Jestem lepszy, bo taki się urodziłem. Biały, chrześcijanin, heteroseksualny, mężczyzna. To wystarczy. I mówię to ostatnio coraz głośniej, bo co mi zrobisz? Jak podskoczysz, to spalę tę twoją budę z kebabem. Albo pobiję cię, jak w zeszłą sobotę w Lublinie pobito studenta z Turcji. Mogę to zrobić. Bo jestem lepszy. A więc bezkarny. Tak jest, tak będzie i tak było. Na przykład sześćdziesiąt lat temu na południu Stanów Zjednoczonych, gdzie czarny kolor skóry oznaczał zepchniecie na margines społeczeństwa. Pokazuje to „Czarny jak ja” Johna Howarda Griffina – książka niedawno wznowiona w Polsce w nowym przekładzie Małgorzaty Glasenapp. Szokująco aktualna.
Taki sam efekt, bo i przyczyna ta sama: nienawiść. Tłumaczymy ją sobie różnie: Arab zły, bo skoro uchodźca, to terrorysta, precz z Żydami, bo lichwiarze, przegnać gejów z kraju, bo sieją zgorszenie. A kobiety? Nie mają żadnych praw do samostanowienia, bo przecież powstały z żebra mężczyzny! Kto krzyczy? Nie, nie tylko kibole i karki. W przygnębiającej książce Giorgia Bassaniego, „Złote okulary” opisującej narodziny włoskiego faszyzmu, pojawia się postać niejakiej pani Lavezzoli, zafascynowanej Mussolinim, a przekonanej, że homoseksualizm jest wbrew naturze, natomiast „Izraelitów” należy się pozbyć, bo zabili Chrystusa. To charakterystyczne – w końcu strach przed innymi, przed odmiennością to jedna z czternastu cech faszyzmu, jakie wskazał w 1995 r. Umberto Eco podczas wykładu na Uniwersytecie Columbia.
W 1959 roku, na południu Stanów Zjednoczonych strach przed odmiennością wyrażał się pogardą wobec Afro-Amerykanów, Murzynów, czarnych. Wciąż obowiązywały tam rasistowskie przepisy, a czarnoskórych uważano za obywateli drugiej kategorii, zasługującej tylko na odrazę, pogardę i lekceważenie.
Skalę amerykańskiego rasizmu postanowił sprawdzić na własnej, nomen omen, skórze, amerykański dziennikarz John Howard Griffin. Zdecydował się w tym celu na krok radykalny – on, posiadający w dokumentach zapis „rasa biała”, poddał się zabiegowi czasowego zaciemnienia skóry – chemia, naświetlania UV i farba uczyniły z niego członka czarnoskórej społeczności. W jednej chwili z osoby poważanej przeistoczył się w pariasa, który w autobusie usiąść musi w ostatnich rzędach, który nie może skorzystać z pierwszej lepszej toalety publicznej, lecz musi do skutku szukać tych nielicznych przeznaczonych dla jego rasy, której najczęściej się nie zauważa, bo nie jest nawet warta spojrzenia. Amerykański rasizm wyrażał się w przemocy, ale przede wszystkim w pogardzie, bezinteresownej i bezrefleksyjnej. Jak w przypadku kierowcy autobusu, który każdego białego pasażera żegnał słowami „proszę uważać na schodkach”, a czarnego zbywał milczeniem. „Jego milczenie rozbrzmiewało głośniej, niż ryk silnika” – notuje Griffin. I nie jest w stanie tego pojąć. W swojej reportażowej książce „Czarny jak ja” (polskie wydanie z 2016 r. w nowym przekładzie Małgorzaty Glasenapp) co chwilę zastanawia się dlaczego coś, na co nie mamy wpływu, jak choćby kolor skóry, z którym przyszliśmy na świat, sprawia, że jesteśmy traktowani jak ktoś obcy i gorszy. Doskonale pokazuje to scena, gdy dziennikarz staje przed szybą jednej z najsłynniejszych restauracji w Nowym Orleanie i nagle zdaje sobie sprawę, że jeszcze kilka dni temu mógłby tu wejść i zamówić, co tylko by chciał. Teraz nie miał już na to szans „(…) chociaż pozostałem tą samą osobą, z tym samym apetytem, tym samym rozeznaniem i nawet tym samym portfelem, żadna siła z ziemi nie mogłaby wprowadzić mnie do środka (…)”.
Dzięki swojej książce Griffin stał się ikoną walki z rasizmem, a „Czarny jak ja” trafił do amerykańskiego kanonu lektur. W 1979 roku, w swoim posłowiu „Poza Obcością” do kolejnego wydania autor napisał: „Żadne podziały na Nas i na Nich czy na Mnie i Ciebie nie istnieją naprawdę. Istnieje tylko powszechne My – jedna ludzka rodzina (…)”. Czy Ameryka i świat przejęły się jego słowami i jego książką? Za odpowiedź niech posłużą dwa obrazki. Pierwszy: w 2016 roku reportażysta Jacek Hugo-Bader przeprowadził eksperyment podobny do tego, co niemal sześćdziesiąt lat wcześniej uczynił Griffin: poszedł 11 listopada na Marsz Niepodległości ucharakteryzowany na czarnoskórego. Swoje doświadczenia opisał na łamach „Gazety Wyborczej” w felietonie pod tytułem, który tłumaczy wszystko: „Wyp… stąd, Czarnuchu!”. Drugi obrazek: luty 2017. Mieszkańcy Nowego Jorku spontanicznie zaczynają usuwać wszelkie antysemickie hasła namalowane w wagonach metra.
„Gdybyśmy tylko potrafili spojrzeć na świat oczami innego człowieka i sprawdzić, jak sami zachowalibyśmy się na jego miejscu – pisał Griffin – być może łatwiej zdawalibyśmy sobie sprawę z niesprawiedliwości, jaką niesie dyskryminacja, i z nieludzkiego charakteru wszelkich uprzedzeń”. Nie mam wątpliwości, że „Czarny jak ja” stało się znów lekturą niepokojąco aktualną.
Przeczytaj także: ONI CZYLI MY | NieObcy. 21 opowieści, żeby się nie bać. Polscy pisarze dla uchodźców
Przeczytaj także: BEZSILNOŚĆ WOBEC NIETOLERANCJI. Giorgio Bassani. Złote okulary (Gli occhiali d’oro)
Przeczytaj także: ONI, CI GORSI | Anna Dziewit-Meller, Góra Tajget
John Howard Griffin, Czarny jak ja (Black Like Me)
Przełożyła Małgorzata Glasenapp
W.A.B 2016