wywiad

Małgorzata Starosta: Nic nie jest czarno-białe | Rozmawia Edyta Niewińska

Wydaje mi się, że traktuję moich bohaterów z czułością – ja ich autentycznie lubię, pomimo ich wad i niekiedy dziwacznych zachowań. Staram się pokazywać ich w taki sposób, żeby ta czułość przeszła na czytelnika. Poza tym musimy pamiętać, że nic nie jest czarno-białe, a każdy ma prawo do popełniania błędów. I chyba właśnie to chciałam w „Szczęśliwym losie” pokazać – mówi w dniu premiery swojej powieści Małgorzata Starosta*. Rozmawia Edyta Niewińska.

*Małgorzata Starosta – absolwentka filologii polskiej, studiowała etnologię i antropologię kulturową na Uniwersytecie Wrocławskim. Wyróżniana w ogólnopolskich konkursach literackich  – w 2008 roku w Konkursie Literackim na bajkę „Muzyka w duszy gra” oraz w 2011 roku w 7. Edycji Konkursu Literackiego Uniwersytetu Gdańskiego za opowiadanie „Gdzie jest mój mąż?”.  Zawodowo związana z branżą finansową, gdzie odpowiada za nadzór nad procesami i procedurami windykacyjnymi. Czytelniczo amatorka klasycznych kryminałów i realizmu francuskiego. Wielbicielka Joanny Chmielewskiej, Agathy Christie i Honoriusza Balzaka. Fot. archiwum prywatne

Edyta Niewińska: Czy zawsze wiesz, kto zabił?

Małgorzata Starosta: Ależ skąd! Powiedziałabym nawet, że rzadko kiedy znam zarówno tożsamość jak i motywację zabójcy. Nie zawsze też wiem, kto zginie, a zdarza się, że mnie to zaskakuje.

To teraz ty mnie zaskoczyłaś! Jak w takim razie radzisz sobie z podwójnym zadaniem – pisarki, która panuje nad fabułą, sprawnie zaplatając mnożące się co chwila wątki i detektywki, która niemalże razem z bohaterami odkrywa kim jest zbrodniarz i dlaczego morduje?

– Nie wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie, bo nie do końca mam pewność, czy aby panuję. Myślę, że dużą pomocą w pilnowaniu logiki i przejrzystości są moje beta-czytelniczki, które na bieżąco poznają każdy napisany fragment. Mam więc papierek lakmusowy przez cały okres tworzenia tekstu i w razie jakiejś wpadki natychmiast mogę ją poprawić. W “Pruskich babach” zdarzył się cudowny kwiatek, kiedy w jednej scenie policjanci oddają narzędzie zbrodni do CSI, a kilka stron dalej twierdzą, że „ani śladu narzędzia zbrodni”. Na szczęście moja nieoceniona Patinka była czujna.

Skąd u Ciebie, dziewczyny mieszkającej we Wrocławiu, miłość do Podlasia?

– To była prawdziwa miłość od pierwszego wejrzenia! Po trzeciej klasie podstawówki rodzice wysłali mnie na kolonie nad jezioro Gołdap i uważam ten wyjazd za najpiękniejszą przygodę mojego dzieciństwa. Do dziś pamiętam ze szczegółami zarówno miejsca, które miałam okazję wówczas zobaczyć, jak i wszystkie zapachy i smaki. Wiele lat później jako studentka etnologii pojechałam na praktyki  – nazywało się to badania terenowe – na Suwalszczyznę, w okolice Augustowa, a następnie przesiedziałam trzy tygodnie w skansenie w Nowogrodzie, gdzie poznawałam kulturę Kurpiów. Z ręką na sercu przysięgam, że nigdzie indziej – ani w Polsce, ani za granicą – nie spotkałam się z taką życzliwością, magią w codziennym życiu, radością wyzierającą z każdego kąta. Do dziś pamiętam smak białego sera, którym poczęstowała mnie stusześcioletnia mieszkanka jednej ze wsi niedaleko Sejn, kiedy zawitałam do jej domu pewnego poranka. I właśnie wtedy, w trakcie tych praktyk, możliwe że między kęsem owego sera a łykiem herbaty, postanowiłam, że zamknę ten klimat w swoich książkach.

A w takim razie jaką podlaską potrawę robisz najczęściej własnoręcznie w domu? 

– Nie mogę powiedzieć, że robię często, ale za to użyję czasu przeszłego: w czasach studenckich z każdych praktyk przywoziłam jakiś przepis, który następnie włączałam do menu w moim domu. Zdecydowanie babka ziemniaczana najczęściej pojawiała się wśród tych smakołyków, zwłaszcza że moja rodzina bardzo lubi ziemniaki. Teraz mam niewiele czasu na gotowanie, na szczęście mój mąż odkrył w sobie gen masterchefa i przejął funkcję czołowego kucharza.

Kiedy zaczęłaś pisać? I która książka ujrzała jako pierwsza światło dzienne czyli trafiła do rąk wydawcy?

– Pisać ze świadomością, że wskutek pisania ma powstać powieść, zaczęłam tak naprawdę dwa lata temu, kiedy przypomniałam sobie o obietnicy złożonej babci. Zobowiązałam się do napisania książki, w której to ona będzie główną bohaterką. W ten sposób powstały “Pruskie baby”. Po skończeniu tekstu oddałam go do recenzji, a po otrzymaniu uwag poprawiłam i wysłałam.

Nigdy nie zamierzałam zostać „kolejną” Chmielewską, ani jej następczynią, tak jak nikt nigdy nie będzie kolejnym Umberto Eco czy uwielbianą przeze mnie Agathą Christie.

Chcesz powiedzieć, że tak po prostu wysłałaś książkę do wydawcy i dostałaś od razu pozytywną odpowiedź?

– Właściwie, jeśli mówimy o Wydawnictwie Vectra, to dokładnie tak było. Wysłałam propozycję w środę o godzinie 21:00 – pamiętam to bardzo dokładnie – a o dziewiątej rano w czwartek zadzwonił do mnie Robert Ratajczak i powiedział, że chce wydać trylogię. Oczywiście na mojej liście było więcej wydawnictw i kilka z nich również się zgłosiło, ale ja już byłam po słowie z Vectrą.

Piszesz jakbyś była nowym wcieleniem Chmielewskiej. Czy przeczytałaś jej wszystkie książki?

– Oczywiście, że przeczytałam, niektóre wiele razy. Zaczytywałam się jej książkami w czasach licealnych, bo było to doskonałe remedium na stresy i bolączki. Poza tym specyficzny idiolekt, który stworzyła Joanna Chmielewska, z pewnością wpłynął na styl mojej wypowiedzi, jednak nigdy nie zamierzałam zostać „kolejną” Chmielewską, ani jej następczynią, tak jak nikt nigdy nie będzie kolejnym Umberto Eco czy uwielbianą przeze mnie Agathą Christie.

W takim razie, w hołdzie samej Chmielewskiej oraz ku radości wszystkich jej fanów, zdradź nam, która z jej książek jest twoją ulubioną.

– Na pierwszym miejscu w moim osobistym rankingu znajdują się ex aequo: “Wszystko czerwone”, „Wszyscy jesteśmy podejrzani” i “Klin”.

Iskrzące poczucie humoru, mnogość postaci, ekspresyjny język, wartkie i zaskakujące dialogi oraz precyzyjnie skonstruowana intryga – to zdecydowane atrybuty twoich powieści. Jak ty się w tym wszystkim orientujesz? Nie gubisz się czasem?

– Pracując nad książką, zawsze mam otwarty drugi plik, w którym zamieszczam spis postaci z ich rysami psychologicznymi, życiorysami i opisem zewnętrznym, a poniżej zapisuję konspekt powieści. Ów konspekt jest raczej bardzo ramowym planem wydarzeń, który zawsze ulega modyfikacjom w trakcie pisania. Żeby jednak faktycznie nie pogubić się w dynamicznej akcji, pisanie zaczynam od przeczytania i poprawienia tego, co napisałam poprzedniego dnia. Co kilka dni odsłuchuję dodatkowo całość, żeby usłyszeć rytm i wyłapać zgrzyty. Mimo to na etapie redakcji i tak znajdują się jakieś drobiazgi do poprawienia.

Co to znaczy odsłuchuję”? Czytasz sobie na głos?

– Mniej więcej w połowie ubiegłego roku odkryłam w MS Word funkcję czytania na głos. Ogromnie mi się spodobała, bo natychmiast można wyłapać wszystkie literówki. Moja „lektorka” otrzymała imię Grażynka, na cześć bohaterki, o której zaczęła mi opowiadać tym swoim beznamiętnym tonem. To bardzo pomocne narzędzie, zwłaszcza na etapie redakcji.

To trochę brzmi jak czytanie bajek na dobranoc. A powiedz nam, kim była Ksantypa i jak na nią wpadłaś?

– Ksantypa według legend była wiedźmą mieszkającą w Puszczy Białowieskiej. Odkąd pojawił się w mojej głowie pomysł na „Szczęśliwy los”, zaczęłam czytać podlaskie legendy, przeglądać portale poświęcone kulturze i ta Ksantypa pojawiała się niemalże wszędzie, ale niewiele o niej samej zdołałam się dowiedzieć. Dzięki wielkiemu sercu jednej z moich czytelniczek niemalże niedostępna książka Tomasza Lippomana „Legendy Podlasia” trafiła w końcu w moje ręce i mogłam lepiej poznać tę postać. 

Jak to się w takim razie stało, że podlaska wiedźma natchnęła cię do napisania komedii kryminalnej?

– Bardzo chciałam sprawdzić, czy uda mi się powołać do życia świat odrobinę odrealniony, zanurzony w baśniowym kolorycie, wobec czego szperałam w tych legendach w poszukiwaniu inspiracji. Nie dość, że Ksantypa brzmi fantastycznie i pewnie kiedyś sama mogłabym podobne imię wymyślić, to w dodatku natychmiast ją sobie wyobraziłam i wiedziałam, że to nie jest przypadek. Jesteś pisarką, więc doskonale wiesz, że to nie my wymyślamy historie – to one nas znajdują. Ksantypa znalazła mnie i poprosiła, żebym uchroniła ją od zapomnienia.

Odkąd pojawił się w mojej głowie pomysł na „Szczęśliwy los”, zaczęłam czytać podlaskie legendy, przeglądać portale poświęcone kulturze i ta Ksantypa pojawiała się niemalże wszędzie, ale niewiele o niej samej zdołałam się dowiedzieć.

Skąd wziął się pomysł na fabułę powieści Szczęśliwy los”?

– I tu cię trochę zaskoczę, bowiem „Szczęśliwy los” początkowo miał być powieścią obyczajową o tym, jak cztery dziewczyny zaczynają nowy etap w swoim życiu. Wygrywają w totolotka, kupują siedlisko i… Do tego momentu się zgadza, prawda? Utknęłam na tym właśnie momencie i dopiero, kiedy przed oczami stanęła mi scena ze zwłokami, lawina ruszyła i poszło błyskawicznie. Ja ewidentnie nie potrafię snuć historii bez szukania złoczyńców!

Czy wymyślanie miejsc takich jak Babibór oraz zawiłych historii rodzinnych sprawia Ci szczególną przyjemność? Zdradź nam, w jaki sposób na nie wpadasz i jak nad nimi pracujesz.

– Wymyślenie nazwy Babibór było prawdziwą drogą przez mękę i trwało okropnie długo! Zależało mi, żeby była to nazwa bardzo oryginalna, nieistniejąca, a równocześnie prawdopodobna. Musiała też kojarzyć się ze mną i mieć umocowanie w fabule. Kręciłam się po mapie, przeglądałam Internet, rozmawiałam z różnymi ludźmi i, jak zwykle zresztą, nagle mnie olśniło. Teraz już nie wyobrażam sobie, żeby brzmiała inaczej.

Historie rodzinne i legendy to crème de la crème mojego pisania. One wymyślają się same, ja je tylko zapisuję. Od dziecka miałam łatwość w opowiadaniu historii – wymyślałam bajki dla mojej młodszej siostry i jej koleżanek, dopisywałam kolejne przygody moich ulubionych bohaterów literackich, pisałam scenariusze przedstawień na rodzinne uroczystości. Mój umysł widzi świat w sekwencjach, scenach, a to bardzo pomaga przy konstruowaniu historii.

Po raz kolejny w twoich powieściach pojawiają się cztery przyjaciółki. Zdradź nam – masz ich pierwowzór w życiu? Sama z którąś z nich się utożsamiasz albo ci do niej blisko? Którą i za co lubisz najbardziej?

– W wypadku serii „W siedlisku” cztery główne bohaterki są czysto fabularnym zabiegiem – cykl zaplanowałam na pięć tomów, a każdy po „Szczęśliwym losie” skupiać się będzie wokół jednej z dziewcząt. Oczywiście o wiele łatwiej jest mi tworzyć postacie żeńskie, bo sama mam wokół siebie mnóstwo świetnych babek, a każda z nich wnosi coś do moich książek. Żadna z bohaterek nie jest w stu procentach odbiciem realnej osoby, ale każda zawiera cechy którejś – a najczęściej kilku – znanych mi kobiet. Lubię wszystkie bohaterki „Szczęśliwego losu”, każdą za coś innego – Ala jest cudownie wrażliwa, Lilka genialnie złośliwa, Basia to bardzo mądra dziewczyna, a Julka jest rozkosznie szczera i dziewczęca.

Mój umysł widzi świat w sekwencjach, scenach, a to bardzo pomaga przy konstruowaniu historii.

Muszę o to zapytać – jak wymyślasz te niesamowite imiona dla niektórych z twoich postaci? Zawsze mnie to zadziwia i wywołuje uśmiech na mojej twarzy. W pewnym sensie nie mogę się doczekać twoich kolejnych książek, żeby przekonać się, jakie jeszcze imiona wymyślisz!

– Wiesz, że chyba faktycznie coś w tym jest? Jakieś takie zawodowe zboczenie, które mi każe nadawać wyjątkowym postaciom wyjątkowe imiona. Właśnie pracuję nad drugim tomem zupełnie innej serii i złapałam się na tym, że tam też wymyśliłam ciekawe imiona i nazwiska. W „Szczęśliwym losie” była jedna trudność – mieszkańcy wioski noszą imiona i nazwiska zaczynające się od tej samej litery, co bardzo mi się spodobało, kiedy tylko zaświtało w mojej głowie. Dodatkowo chciałam – i mam nadzieję, że udało mi się to osiągnąć – żeby te imiona korespondowały z charakterami i funkcjami bohaterów. W końcu mamy do czynienia z komedią, a ja jestem ogromną fanką Moliera.

Bardzo lubię to, że nie ma u ciebie postaci jednoznacznie dobrych, ani jednoznacznie złych. Każdy ma swoje za uszami”, co szczególnie widać w wiejskiej społeczności Babiboru. Trudno jest znienawidzić u ciebie nawet mordercę czy podejrzanego typa. Jak ty to robisz?

– Wydaje mi się, że traktuję moich bohaterów z czułością – ja ich autentycznie lubię, pomimo ich wad i niekiedy dziwacznych zachowań. Staram się pokazywać ich w taki sposób, żeby ta czułość przeszła na czytelnika. Poza tym musimy pamiętać, że nic nie jest czarno-białe, a każdy ma prawo do popełniania błędów. I chyba właśnie to chciałam w „Szczęśliwym losie” pokazać.

Zdradź nam, czego możemy spodziewać się w najbliższej przyszłości.

– Prawdopodobnie jesienią pojawi się pierwszy tom mojej zupełnie innej serii – będzie to klasyczna komedia kryminalna z wyjątkową główną bohaterką, ale nic więcej na razie zdradzić nie mogę. Na koniec roku planuję też wydanie powieści, która nie będzie miała swojej kontynuacji, a jej akcja toczy się w czasie Bożego Narodzenia.

Rozmawiała Edyta Niewińska

%d