felieton

Czytajmy w kryzysowych czasach | Felieton Małgorzaty Żebrowskiej

Biorąc pod uwagę zbawienną moc czytania oraz fakt, że kryzys, który teraz przeżywamy, nie skończy się szybko, postuluję: czytajmy ile się da, czytajmy wszystko, co nam daje wytchnienie i pomaga w zrozumieniu złożoności świata – pisze Małgorzata Żebrowska.

W przeddzień wybuchu wojny skończyłam lekturę „Stówki”, zestawu felietonów o książkach autorstwa Anny Dziewit-Meller i Justyny Sobolewskiej. Zagłębiłam się we wspomnienia momentów, kiedy odpływałam w świat powieści, zapominając o tym, który mnie otaczał. Przypomniałam sobie satysfakcję sześciolatki, która samodzielnie zdołała przeczytać opasły tom „Baśni” Hansa Christiana Andersena, oraz zdziwienie jedenastoletniej dziewczynki, która po raz pierwszy zarwała noc, wciągnięta w powieściowy „Koniec wakacji” Janusza Domagalika. Pod wpływem osobistych opowieści obu dziennikarek dotarło do mnie z całą mocą, że książki ratowały moje życie, czasem niemal dosłownie. Pełen emocji, również tych trudnych, „Bóg rzeczy małych” Arundhati Roy dał mi otuchę w najgorszym momencie mojego życia, a pewna publikacja znanej psycholożki dała wskazówkę na rozstaju dróg. Biorąc pod uwagę zbawienną moc czytania oraz fakt, że kryzys, który teraz przeżywamy, nie skończy się szybko, postuluję: czytajmy ile się da, czytajmy wszystko, co nam daje wytchnienie i pomaga w zrozumieniu złożoności świata.

Dotarło do mnie z całą mocą, że książki ratowały moje życie, czasem niemal dosłownie.

Wojna spadła na nas niemal równo dwa lata po wybuchu ogólnoświatowej pandemii. Dla mojego pokolenia było to pierwsze zbiorowe doświadczenie kryzysu, sytuacji niepewności i zachwianego poczucia bezpieczeństwa. Nie wiedzieliśmy, jak bardzo nowy wirus jest śmiertelny, czy coś nam, młodym i zdrowym, grozi, czy zgoła nie mamy czego się bać. Z dnia na dzień kazano nam się izolować, odgrodzić od przyjaciół i bliskich. Potem uznano, że szczepienie jest jedyną formą ochrony przed chorobą. Nadal tak właśnie się uważa, choć nie chroni ono przed samym zachorowaniem, a jedynie przed groźnymi jego następstwami. Nasze umysły zainfekowane zostały jednak na zawsze poczuciem niepewności, zmienności, braku podstawowego bezpieczeństwa. Zadajemy sobie wciąż te same pytania: o perspektywę zatrudnienia, zdrowie swoje i bliskich, możliwość mutacji wirusa, występowania kolejnych patogenów. Z trudem przystosowaliśmy się do tej sytuacji, nie bez kosztów psychicznych.

Wielu z nas w adaptacji pomogło czytanie. Jest to bowiem czynność ze wszech miar terapeutyczna i jeśli tylko zdołamy utrzymać poziom koncentracji wystarczający, by skupić się na fabule, naprawdę warto ją kontynuować również w czasie wojennej zarazy. Czytanie bowiem wpływa na naszą fizjologię dalece kojąco: obniża napięcie, daje poczucie oderwania od nieprzyjemnej rzeczywistości, ale również akceptację punktu życiowego, w którym się obecnie znajdujemy.

Czytanie wpływa na naszą fizjologię dalece kojąco: obniża napięcie, daje poczucie oderwania od nieprzyjemnej rzeczywistości, ale również akceptację punktu życiowego, w którym się obecnie znajdujemy.

Co ciekawe, najlepsze terapeutyczne oddziaływanie mają powieści, z ich własnym uniwersum, bohaterami, z którymi na poziomie fabuły niekoniecznie się identyfikujemy, lecz na poziomie przeżywanych emocji – jak najbardziej. Dzięki neuronom lustrzanym możemy wraz z nimi przeżywać trudności, osiągając ukojenie, jeśli są to emocje pozytywne lub katharsis, czyli oczyszczenie, jeśli bohater lektury doświadcza cierpień. Niezależnie od rodzaju emocji, jakie oferuje nam lektura, gwarantuje ona oderwanie od naszego tu i teraz, od natłoku negatywnych bodźców, jakie płyną szerokim strumieniem z mediów i błądzenia w spirali negatywnych myśli, które kreuje nasz przeciążony, zestresowany i zalękniony mózg. Wyobrażając sobie siebie na miejscu bohatera możemy zadawać sobie pytania o to, jak postąpilibyśmy w danej sytuacji, utożsamiać się z nim bądź przeciwnie, kwestionować jego wybory. Dzięki temu poszerzamy sobie wachlarz możliwych zachowań, z którego możemy czerpać w sytuacjach ekstremalnych, niecodziennych. Tego typu możliwości – choćby hipotetyczne – wpływają pozytywnie na poczucie sprawczości i przyspieszają łańcuch decyzji, jakie przychodzi nam podjąć w sytuacjach granicznych.

Zgadzam się z sugestią, że powinniśmy czytać książki ukraińskich prozaików i poetów. Warto poznać kulturę osób, z którymi dzielimy i będziemy dzielić tę samą przestrzeń. Czytajmy więc Oksanę Zabużko, Jurija Andruchowycza, Serhija Żadana, Tarasa Prohaśkę. Ale również nie unikajmy i absolutnie nie bojkotujmy pisarzy rosyjskich. Czytanie klasyków – Dostojewskiego, Tołstoja czy Bułhakowa – pozwoli nam zrozumieć rosyjską czy nawet słowiańską duszę, a może w dłuższej perspektywie zbliżyć nasze skonfliktowane narody, które łączy podobna historia wielkiego, wielowiekowego cierpienia, pomnożonego przez miliony istnień ludzkich. Choć zgadzam się z bojkotem współczesnych rosyjskich twórców, wstrzymujących się z negatywną oceną zbrodniarza wojennego, od którego nazwiska czuję tak wielkie mdłości, że wolę go nie zapisywać, nie ma we mnie zgody na unieważnianie kilkuwiekowej tradycji rosyjskiej prozy.

Niezależnie od rodzaju emocji, jakie oferuje nam lektura, gwarantuje ona oderwanie od naszego tu i teraz, od natłoku negatywnych bodźców, jakie płyną szerokim strumieniem z mediów i błądzenia w spirali negatywnych myśli, które kreuje nasz przeciążony, zestresowany i zalękniony mózg.

Czytajmy i jednych, i drugich, nie zapominając przy tym o współczesnych polskich pisarzach. Już teraz, w tym momencie, możemy bowiem cieszyć się prozą, która pozwala nam ułożyć sobie w głowie trudne doświadczenia ostatnich lat, będące całkowitym zaprzeczeniem „końca historii”, konceptu Fukuyamy, który jeszcze nie tak dawno dawał nam złudne poczucie bezpieczeństwa i beztroski.

W tym momencie wojny często czujemy się przeciążeni i przerażeni rozmiarem tragedii, jaka dotknęła kraj sąsiadów. Niczym Gombrowicz, który ratował żuki, odwracając na pustyni ich poparzone ciała i pozwalając odzyskać grunt pod nogami, ratujemy kolejnych uchodźców i widzimy, że na miejsce rodziny, której pomogliśmy, pojawia się kolejna… i kolejna… i obserwujemy, że na horyzoncie czekają następne setki i tysiące rodzin, którym nie zdołamy pomóc.

Co robić, jak poradzić sobie ze swoją niemocą, jak wzmocnić poczucie sprawczości i dać sobie konieczne wytchnienie? Może, podobnie jak Gombrowicz, w pewnym momencie powiedzieć „dość” i zadbać o siebie, godząc się na – zazwyczaj obcą nam – obojętność. Zatopić się w kojącej lekturze, ugotować gar zupy, tym razem dla najbliższych, zebrać siły i działać dalej, szykując się na wojenny maraton.

Przeczytaj także:

%d bloggers like this: