawiona prawdziwych relacji. Wkrótce potem zostaje opuszczona przez rozwiedzioną matkę, która – prawdopodobnie powodowana zazdrością o dorastającą piękność – emigruje z kolejnym mężczyzną swojego życia do Włoch. Zuzanna szybko traci zatem zarówno ojca, który wcześniej porzucił rodzinę i udał się do Stanów Zjednoczonych, jak i matkę, pozostawiającą ją pod opieką dziadków. Jej dzieciństwo i wczesna młodość naznaczone są więc stratą, zdradą i opuszczeniem oraz niezwykłym pięknem, oddzielonym szybą od przeciętności. Trudno zatem się dziwić, że pozostaje nieufna wobec relacji, a oczy jej wyrażają smutek, nawet wówczas, gdy darzy fotografa zniewalającym uśmiechem. Życie kogoś wywyższonego do rangi anioła nie może być łatwe ani nudne. Naznaczona już w dzieciństwie, Zuzanna musiała dotrzeć na Olimp. Jak każda bogini, doświadczała jednak więcej bólu i cierpienia niż chwil prawdziwego szczęścia.

Gwiazda cyganerii czy naiwna gąska

Gdy tylko zakończyła naukę w szkole średniej, wyjechała do Warszawy, gdzie czekali na nią najważniejsi literaci tamtych lat, w tym niekwestionowany autorytet oraz współtwórca grupy literackiej Skamander, słynny ówcześnie Julian Tuwim. Rzeczywiście, jak wieść niesie, cieszyła się olbrzymim powodzeniem warszawskiej bohemy, złaknionej świeżej krwi, żywo zainteresowanej młodą, piękną poetką. Jednak z materiałów, które przytacza Izolda Kiec, wyłania się smutny obrazek, który jako żywo wywołuje skojarzenie z dziełem Rembrandta „Zuzanna i starcy”. Mimo ogromnej i niezaprzeczalnej wartości jej poezji, najważniejsze dla otoczenia Ginczanki zdawały się być jej przymioty zewnętrzne, jej charakterystyczny wygląd, gęste, długie włosy, zgrabna, idealna sylwetka. Jedynie kilka osób, w tym Julian Tuwim, odnosiło się z entuzjazmem do jej twórczości i aktywnie ją promowało. Duża część towarzystwa traktowało dziewczynę jak naiwną gąskę z prowincji, bardziej ozdobę imprez niż pełnoprawną ich uczestniczkę. Panie natomiast z trudem się z nią zaprzyjaźniały, uważając za niechcianą, przybyłą z zewnątrz konkurencję. Wokół Zuzanny wytworzył się mało przychylny klimat, przerwany nagle przez zawieruchę wojenną. Czy niechęć do dziewczyny zostałaby jednak roztopiona w zachwycie? Tego się nie dowiemy.

Łamaczka serc czy ofiara końskich zalotów

Sporo napisano o legendarnej urodzie dziewczyny, o jej niezwykłym czarze i wielu adoratorach. Czy aby na pewno Zuzanna była rasową femme fatale? Z opracowania Izoldy Kiec wynika niestety coś innego – jako wrażliwa, introwertyczna, może odrobinę nieśmiała dziewczyna, Zuzanna częściej padała ofiarą końskich zalotów czy też wręcz molestowania ze strony starszych mężczyzn. Kiec przytacza anegdotę, jakoby w ramach przekomarzań sam Witold Gombrowicz siłą włożył głowię dziewczyny do kubła na śmieci podczas jednej z imprez odbywających się w słynnym Zodiaku. Innym przykładem niedopuszczalnego zachowania wobec młodziutkiej dziewczyny była oferta kolacji ze śniadaniem – w ramach odwdzięczenia się za publikację wierszy w jednym z literackich periodyków. Co prawda, Kiec podaje w wątpliwość, czy Gombrowicz rzeczywiście był w stanie dopuszczać się takich „żartów”, lecz możemy przypuszczać, że podobne sytuacje miały miejsce, skoro relacje o nich zachowały się do dnia dzisiejszego. I że było ich o wiele więcej.

Ulubienica poetów czy budząca zawiść geniuszka

Wydawałoby się, że talentu miary Zuzanny Ginczanki nie da się zakwestionować. Że gwiazdy świecącej tak jasno nie przesłoni żaden cień. A jednak – były próby dyskredytowania jej poezji, wypominania jej prowincjonalnego pochodzenia (artystka urodziła się w Równem na terenie dzisiejszej Ukrainy), czy też oskarżeń, jakoby jej utwory publikowano dzięki protekcji, m. in. Juliana Tuwima. Gdy robiło się coraz goręcej, a klimat społeczny stawał się coraz groźniejszy dla osób pochodzenia żydowskiego, co rusz znajdowali się uprzejmi donosiciele, którzy zachęcali poetkę do powrotu do rodowego nazwiska Gincburg. Mimo zachwytów nad urodą dziewczyny, trudno było wznieść się artystom ponad osobiste ambicje i przyznać, że obcują z prawdziwym diamentem, poetką najwyższej próby. Trudno było przyjąć do wiadomości, że, o zgrozo, może przerastać talentem wielu z nich, a jej poezji nie da się ująć w żadne ówczesne ramy, pomimo pewnych powiązań ze środowiskiem skamandrytów. Że talent, który prezentuje, w połączeniu z młodym wiekiem, może stanowić zapowiedź niezwykłych przyszłych osiągnięć.

Kobieta o zniewalającym uroku czy zwykła Żydówka

Niestety, przyszłość nie była jej dana. Z powodu podłych, nieludzkich czasów, spadła z anielskich wysokości na samo dno. Z Warszawy uciekła do Lwowa, stamtąd – zadenuncjowana przez sąsiadkę – zbiegła do Krakowa. Ukrywała się wiele miesięcy, aż do tragicznej wiosny roku 1944, gdy została stracona jako jedna z wielu osób o żydowskim pochodzeniu. Młoda, piękna kobieta, najpierw zastraszona, potem bita, głodzona, poniewierana – aż wreszcie zabita z zimną krwią.

Choć miała świadomość, że jako artystka „nie wszystka umrze”, że zostawia po sobie znakomity dorobek, jako kobieta nie miała szans na spełnienie. Szyba, za którą tkwiła w dzieciństwie, wciąż stanowiła barierę nie do przekroczenia. Nasz świat nie był gotowy na obcowanie z aniołem.

Izolda Kiec, Ginczanka. Nie upilnuje mnie nikt
Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2020

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading