wywiad

Marcel Moss: Chciałem zwrócić uwagę na problem zaginięć | Rozmawia Przemysław Poznański

Zawsze fascynowała mnie kwestia tajemniczych zaginięć. Nie mieściło mi się w głowie, że można tak po prostu wyjść z domu i już do niego nie wrócić – mówi Marcel Moss, autor powieści „Zaginieni” Rozmawia Przemysław Poznański.

Marcel Moss, fot. Bartosz Pussak

Przemysław Poznański: „Zaginieni” to drugi tom cyklu z Igim Sznyderem i Sandrą Milton, a więc osobami stojącymi za Agencją Poszukiwań Osób Zaginionych „ECHO”. Jak wskazuje nazwa, nie jest to po prostu agencja detektywistyczna, ale agencja ściśle sprofilowana na odnajdywanie osób, które „wyszły z domu i nie powróciły”. Dlaczego właśnie tak, skoro agencja niesprofilowana pewnie stwarzałaby więcej możliwości fabularnych?

Marcel Moss: Bardzo zależało mi na tym, by agencja „ECHO” specjalizowała się w poszukiwaniu osób zaginionych. Wydaje mi się, że takiego pomysłu na rynku kryminału w Polsce jeszcze nie było. O ile popularnością cieszą się serie policyjne czy prawnicze, w których fabuła zwykle oscyluje wokół brutalnych morderstw, o tyle nikt nie pochylił się szerzej nad kwestią zaginięć. Tymczasem co roku w Polsce znika blisko 20 tysięcy osób. Niestety tylko nieliczne przypadki zyskują zainteresowanie mediów i społeczeństwa. Serią „ECHO” chciałem poniekąd zwrócić uwagę na ten problem.

To kolejny istotny społecznie problem, jaki porusza pan w swoich książkach od samego początku. Wcześniej były to choćby kwestie bezpieczeństwa w sieci, hejtu itp. Dlaczego w „Utraconych” i „Zaginionych” to temat zaginięć? Co stało u podstaw tej powieści, a nawet całego cyklu?

– Zawsze fascynowała mnie kwestia tajemniczych zaginięć. Nie mieściło mi się w głowie, że można tak po prostu wyjść z domu i już do niego nie wrócić. Moją ciekawość tematu tylko podgrzewały sporadyczne doniesienia medialne. Im więcej czytałem na temat przeróżnych historii, tym bardziej próbowałem sobie wyobrazić, co mogło spotkać te wszystkie osoby, które dosłownie rozpłynęły się w powietrzu. Ponadto, jak wspomniałem wcześniej, uważam, że problem zaginięć wciąż nie jest wystarczająco nagłaśniany. W wielu przypadkach ludzie dobrowolnie decydują się zniknąć. Powodem mogą być problemy finansowe czy rodzinne. Takim osobom wydaje się, że ucieczka stanowi jedyny sposób na uwolnienie się od problemów. Kto wie, ilu zniknięciom udałoby się zapobiec, gdybyśmy edukowali społeczeństwo na temat tego, gdzie w trudnych sytuacjach szukać pomocy.

O ile popularnością cieszą się serie policyjne czy prawnicze, w których fabuła zwykle oscyluje wokół brutalnych morderstw, o tyle nikt nie pochylił się szerzej nad kwestią zaginięć. Tymczasem co roku w Polsce znika blisko 20 tysięcy osób.

U podstaw powstania agencji stoją osobiste dramaty jej założycieli – ich bliscy też są osobami zaginionymi. Jak tworzył pan psychologię i background postaci, które – w założeniu – mają nieść cały cykl? Czy to trudniejsze niż choćby w przypadku postaci, które maja pojawić się tylko w jednej książce?

– Zanim rozpocząłem prace nad „ECHO”, miałem już obmyśloną fabułę na kilka pierwszych tomów i dokładnie zaplanowałem rozwój psychologiczny postaci. Myślę, że w przypadku serii kluczowe jest wykreowanie takich głównych bohaterów, którzy przede wszystkim dadzą się lubić. Czytelnik musi im kibicować i chcieć do nich wracać. Czy stanowiło to dla mnie wyzwanie? Z pewnością, gdyż dotychczas specjalizowałem się w kreowaniu zepsutych do szpiku kości bohaterów. Igi i Sandra to dość osobliwy duet – oboje stracili bliskich i od kilku lat robią wszystko, by ich odnaleźć. Przykre doświadczenia wpłynęły na ich charakter i styl życia. Igi szuka ukojenia w marihuanie, kick boxingu i przygodnym seksie, zaś dawniej pogodna i uczuciowa Sandra praktycznie zamknęła się emocjonalnie na cały świat. Przyznaję, że w pierwszym tomie, czyli „Utraconych”, opisałem ich dość zachowawczo, co było obarczone pewnym ryzykiem. Czytelnik niewiele mógł powiedzieć na temat Igiego i Sandry, bo oni sami doskonale się przed nim maskowali. Taki właśnie był mój zamysł. Chcę, by z każdym tomem para głównych bohaterów przechodziła wewnętrzną przemianę i uświadamiała sobie, że mimo różnic charakteru i rzucanych im pod nogi kłód mogą na siebie liczyć w stu procentach. Być może po pewnym czasie odzyskają dawnych siebie.

 „W „Zaginionych” główny wątek jest mocno nieoczywisty: do agencji zwraca się o pomoc ktoś, kto został skazany za gwałt i morderstwo, a chce, by detektywi odnaleźli osobę, którą rzekomo zabił. Jak wpada się na takie pomysły?

– Nie mogę powiedzieć, bo wtedy zdradziłbym tajniki swojej pracy (śmiech). W rzeczywistości zobaczyłem oczami wyobraźni Jezioro Białe, czyli miejsce, które często odwiedzałem w dzieciństwie. Ujrzałem też namiot, parę zakochanych i człowieka, który pragnął ich skrzywdzić. Zaplanowanie intrygi poszło jak z płatka.

Odczytuję „Zaginionych” jako powieść o desperacji – przede wszystkim z powodu bohaterów książki, którzy – w zasadzie wszyscy, bez wyjątku – są ślepo zapatrzeni w jakiś konkretny cel: może to być obsesja na czyimś punkcie, chęć poszerzenia strefy wpływów, może to być też chęć odnalezienia bliskiej osoby. A jak pan myślał o tej powieści, siadając do jej pisania?

– Przede wszystkim starałem się sobie wyobrazić, co czują osoby, które utraciły w tajemniczych okolicznościach swoich bliskich. Oba tomy serii „ECHO” skupiają się bowiem nie tylko na zaginionych, ale również na tych, którzy muszą żyć w strachu i niepewności o los ukochanych osób. Moi bohaterowie to ludzie naznaczeni dramatycznym wydarzeniem – tragedią, która zmieniła wszystko. Niektórzy – tacy jak Igi, Sandra czy Jacek – inwestują całą energię w odnalezienie zaginionych za wszelką cenę. Inni – mam tu na myśli matkę Sandry czy ojca Igiego – nie są w stanie zapanować nad niszczącym poczuciem straty i rozpaczą. Wszystkich jednak łączy jedno – cierpienie.

Prywatni detektywi to postaci, które w pewnym sensie narzucają tym powieściom gatunek – „Utraceni” i „Zaginieni” to nie tylko thrillery psychologiczne, ale też właśnie powieści detektywistyczne. Dlaczego zdecydował się pan na taki gatunkowy miks?

– Jako autor, który w dość krótkim czasie wydał jedenaście książek, czuje potrzebę eksperymentowania z gatunkami. Seria „ECHO” w moim pierwotnym zamyśle miała stanowić miks różnych gatunków – thrillera psychologicznego, kryminału, powieści detektywistycznej, a także sensacyjnej. O ile w „Utraconych” postawiłem na thriller i sensację, o tyle w „Zaginionych” położyłem duży nacisk na śledztwo i skomplikowaną intrygę. W kolejnych tomach z pewnością nie zabraknie więcej elementów kryminału. Nie wykluczam też współpracy detektywów z policją.

Zanim rozpocząłem prace nad „ECHO”, miałem już obmyśloną fabułę na kilka pierwszych tomów i dokładnie zaplanowałem rozwój psychologiczny postaci. Myślę, że w przypadku serii kluczowe jest wykreowanie takich głównych bohaterów, którzy przede wszystkim dadzą się lubić. Czytelnik musi im kibicować i chcieć do nich wracać. Czy stanowiło to dla mnie wyzwanie? Z pewnością, gdyż dotychczas specjalizowałem się w kreowaniu zepsutych do szpiku kości bohaterów.

Istotnym elementem „Zaginionych” jest też wątek porachunków gangsterskich. Pełen brutalnych scen, prostytucją i handlem ludźmi w tle. Skąd czerpie pan wiedzę o działaniu struktur gangsterskich? I jak w ogóle dokumentuje pan swoje książki?

– Muszę przyznać, że w pełni świadomie przerysowuję w tej serii wątki sensacyjne. Piszę książki, które należą do literatury popularnej i jestem świadomy tego, że moje powieści mają przede wszystkim stanowić rozrywkę. Zależy mi na tym, by czytelnik pochłaniał je w kilka godzin, a nie da się ukryć, że wstawki sensacyjne zwiększają tempo akcji. Oczywiście staram się łączyć przyjemne z pożytecznym, dlatego w swojej twórczości poruszam ważne, często przemilczane problemy społeczne. Za każdym razem prowadzę dokładny research – czytam reportaże, raporty i artykuły w sieci. Bardzo podoba mi się zwłaszcza gromadzenie statystyk dotyczących konkretnego zjawiska.

Mam wrażenie, że w opisach okrucieństwa postanowił pan nie przekraczać pewnej granicy, za którą mogłyby być one odczytane już jedynie jako epatowanie złem. Na ile autocenzuruje się pan podczas pisania takich scen, podczas pisania w ogóle (i dlaczego)?

– Cieszę się, że zwrócił Pan na to uwagę, bo rzeczywiście tak było – starałem się skupiać przede wszystkim na zagadce i śledztwie. Co prawda w „Zaginionych” nie brakuje scen przemocy, ale wydaje mi się, że i tak jest jej mniej niż w moich wcześniejszych książkach. Wbrew pozorom wcale nie zależy mi na szokowaniu okrucieństwem, choć wiem, że czytelnicy kryminałów uwielbiają bestialstwo i rozlew krwi. Generalnie im więcej, tym lepiej. Sam jednak jestem wielkim fanem thrillerów psychologicznych i tego, co rozgrywa się w głowach bohaterów. A to w drugim tomie jest najważniejsze.

Gatunek thrillera psychologicznego jest wspólny dla całej pana twórczości. Jak zapadła ta decyzja, że jeżeli pisać książki, to właśnie takie? I jeśli już wybrał pan szeroko pojęty kryminał, to dlaczego właśnie ten jego specyficzny podgatunek?

– Thriller psychologiczny to zdecydowanie mój ulubiony gatunek literacki – i właściwie jedyny, jaki dotychczas czytałem. Zanim przystąpiłem do prac nad debiutancką powieścią, obiecałem sobie, że stworzę taką książkę, którą sam chciałbym przeczytać. Decyzja o stworzeniu thrillera była zatem oczywista. 

Przeczytaj także:

Wspominał pan o możliwej współpracy bohaterów „ECHA” z policją. Myśli pan o tym, by wyjść mocniej poza ramy thrillera niż zrobił pan to w „Zaginionych” i np. pójść w ogóle w stronę kryminału policyjnego?

– Niczego nie wykluczam. Jak już wspomniałem – chciałbym poeksperymentować z gatunkami.

Debiutował pan w 2019 roku powieścią „Nie odpisuj”, a dziś – jak pan mówił – na pana koncie jest już 11 powieści. Jak szybko pan pracuje? Co pomaga w tak wydajnej pracy, a co przeszkadza?

– Naprawdę nie wiem, jak udało mi się znaleźć czas na napisanie aż tylu książek. Pisanie nie jest bowiem moim jedynym zajęciem. Od ponad dwóch lat robię to właściwie „z doskoku”. Piszę przez kilka tygodni, po czym robię sobie minimum miesiąc przerwy na nadrobienie wszystkich innych spraw zawodowych. Oczywiście przy takiej ilości sprzedanych książek mógłbym spokojnie skupić się tylko na pisaniu, ale obiecałem sobie, że pisanie nigdy nie zdominuje mojego życia. Mam zbyt ekstrawertyczną naturę i nie wyobrażam sobie siedzenia dzień w dzień, od rana do nocy przed komputerem. Życie życiem wymyślonych bohaterów to jedno, ale trzeba też pamiętać o tym, co dzieje się za oknem. 

Na ile tomów rozpisał pan cykl „Echo”? I nad czym pan teraz pracuje?

– Nie podjąłem jeszcze decyzji, ile tomów będzie liczyła seria. Mam plan na minimum cztery, ale nie wykluczam, że jeśli „ECHO” spotka się z pozytywnym odbiorem czytelników – a to przecież dla nich piszę – tomów będzie więcej. Co się tyczy prac nad kolejnymi książkami – ostatnio miałem dwa miesiące przerwy zdrowotnej. Na szczęście czuję się już lepiej i powoli przygotowuję się do pewnej książki, która będzie czymś zupełnie nowym w moim dorobku. Jestem bardzo ciekawy, czy spodoba się czytelnikom.

Rozmawiał Przemysław Poznański

* Marcel Moss – jeden z najpopularniejszych autorów thrillerów w Polsce, nakład jego książek od chwili debiutu przekroczył 200 tys. egzemplarzy. Spod jego pióra wyszły m.in. „Nie krzycz”, „Nie odpisuj”, „Nie patrz”, „Utraceni”, „Wszyscy muszą zginąć”, „Idealna para” oraz „Zaginieni”.

___________________________

I’ve always been fascinated by the issue of mysterious disappearances. I couldn’t believe that you can just leave the house and never come back to it – says Marcel Moss, author of the novel „Zagnieni” (Lost). Przemysław Poznański talks.

%d bloggers like this: