wywiad

Kazimierz Bem o książce „Amerykańskie Milionerki” | Rozmawia Przemysław Poznański

Żyjemy w czasach, kiedy chamstwo, buta, obłuda królują i płyną głównie z góry. Mnie zaś fascynowało to, jak Amerykanki (często matki bohaterek moich książek) dostrzegły, że zamożność i sukces w życiu rodzi obowiązki społeczne: należy budować piękne budynki, sponsorować sztukę, naukę, należy wiedzieć jak się zachować – mówi Kazimierz Bem, autor książki „Amerykańskie Milionerki” (Wydawnictwo Poznańskie). Rozmawia Przemysław Poznański.

Kazimierz Bem – łodzianin, absolwent Yale Divinity School, otrzymał doktorat z prawa międzynarodowego na Vrije Universiteit w Amsterdamie. Od 2011 jest pastorem kalwińskim w First Church in Marlborough (Congregational) UCC w USA. Oprócz pracy duszpasterskiej i naukowej jest publicystą i zabiera głos na tematy społeczne. Autor kilku książek wydanych po polsku i angielsku.

Przemysław Poznański: Daje nam pan portrety ośmiu kobiet, ośmiu Amerykanek w arystokratycznych tiarach. Ale sam pan pisze, że podczas Gilded Age (epoki datowanej od 1865 do 1917, niemal równoległej z europejską belle époque) małżeństwa bogatych obywatelek Stanów z arystokratami z Europy były prawdziwym trendem. Jak zatem dokonał pan wyboru swoich bohaterek?

Kazimierz Bem: Jeżeli się nie ma ambicji napisania „Słownika Biograficznego” (a jeden taki kiedyś popełniłem), to każda taka książka jak moja jest wyborem subiektywnym. Najpierw sporządziłem sobie listę tych Amerykanek, które wyszły za mąż za arystokratów, potem patrzyłem na temat których zachowały się jakieś wiadomości albo więcej źródeł. No i oczywiście do jednych czułem większą sympatię, do innych mniejszą. I tak powoli doszedłem do ośmiu większych portretów i kilku mniejszych w tle książki. Generalnie: chciałem pokazać ciekawe postacie, których los miał wpływ na historię przez duże i małe „H”.

Gilded Age była okresem wyjątkowym, który dokładnie nakreśla pan w rozdziałach, poprzedzających „portrety” Amerykanek. To czasy nie tylko rodzenia się, lub pomnażania wielkich fortun, ale i czasy budowania imponujących siedzib, do których czasem wykupywano wręcz wyposażenie europejskich pałaców. To też czasy wielkich balów, na których organizacje wydawano całe fortuny, liczone w milionach dolarów. Co pana najbardziej zafascynowało w tej epoce?

– Piękno, elegancja, dobre maniery. Żyjemy w czasach, kiedy chamstwo, buta, obłuda królują i płyną głównie z góry. Mnie zaś fascynowało to, jak Amerykanki (często matki bohaterek moich książek) dostrzegły, że zamożność i sukces w życiu rodzi obowiązki społeczne: należy budować piękne budynki, sponsorować sztukę, naukę, należy wiedzieć jak się zachować. Oczywiście bale liczone na miliony dolarów to przesada – ale sam pałacyk Rosecliff w Newport powstały dla Tessie Oelrichs jest cudowny. To przecież tam kręcono „Wielkiego Gatsby’ego” i kilka innych filmów. Tyle piękna po nich zostało. A co zostanie po nas?

W książce pojawiają się postaci, o których dziś często się nie pamięta – Jennie Jerome, matka Winstona Churchilla, czy Alice Heine, która została księżną Monaco na długo przed Grace Kelly. Czy w tym doborze kierował się pan też chęcią przywrócenia niektórych z tych kobiet zbiorowej pamięci?

– O Jennie Jerome Amerykanie pamiętają dobrze, bo lubią sobie tłumaczyć charakter Winstona Churchilla „amerykańskością” jego matki – co jest zresztą dość zabawne, bo Brytyjczycy uważają go za kwintesencję brytyjskości. Ale tak oczywiście, chciałem przypomnieć kilka postaci. Z księżną Alice jest zresztą wielki problem, bo jej mąż książę Albert I tak skutecznie i z taką zaciekłością nakazał usunąć wszelkie ślady po niej, że już księżna Grace Kelly miała problemy ze znalezieniem jakichkolwiek źródeł na jej temat. Fakt, że potomstwo księżnej Alice wygasło, podobnie jak potomstwo jej brata, sprawia, że dotarcie do źródeł i materiałów rodzinnych na jej temat jest niezwykle skomplikowane, jeśli wręcz niemożliwe i stąd księżna Alice wciąż czeka na swojego biografa.

Żyjemy w czasach, kiedy chamstwo, buta, obłuda królują i płyną głównie z góry. Mnie zaś fascynowało to, jak Amerykanki (często matki bohaterek moich książek) dostrzegły, że zamożność i sukces w życiu rodzi obowiązki społeczne: należy budować piękne budynki, sponsorować sztukę, naukę, należy wiedzieć jak się zachować.

Każdy z tych portretów jest fascynujący. Mnie szczególnie zauroczyła postać Winaretty Singer, księżnej de Polignac, być może ze względu na jej związki z Polakami, ale też ze względu na jej działalność charytatywną. A pan ma swoją ulubioną postać z książki?

– Wicekrólowa Curzon jest moja ulubienicą. Jej miłość do męża, oddanie: gdy ledwo żywa po kolejnym poronieniu wsiada na statek i płynie z nim do Indii, bo nie może bez niego żyć… I on, który po jej śmierci własnoręcznie odpowiada na ponad 1100 listów z kondolencjami. To robi wrażenie nawet po 100 latach. Księżna Winaretta też jest bardzo interesująca. Jako gej chciałem mieć postać nieheteronormatywną w tym zbiorze. To jest potrzebne szczególnie teraz w Polsce. Jej udane małżeństwo z księciem de Polignac jest dowodem na to, że małżeństwo od wieków zawiera się także i w innym celu niż tylko płodzenie potomstwa (do tego, jak wiemy, małżeństwo jest zupełnie niepotrzebne) i że u progu XXI wieku, gdy praktycznie cała Europa pozwala na takie związki, Polska ze swoją homofobią robi się nie tyle przedmurzem chrześcijaństwa, co skansenem ciemnoty. Pozwólmy ludziom żyć i kochać jak chcą.  

Kazimierz Bem, Amerykańskie Milionerki, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 11 sierpnia 2021, ISBN: 9788366981300

Choć Amerykanki były w Europie postrzegane jako te, których jedynym zadaniem jest ratowanie podupadających arystokratycznych rodzin, to niektóre z nich okazały się kobietami, które chciały odegrać większą rolę, niż rola żony arystokraty. Mam na myśli choćby wspomnianą Mary Leiter, baronową Curzon, wicekrólową Indii.

– Też mnie to zaskakiwało, jak o nich czytałem. Oczywiście Europa belle époque do 1918 roku była miejscem, gdzie pomimo panowania trzech królowych (brytyjskiej Wiktorii, niderlandzkiej Wilhelminy i hiszpańskiej Izabelli II) rola kobiet była ograniczona prawem i konwenansami. Ale okazuje się, że te Amerykanki korzystając ze swojej pozycji jako „outsiderek” i ze swoich pieniędzy, czasami powoli, powoli, ale te granice przesuwały na swoją korzyść. Lady Curzon miała szczęście do męża, który jej słuchał. Jennie Churchill do syna – ale inne panie też sobie radziły.

Postacią, która również fascynuje, choć nie jest jedną z głównych bohaterek książki, jest „Ta Pani Astor” – kobieta, która w swoim czasie dyktowała zasady rządzące światem amerykańskich elit finansowych w Nowym Jorku. To postać, która chyba zasługuje na osobną książkę. 

– Tak! „Ta Pani Astor” rzeczywiście zasługuje na swoją własną biografię. Greg King napisał bodajże w 2008 roku znakomitą książkę „The Court of Mrs. Astor in the Gilded Age” – ale ona sama wciąż czeka na swojego biografa. Wczoraj znów oglądałem mój ukochany film „Wiek niewinności” i tam np. Regina Beaufort jest wzorowana częściowo na niej ze słynnym portretem wiszących nad schodami. Scorsese i jego ekipa super przebadali ten okres. Obawiam się tylko, że dziś postać białej zamożnej kobiety, która egzekwowała wiktoriańskie zasady moralne i eurocentryczne gusta, nie spotka się ze zrozumieniem ani sympatią. Ale trzeba jej przyznać, że to ona i jej styl życia ukształtowały w ogromnej mierze amerykański Gilded Age. Ona była niekoronowaną królową Ameryki z własnym dworem.

W książce pojawiają się też wątki polskie, nawet jeśli akurat polscy arystokraci rzadko byli na celowniku amerykańskich dziedziczek fortun. Często są to zresztą wątki w Polsce mało znane.

– Znalazłem dwa czy trzy takie związki, zresztą bardzo nieudane. Proszę pamiętać, że Amerykanie łączyli się zazwyczaj z krajami bliskimi im kulturowo: Wielka Brytania, Niemcy. Włosi i Francuzi się pojawiają, bo panny na wydaniu podróżowały do Paryża czy Włoch i tam mogły „natrafić” na włoskiego księcia czy markiza. Polscy arystokraci unikali dworów cesarskich w Berlinie czy Petersburgu i stąd takich ślubów było dużo mniej. Związek księcia Radziwiłła z panną Parker Deacon zdarzył się, bo przedstawił ich sobie brytyjski przyjaciel Radziwiłła i kochanek jednej z sióstr, książę Marlborough. Co ciekawe, jednym ze szczęśliwszych małżeństw był związek Amerykanki z Kalifornii Elisabeth Sperry z księciem Andrzejem Poniatowskim, z włoskiej gałęzi rodu. To babka pisarki Eleny Poniatowskiej. Chciałem więcej napisać o związku Amerykanki księżnej Dino i o niej samej i jej córce, która wyszła za mąż za polskiego arystokratę, ale rodzina nie była tym niestety zainteresowana. Więc tylko o nich wspomniałem.

Od lat ta książka po mnie chodziła, aż wreszcie w czasie pandemii, nie mogąc słuchać i oglądać ponurych wiadomości w telewizji usiadłem i ją napisałem. To też taki mój osobisty hołd dla Michelle Pfeiffer, którą uważam w tym filmie za jedną z najpiękniejszych kobiet świata.

Motywacje, stojące za opisywanymi przez pana małżeństwami, były bardzo różne, jak choćby pozyskanie przez upadające rody szlacheckie amerykańskiej fortuny. Czasem towarzyszyła temu chęć ożenku, która przetnie plotki o homoseksualizmie danego dziedzica szlacheckiego tytułu. Wiele z tych związków nie przetrwało próby czasu, ale były też małżeństwa zawarte z miłości.

– Tak, znów, przypominam Marię Leiter i Lorda Curzona, czy też drugie małżeństwo Anny Gould z księciem żagańskim – choć w ich przypadku było ono naznaczone tragedią samobójstwa ich syna. Z homoseksualizmem arystokratów jest problem, bowiem w wielu krajach był on ścigany prawem i sprawę tę omawiano niezwykle dyskretnie i w sposób zawoalowany – także w przypadkach rozwodów. W „Wieku niewinności” np. wspomina się, że „gdy hrabia Olenski nie przebywał w towarzystwie pań lekkich obyczajów, lubił też kolekcjonować porcelanę i był gotów płacić za obie rzeczy duże pieniądze”. To taki eufemizm, że zdradzał żonę i z mężczyznami, i kobietami. Ale jak pokazuje przykład Elisabeth Drexel i „króla Lehra” nawet nieszczęśliwy związek z gejem, mógł dawać kobiecie pewne przywileje choć moim zdaniem powinno się taką sprawę małżonkowi/małżonce wyjawić przed ślubem, a nie po. Tutaj znów kłania się małżeństwo Winaretty i Edmonda de Polignac – szczęśliwe, oddane, choć białe. I komu to szkodzi?

Jest pan doktorem z prawa międzynarodowego na Vrije Universiteit w Amsterdamie, a od 2011 pastorem kalwińskim w First Church in Marlborough w USA. Jak to się zatem stało, że zafascynowała pana akurat ta epoka i te postaci, wydawałoby się odległe od pana zawodowych zainteresowań?

– Wiele, wiele lat temu poszedłem na film „Wiek niewinności” i zakochałem się w Danielu Day Lewisie (potem szybko go zdetronizował Aidan Quinn, ale to na inną opowieść). Przeczytałem potem powieść Edith Wharton i innej jej książki, a potem w trakcie studiów na Harvardzie i Yale trafiłem w okolice jej domu w Lenox i potem zamieszkałem dość blisko Newport. I tak od lat ta książka po mnie chodziła, aż wreszcie w czasie pandemii, nie mogąc słuchać i oglądać ponurych wiadomości w telewizji usiadłem i ją napisałem. To też taki mój osobisty hołd dla Michelle Pfeiffer, którą uważam w tym filmie za jedną z najpiękniejszych kobiet świata.

Pańska książka skrzy się od faktów, bardzo szczegółowych informacji z życia bogaczy i arystokratów. Wymienia pan w bibliografii wiele źródeł: pamiętniki, czasopisma, nawet powieści i opowiadania. Jak wybierał pan źródła, jak zbierał pan informacje? 

– Książkę pisałem podczas pandemii i korzystając z mojej osobistej biblioteki. Potem, na szczęście dość szybko, otworzono bibliotekę miejską. Panie bibliotekarki w Marlborough były cudowne i ściągały mi niektóre książki z całej Ameryki. Ale nie ukrywam, że poza pamiętnikami i wspomnieniami, nie pracowałem nad rękopisami. To miała być moja pierwsza książka nienaukowa i pisana „lżej” – stąd moje odnośniki do filmów, książek, powieści. Jej pisanie pozwoliło mi odetchnąć od tych dość ponurych czasów – mam nadzieję, że jej lektura tak samo pozwoli odetchnąć czytelnikom i czytelniczkom.

Nad czym pan pracuje teraz?

– Ha! Przede wszystkim nad transkrypcją XVII-wiecznego tłumaczenia „Instytucji” Jana Kalwina na polski (śmiech). Potem nad artykułem o emigracji braci polskich w Amsterdamie. Co do lżejszych książek, to myślę o biografii pewnej mało znanej, ale wyjątkowo ciekawej (choć koszmarnej) osoby z czasów średniowiecza, lub o podobnym w formie „poczcie” ciekawych osób LGBT. Jeszcze się nie zdecydowałem… Wiele zależy od tego czy „Amerykańskie Milionerki” się polskim czytelnikom spodobają.

Rozmawiał Przemysław Poznański

We live in a time when rudeness, shoes, hypocrisy reign and flow mainly from above. I was fascinated by the fact that American women (often mothers of the protagonists of my books) noticed that wealth and success in life gave birth to social obligations: you should build beautiful buildings, sponsor art and science, you should know how to behave – says Kazimierz Bem, author of the book „Amerykańskie Milionerki” (American Women Millionaire). Przemysław Poznański talks.

%d bloggers like this: