Wszyscy pragniemy miłości, chcemy kochać i być kochanymi, a jednocześnie tak często sami wszystko komplikujemy, jakbyśmy mieli wszczepiony jakiś przycisk autodestrukcji, który strasznie chcemy nacisnąć – mówi Tomasz Kieres, autor powieści „Za horyzont”. Rozmawia Przemysław Poznański.

Fot. Bartek Pussak
Przemysław Poznański: Specyfika planu filmowego, a na tym tle miłość dwojga osób. Co było pierwsze, gdy myślał pan o tej powieści?
Tomasz Kieres: Pierwsi byli bohaterowie, właściwie zawsze są, aczkolwiek miejsce akcji przychodzi tuż po nich. Zależało mi na tym, aby reprezentowali dwa zupełnie inne światy, które przez specyfikę projektu w którym oboje uczestniczą, zderzą się ze sobą, a to spotkanie przynajmniej na chwilę a może dłużej, zmieni ich życie.
Czyli najpierw bohaterowie? Potem intryga lub miejsce?
– Najistotniejsi są zawsze bohaterowie, ich historia, ich przeżycia, ich bagaż. To wszystko ma znaczenie dla wyborów i decyzji, które podejmują i jak reagują na sytuacje, przed którymi ich stawiam. Miejsca to są bardziej części, którymi ich obudowuję, jakby część scenografii. W moich powieściach skupiam się właśnie na nich i na ich historii.
W pańskiej notce biograficznej czytam, że inspiruje pana muzyka. W jaki sposób?
– Muzyka jest czymś, co zawsze mi towarzyszy, niezależnie czy w chwilach relaksu, czy pisania. Zresztą uważam muzykę za najwyższy rodzaj wyrazu w sztuce. Natomiast jeśli chodzi o inspirację, to może to być cokolwiek, jedno zdanie tekstu czy dźwięk, który mnie poruszy i trafi we mnie we właściwym momencie. To są rzeczy tak niesamowicie przypadkowe jak i ulotne. Moment, kiedy jest i już po chwili znika. Trzeba tylko go złapać. Dla przykładu powiem, że książka, która w tej chwili znajduje się w redakcji, tak właśnie powstała, usłyszałem jeden utwór, jedno zdanie i ono zainspirowało mnie do historii, którą następnie stworzyłem.
Wspomniałem o filmowym planie jako tle tej opowieści. Jak dokumentuje pan takie miejsca jak plan serialu – ma pan doświadczenia z planu filmowego?
– Niestety nie miałem przyjemności być na prawdziwym planie. Natomiast budowa takiej wizji opiera się głównie na wyobraźni oraz na tym jak tego typu miejsca przedstawiane są w kinie. Taka mieszanka fantazji i rzeczywistości. Tak zresztą jest z wieloma miejscami. Są takie, które doskonale znam, bo tam byłem i szedłem konkretnymi ulicami, a są takie, które istnieją tylko w mojej głowie, no i teraz również na kartach książek.
Najistotniejsi są zawsze bohaterowie, ich historia, ich przeżycia, ich bagaż. To wszystko ma znaczenie dla wyborów i decyzji, które podejmują i jak reagują na sytuacje, przed którymi ich stawiam.
Plan filmowy jest miejscem „egzotycznym”, niecodziennym. Na ile taka sceneria jest ważna dla powieści obyczajowej?
– Myślę, że takie niecodzienne otoczenie wprowadza czytelnika w świat, którego nie zna, którego na co dzień nie spotyka. Może to być bardzo ciekawe doświadczenie i myślę, że przy interesującym przedstawieniu może się sprawdzić nie tylko w powieści obyczajowej ale w każdej innej. Moim zdaniem dobrze jest połączyć coś nieznajomego z czymś bardzo dobrze znanym, co sprawia, że ten „egzotyczny” świat wydaje się być o wiele bardziej dostępny.
W „Za horyzont” zestawia pan ze sobą bohaterów, których miłość jest w zasadzie niemożliwa, bo pochodzą z różnych światów. To przez całą powieść, aż do końca, istotnie komplikuje ich relacje. Czasem nam się zdaje, że czasy Romea i Julii minęły. Czy chciał pan pokazać, że zawsze istnieć będą podziały, utrudniające związek – jeśli nie społeczne, to choćby zawodowe?
– Naturalnie może być bardzo dużo elementów, które sprawiają, że miłość między dwojgiem ludzi, żyjących w innych środowiskach, zupełnie innym życiem, może być praktycznie niemożliwa. Natomiast uważam, że ograniczenia są tak naprawdę w nas samych i to one sprawiają, czy coś takiego jak miłość jest możliwe czy nie. I w tym momencie stawiam moich bohaterów przed wyborami i od nich zależy co wybiorą, co dla nich jest naprawdę ważne. Przeszkody zawsze będą istnieć, zawsze coś może stanąć na drodze i od nas samych zależy co z tym zrobimy. Tylko sami możemy odpowiedzieć na pytanie co jest dla nas najważniejsze

Tym, co zdaje się łączyć bohaterów jest to, że oboje trochę nie pasują do świata, w którym żyją. Iga jest młodą, ale już znaną aktorką, bo występującą w popularnym serialu, prowadzącą też konto na Instagramie, ale nie do końca akceptującą ten świat celebrytów, który w pełni reprezentuje tu choćby jej były chłopak, Maciek. Z kolei Adam to na co dzień nauczyciel, tu debiutujący jako scenarzysta, zmuszony na kilka tygodni do życia w świecie, którego nie zna i niekoniecznie musi polubić. Jak z psychologicznego punktu widzenia tworzył pan te postaci?
– Zawsze staram się przede wszystkim spojrzeć oczami moich bohaterów. Spojrzeć przez pryzmat ich doświadczeń i drogi jaką przebyli do momentu, kiedy zaczyna się moja powieść. To jakby wejście w ich buty pozwala mi zrozumieć ich spojrzenie na życie i wybory jakie podejmują. To jest taki punkt wyjścia do którego nasza podróż odbywa się już razem. Czasami wydaje mi się, że jest to jak praca na w pewnym sensie żywym organizmie i kiedy wydaje mi się, że wiem co zrobią albo powiedzą, potrafią mnie zaskoczyć i wykonać jakąś voltę. To mam nadzieję nadaje im swego rodzaju nieprzewidywalność a przez to sprawia, że są jak najbardziej ludzcy.
Tworzy pan od dawna, z powodzeniem, prozę obyczajową – jako jeden z niewielu autorów na rynku zdominowanym przez autorki. Skąd taki, nieoczywisty, wybór?
– Zawsze lubiłem kameralne dramaty, obserwowanie dynamiki relacji międzyludzkich i mechanizmy nimi rządzące, co prawie zawsze sprowadza się do jednej podstawowej kwestii. Wszyscy pragniemy miłości, chcemy kochać i być kochanymi, a jednocześnie tak często sami wszystko komplikujemy, jakbyśmy mieli wszczepiony jakiś przycisk autodestrukcji, który strasznie chcemy nacisnąć. Tak jakbyśmy tak bardzo jak tęsknili za miłością, równie mocno jej się bali. A jeśli do tego dodamy, że co człowiek to przypadek, to materiału do zgłębiania i opisywania jest aż nadto.
Nie kuszą pana inne gatunki?
– Czasami przejdzie mi przez głowę taka myśl, aby spróbować czegoś innego i raz już trochę „flirtowałem” wprowadzając do historii miłosnej elementy thrillera, ale niezależnie od takich sytuacji, to miłość i tak jest zawsze motywem przewodnim moich książek, a że jest to jak wspomniałem wcześniej studnia bez dna, to na razie będę się trzymał moich ulubionych tematów.
Ograniczenia są tak naprawdę w nas samych i to one sprawiają, czy coś takiego jak miłość jest możliwe czy nie. I w tym momencie stawiam moich bohaterów przed wyborami i od nich zależy co wybiorą, co dla nich jest naprawdę ważne.
Czy istnieje coś takiego jak przepis na powieść obyczajową, a przynajmniej elementy, bez których nie może się obejść? Czy od razu wiedział pan, co w takiej książce musi się znaleźć?
– Trudno mi się wypowiadać za cały gatunek, gdyż jak już wspomniałem ja sam najlepiej odnajduję się historiach kameralnych i dla mnie istotą takiej powieści są zawsze bohaterowie i ich swego rodzaju „starcie” się ze sobą, budowanie ich wzajemnej relacji czy pokonywanie barier. Ta swego rodzaju podróż w głąb samych siebie jak i siebie nawzajem jest dla mnie kwintesencją takiej historii.
Miłość wydaje się tematem tyleż uniwersalnym i nośnym, co popularnym w prozie i filmie. Nigdy nie zabraknie wystarczająco oryginalnych historii do opowiedzenia?
– W wywiadzie z jednym z moich ulubionych muzyków przeczytałem kiedyś taką tezę, że w sumie to w muzyce wszystko już wymyślono, a teraz można tylko tworzyć na tym co jest, nadając temu swój indywidualny kształt. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jest to pewne uproszczenie, ponieważ wciąż powstaje nowa muzyka i do tego bardzo dobra muzyka, ale z pewnością rdzeń już jest. Podobnie jest z historiami miłosnymi. Prawdopodobnie wszystkie już wymyślono dawno temu, ale my wciąż tworzymy nowe wariacje i osadzamy je w nowych realiach. Myślę, że to my autorzy nadajemy im swoistą oryginalność, dając im nasz charakter i dając im siebie, a dopóki tak będzie, to i nowych historii nie zabraknie.
Pytanie istotne dla każdej pańskiej czytelniczki i każdego czytelnika: nad czym pan teraz pracuje?
– To jest zawsze dobre pytanie. Proces wydawniczy wygląda zazwyczaj tak, że kiedy jedna książka się pojawia, to następna już jest w redakcji, a kolejna się pisze. „Za horyzont” troszkę poczekała na swoją premierę, a ja przez ten czas nie próżnowałem. W momencie kiedy rozmawiamy, rozpoczęła się redakcja mojej kolejnej książki, gdzie w historię miłosną wprowadziłem odrobinę napięcia rodem z thrillera, a w tej chwili piszę historię, której akcja przenosi się do Amsterdamu i to tyle co mogę zdradzić. W moim małym pisarskim świecie cały czas coś się dzieje.
Rozmawiał Przemysław Poznański