recenzja

Lokatorzy solara przy ulicy Zanja | Adam Kwaśny, Piękny mamy dzień w Hawanie

Choć „Piękny mamy dzień w Hawanie” opowiada o losach lokatorów jednego tylko solara przy ulicy Zanja w stolicy Kuby, to Adam Kwaśny w gruncie rzeczy stworzył uniwersalną opowieść o losach wszystkich mieszkańców Hawany, a może nawet wszystkich Kubańczyków – pisze Jakub Hinc.

„Piękny mamy dzień w Hawanie” to powieść utrzymana w konwencji reportażu. A chociaż sam autor zarzeka się, że książka ta jest literacką kreacją i zawarł w niej raptem kilka przewrotek i podstępów, to napisał jednak powieść szczególną. Nadzwyczaj prawdziwą. Adam Kwaśny przelał bowiem na papier całe swoje zauroczenie Kubą – tropikalnym, karaibskim państwem, ale przede wszystkim mieszkańcami jej stolicy. Zabiera więc nas do starej Hawany, która „rozpada się”, jak powie nam jeden z bohaterów, profesor Calva z Uniwersytetu w Hawanie. „Sam się zastanawiam, jak te ruiny jeszcze się trzymają. Chyba siłą naszej obecności. Chodzimy po schodach, chwytamy się poręczy, kładziemy w pokojach, więc mury się nas trzymają. – A te domy, z których pozostała tylko fasada? – Należały do ludzi, którym zabrakło sił albo wyczerpali swój czas” – czytamy.

I to zdanie wydaje się być kluczem, do odczytania tej opowieści Adama Kwaśnego o Hawanie. Tym mieście w przeddzień rewolucji, która zmiotła Fulgencia Batistę i tym, będącym stolicą kraju rządzonego przez Fidela i jego brata przez wiele następnych dekad, gdy zamiast spodziewanego powszechnego dobrobytu nastał codzienny niedobór. I mówi, że jeśli na tej „wsypie jak wulkan gorąca” zrodził się raj, to tylko dla yumy.

Co jednak najważniejsze, opowiada nam Kwaśny o tym mieście ustami literackich bohaterów, mieszkańców jednego z solarów. Stworzył dzięki temu zabiegowi narrację z jednej strony słodką niczym cukier pozyskiwany z plantacji trzciny, z drugiej – mroczną, jak pogrążone nocą w ciemnościach ulice stolicy Kuby, skazanej na deficyt reglamentowanego prądu.

Deficyt wszystkiego

Z deficytem Kubańczycy nauczyli się żyć. Kwaśny pisze: „Na Hawanę nie ma się co obrażać – tłumaczy mi Calva. – Prąd, woda, buty w sklepach, ręczniki, mydło, rum, tuszki kurczaków i papierowe serwetki jednia dnia są, a drugiego ich nie ma. Pośród tych przypływów i odpływów dóbr uwijają się łowcy, odkrywcy i cierpliwi poszukiwacze”. Opisując swoich bohaterów, pozwalając nam wsłuchać się w ich relacje, Kwaśny stosuje niejednokrotnie narrację, która za woalem dyskrecji i niedopowiedzeń chowa dojmującą prawdę o trudnych realiach kubańskiego raju. Jak choćby w przypadku Eneidy, która „bawiła się (…) w Hawanie ze słodkim Maxitem, który za wszystko płacił dolarami i chciał ją zabrać do Holandii. (…) Sam tymczasem spotykał się z facetami z Imigración, mówił, że załatwia jej paszport i wizę. Poza tym robił z nimi jakieś interesy i Enaida dziwiła się, skąd Holender zna tak wielu ludzi w Hawanie”.

Nie tylko powieściowa Enaida dała się uwieść urokowi odwiedzających Hawanę „turystów”. Inna z bohaterek Kwaśnego, Omajda, „udobruchała się dopiero tydzień później, gdy Emilio przyprowadził jej do garażu wesołego Szwajcara”, a ten zostawił u niej „paszport, wypchany portfel, drogi zegarek i stary model nikona”. A potem „podobno wyszedł na ulicę i zabłądził”. Inny yuma, „Kanadyjczyk, który lepiej orientował się w Hawanie niż Szwajcar”, wrócił z Santiago de Cuba w towarzystwie wysokiej dziewczyny o imieniu Yanile. Trzeciej z grona wielu opisanych tu dziewcząt, próbujących za wszelką cenę i na wszelkie sposoby walczyć z wszechobecnym deficytem.

Przeczytaj także:

Choć nie wolno postrzegać starej Hawany tylko przez ten pryzmat, to przecież nie można też zamykać oczu na fakt, że wszechmocny „brodacz” uczynił z perły Karaibów zamtuz. A Kubańczyków do tego stopnia zniewolił, że – jak pisze Kwaśny – gdy pewnego razu usnął przed kamerami w trakcie wielogodzinnego przemówienia, nikt nie śmiał go obudzić, ani nawet wyłączyć transmisji, a Kubańczycy przez długi czas widzieli na ekranach swoich telewizorów spocone czoło swojego El Presidente.

Mieszkanie dla aktora

Nie trudno wyobrazić sobie, że tam gdzie panuje komunistyczny dobrobyt, brakuje wszystkiego. Deficyty dotyczą dystrybucji tak zdawałoby się trywialnego „dobra”, jakim okazuje się być zwykła woda, oznaczają też brak bardziej „luksusowych” dóbr. Oczywiście panuje też głód mieszkań. Wzorem komunałek, znanych z Kraju Rad, kubańscy towarzysze postanowili więc załatwić ten problem dzieląc dawne mieszkania w kamienicach na części. Pokój w mieszkaniu studenckim uchodzić mógłby pewnie w porównaniu z tym „rozwiązaniem” za luksus. Jeden z zamieszkujących solar bohaterów Kwaśnego „Polluelo (…) nie potrafił spokojnie wspominać tego wrześniowego poranka, gdy do jego mieszkania na szóstym piętrze domu przy Zanja zapukali robotnicy ze spółdzielni Vietnam. Bez słowa wyjaśnienia przesunęli stół z czarnego drewna i zabytkowe lustro (…) sprawnie podzielili mieszkanie Polluela, stawiając krzywą ścianę i zacierając ją świeżym wapnem” – czytamy. I dalej: „Zrozpaczony (…) pobiegł do Komitetu Obrony Rewolucji, gdzie wyjaśniono mu, że część jego mieszkania przydzielono sławnemu aktorowi, który przeprowadził się do Hawany z Santa Clara. „Kto przydzielił?!” – zawołał Polluello, na co szefowa Komitetu uderzyła się dwoma palcami po ramieniu, co oznaczało wojskowy pagon.”

To nie jest coś, z czym nie spotkaliby się ci, którzy doświadczyli dobrodziejstwa władzy ludowej. Jednak wszędzie indziej, również w Polsce, to doświadczenie traktowane jako dopust boży, było iskrą wzniecającą potrzebę zmian. Nie tu.

Kawałek mojego pokoju

W Hawanie braki to, paradoksalnie, głównie okazja do nawiązywania nowych znajomości. Jak choćby w przypadku wspomnianego Polluelo, którego pewnego dnia zaczepił sąsiad, León Sanchéz Manilla, twierdząc, że ten ma kawałek jego pokoju. „– Od razu zauważyłem, że okno jest niesymetrycznie. Partacze z tych murarzy. Mogli bardziej przesunąć ścianę. – Wtedy nie miałbym gdzie spuścić nóg z łóżka – odparował Polluelo z niespodziewaną zaciekłością. León zdjął kapelusz i wytarł chustką czoło. – Chodź pan, napijemy się rumu. Od tej chwili Polluelo zaczął odwiedzać Leóna w utraconej części swojego pokoju”.  

I właśnie ten tak zbudowany mikroświat starej Hawany, świat solarów dzielonych na mieszkanka, sportretowany przez Kwaśnego, wspomniany już José Alejandro Máximo Calva, porówna do rafy, „częściowo obumarłej, a potem do porzuconej tropikalnej muszli, która szybko zyskuje nowego, znacznie ruchliwszego lokatora (…) Mało tego – dodał profesor – ten wyjątkowy system tworzony przez solary, ulega nieustannej erozji”. 

Orisze i święci katoliccy

Mieszkańcy tej „rafy” mają też swoje tajemnice, a czasem jeśli nawet coś nie jest tajemnicą, to niekoniecznie hawańczycy chcą się nią dzielić z obcymi. Niespieszną narracją Kwaśny wydobywa na światło dzienne skryty w podtekstach każdy z wymiarów „podwójnego życia” Kubańczyków. Nie tylko z ciałem, ale i z duchem. Bo chociaż oficjalnie Kuba to republika socjalistyczna, to aż dwie trzecie z jej mieszkańców jest chrześcijanami. Ale za fasadami figur świętych katolickich skrywają niejednokrotnie bogów ludów afrykańskich, przywiezionych na wyspę na statkach niewolniczych. W prozie Kwaśnego mieliśmy już okazję zetknąć się z santerią i jej kapłanami w reportażu „Wszystkie zajęcia Yoirysa Manuela”, opowieści o przesiąkniętym magią kraju, do którego Hiszpanie przywieźli wraz z konkwistadorami swoją religię i niewolników, komuniści próbowali przegonić hiszpańskiego boga i uczynić komunistyczny raj, a jednym i drugim nie udało się wyplenić afrykańskich wierzeń w Obatalę i Olofiego.

Przeczytaj także:

Jak pisze Kwaśny fasadowość chrześcijaństwa widoczna jest w codziennym życiu hawańczyków i od święta. Wraz z lokatorami solara z Zanja Kwaśny zabiera swoich czytelników na procesję ku czci Świętego Łazarza do Rincón. „Na schodach przed świątynią młody hiszpański misjonarz kładł dłonie na głowach kobiet cierpliwie czekających w kolejce na błogosławieństwo. Tuż obok misjonarza ostatkiem sił wczołgiwali się do kościoła pielgrzymi. Misjonarz ich ignorował. Nie akceptował sposobu, w jaki wyrażali swoją pobożność. Tolerował ją niejako z konieczności i bezradności wobec żywiołów afrykańskich orichas” – czytamy. „Sanktuarium Świętego Łazarza ma białą kolonialną fasadę i widoczną z daleka czerwoną kopułę” – pisze o tym kościele Kwaśny. A jego bohaterowie tłumaczą, że sam święty „był przyjacielem Jezusa, ale tak naprawdę to nasz Babalú Ayé z Afryki. Ukryliśmy go pod postacią Świętego Łazarza (…). Jest uzdrawiaczem, opiekunem chorych, zwłaszcza takich, co mają problemy z nogami”.

Orula pod postacią świętego Franciszka

Sarita, narzeczona mechanika-komunisty Davida, „oglądała laleczkę w złotej sukience. – Caridad del Cobre. Matka Boska od Miedzi”. Za jej wizerunkiem skrywa się Oshun kojarzona z pięknem, miłością, płodnością, sztuką i kulturą. Z grupą z Zanja na odpust wybrała się też Enaida, „nagle oczy rozszerzyły jej się z zachwytu na widok figurki potężnie zbudowanego czarnego mężczyzny z nagim torsem. – Changó! Święta Barbara z wielką siekierą!”. „Nie mogliśmy pozwolić, żeby Hiszpanie odebrali nam bogów. Na przykład Orulę ukryliśmy pod postacią Świętego Franciszka. Święci katolików nie mają z naszymi bóstwami wiele wspólnego. To był podstęp, który nam się udał” – powie zaś inny z bohaterów książki Kwaśnego. 

Do tego literackiego mikroświata Kwaśny zaprosił też znanego już z jego prozy miejscowego czarownika Yoiysa Manuela. Gdy matka Enaidy przestała wychodzić ze swojego pokoju wezwano czarownika. „W końcu Yoirys pojawił się u nich z żółwiem w worku. Chciał wejść do Carmin, ale go nie wpuściła. Odprawił więc ceremonię pod drzwiami. Ustawił figurę domowego boga Eleguá, butelkę z rumem, drugą z miodem, trzecią z napojem czarowników nazywanym chimba”.

Przychodzi do mnie Chango

Choć misjonarze katoliccy starali się zagregować wierzenia, jakie zastali, włączyć je w nurt doktryny chrześcijańskiej, a atrybuty i zadania plemiennych bóstw przypisywali katolickim świętym, pozostałości zaś kultów matriarchalnych (Bogini Matka, Wielka Bogini, bogini niebios i in.) zastępowali kultem maryjnym, to chyba nie takiego wyniku się spodziewali. Zmuszeni do przyjęcia chrztu wyznawcy tradycyjnych religii ukrywali więc swoje prawdziwe wyznanie za wizerunkami katolickich świętych, budując im ołtarze, które w rzeczywistości honorowały orisze.

„Kiedy Yanile zabrała yumę do windy, Emilio popędził do Omaidy. – Dzisiaj musisz mi pomóc”. Poznana poprzez kontakty Omaidy „Suami przepychała Emilia wśród tłoczących się ludzi. W pokoju, z którego wyniesiono meble, na wyszorowanej do czysta posadzce dudniły teraz dwa szamańskie cajones z rysunkami czaszek i strzał Siete Rayos, jak paleros nazywają Changó, boga męskiej seksualności”. Bo w tej mikrospołeczności solara przy ulicy Zanja, ale też szerzej, w społeczności Kuby, kulty afrykańskie przemieszane są z wierzeniami wcześniejszych mieszkańców tych ziem, Karaibów, Tainów i Sibonejów.

„Oczywiście, że odwiedzają mnie orichas. – Profesor Calva rozłożył ręce. – Przychodzi Eleguá, ale częściej tancerz Chango i Ogún, bóg wojny, i razem palimy cygara. Pieśni niewolników z Nigerii i Konga, powtarzane w ciemności, stały się naszą wspólną pamięcią. (…) Bogowie czuwali w kątach pokoi, w zardzewiałych od rumu i miodu kociołkach – ukryci pod postacią kluczy, gwoździ, starego kapelusza. Bogowie szczególni, którzy zamieszkują ziemię i podobnie jak my, nie mają dokąd odejść”.

Bo „Piękny mamy dzień w Hawanie” to powieść utrzymana w duchu reportażu, w której autor łączy opowieść o nielekkiej codzienności Kubańczyków ze snutą iście południowoamerykańską frazą narracją o Hawanie skąpanej w lepkim upale dnia i tak samo niedającej wytchnienia nocy. Kwaśny stworzył narrację tak dalece możliwą, prawdopodobną, że dającą pozór autentyczności. A zamykając w losach bohaterów codzienność i obyczajowość hawańczyków, uchylił rąbka nielekkiej kubańskiej rzeczywistości. I chociaż Kwaśny przekonuje, że jego bohaterowie są sumą doświadczeń wielu różnych osób, to przecież uczynił to tak realnym, iż czasem zapominamy, że mamy do czynienia z fikcją literacką.

Adam Kwaśny, Piękny mamy dzień w Hawanie
Wydawnictwo Solecki & La Compañia 2022
ISBN: 9788394900212

___________________

Although „Piękny mamy dzień w Hawanie” (We Have a Beautiful Day in Havana) tells the story of the tenants of only one „solar” on Zanja Street in the capital of Cuba, Adam Kwaśny basically created a universal story about the fate of all Havana residents, and maybe even all Cubans – Jakub Hinc writes.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: