recenzja

Jednostka kontra system | David Lagercrantz, Mężczyzna, który gonił swój cień

W „Mężczyźnie, który gonił swój cień” David Lagercrantz mówi nam, że tam, gdzie zapomina się o prawach człowieka, zawsze rodzi się patologia, zło, zniszczenie.

Piątej części „Millennium”, czyli drugiej napisanej przez Lagercrantza, bliżej do drugiego i trzeciego tomu Stiega Larssona, niż do – zdecydowanie najlepszej – części pierwszej. To znowu nie tyle kryminał, ile thriller, do tego mocno osadzony w krytyce systemu tworzonego przez polityków, zaangażowany nie tylko społecznie, co jest znakiem rozpoznawczym „Millennium”, ale też antysystemowo, próbujący rozprawić się z patologiami wykoślawiającymi działanie instytucji państwa. Lagercrantz wraca więc do historii trudnego dzieciństwa Lisbeth Salander, do wszystkiego tego, co zdarzyło się za sprawa szwedzkiego wywiadu, na sznureczku którego poruszał się niesławny, sadystyczny doktor Teleborian. Ale tym razem oglądamy tę opowieść pod innym kątem, docieramy do kolejnego dna, do kolejnego programu, firmowanego przez władze, za nic mającego dobro dziecka.

Ale to nie Lisbeth będzie w tej części postacią kluczową. Bo choć nie zabraknie tu ani jej, ani jej historii, ani dramatycznych wydarzeń, w których będzie znowu ryzykowała życiem w obronie istotnych dla niej wartości, to równolegle rozegra się tu dramatyczna historia niejakiego Dana Brody’ego, o którym dość powiedzieć, że podobnie jak Salander, stał się ofiarą systemu. Na trop jego sprawy trafi Mikael Blomkvist, a chęć wyjaśnienia i opowiedzenia przez niego tej historii sprawi, że nad wszystkimi bohaterami zbiorą się czarne chmury. Salander, Blomkvist, stary kurator Holger Palmer czy komisarz Jan Bublanski, a więc postaci doskonale znane od pierwszej części serii, znowu staną w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa.       

Punktem wyjścia powieści jest zamieszanie, jakiego Lisbeth dokona w więzieniu, gdzie wylądowała po tym, jak w poprzednim tomie ratując życie autystycznego chłopca naruszyła prawo odmawiając współpracy z policją. Dość powiedzieć, że odsiadka stanie się dla hakerki okazją do bohaterskiego czynu, który rzecz jasna sprowadzi na nią w konsekwencji kolejne niebezpieczeństwo.

Cała powieść zbudowana jest na dualizmach – tych dosłownych, jak motyw bliźniąt (żeby nie zdradzić zbyt wiele, powiem tylko, że pamiętamy, iż Lisbeth Salander ma siostrę-bliźniaczkę Camillę, co w tej części okaże się istotne), jak i tych tkwiących w sferze ludzkich postaw. Lagencrantz zderza bowiem ze sobą dwa światy, dwa poglądy, dwie życiowe postawy, różniące się wyłącznie systemami wartości – jeden z nich szanuje prawa człowieka, drugi ma je za nic, za istotniejsze poczytując posłuszeństwo i ślepy fanatyzm. Czy to religijny, w imię którego można skazać kogoś na śmierć za związek z osobą innej wiary, czy pseudonaukowy lub pseudopropaństwowy, który traktuje człowieka jak doświadczalne zwierzę w wielkim społecznym eksperymencie. To postawy, w których albo na pierwszym miejscu jest jednostka, albo interes pewnej grupy. I nie ważne czy chodzi o islamski ekstremizm, czy o działania szwedzkich władz. Ważne, że tam, gdzie zapomina się o prawach człowieka, prawach jednostki, zawsze rodzi się patologia, zło, zniszczenie.

Nigdy nie dowiemy się jak losy Salander i Blomkvista kontynuowałby Stieg Larsson, ale trzeba Lagecrantzowi przyznać, że stara się być wierny ideowym przesłaniom autora „Mężczyzny, który nienawidził kobiet”, co we współczesnej powieści gatunkowej staje się  coraz ważniejsze, często ważniejsze od wartkiej fabuły czy kolejnych twistów. Z tymi ostatnimi Lagercrantz też zresztą nie ma problemów, o czym niech świadczą choćby kolejne filmowe adaptacje jego powieści przenoszone na ekran przez wyczulone na dobrą akcję Hollywood.

David Lagercrantz, Mężczyzna, który gonił swój cień (Mannen somn sökte sin skugga)
Przekład: Maciej Muszalski
Czarna Owca 2017

%d bloggers like this: