Z jakimi kosztami psychologicznymi i emocjonalnymi wiąże się życie w permanentnym kłamstwie? Z Andrzejem Gołdą* i Katarzyną Rygiel**, autorami szpiegowskiego thrillera „Doppelgänger. Sobowtór”, rozmawia Jakub Hinc.

Jakub Hinc: „Doppelgänger. Sobowtór” to powieść. Ale ukazała się niemal równocześnie z premierą filmu w reżyserii Jana Holoubka do scenariusza Andrzeja Gołdy. Kiedy zatem pojawił się pomysł, by scenariusz zbeletryzować? I jak to się stało, że scenarzysta uznał, że chce się pracą nad książką podzielić z Katarzyną Rygiel?
Andrzej Gołda: Inicjatywa „przerobienia” scenariusza na powieść wyszła od dystrybutora filmu, którym jest Next Film, oraz od wydawnictwa Agora. Nie mogłem się podjąć takiego zadania, bo miałem inne zobowiązania. Ale nie widziałem też sensu we wchodzeniu drugi raz do tej samej „rzeki”. Wydawnictwo obiecało znaleźć zawodowca. I znalazło.
Katarzyna Rygiel: Jak już wspomniał Andrzej, to on jest autorem tej historii. Ja poznałam ją w formie scenariusza i ten scenariusz przekształciłam w powieść, dodając do dialogów Andrzeja tło, w jakim rozgrywa się akcja, a także darowując bohaterom życie wewnętrzne. To przywilej literatury, że pozwala czytelnikom zajrzeć do głów opisywanych postaci, podczas gdy film skupia się na tym, co widać, na działaniu, mowie ciała, mimice. Gdy powieść była już gotowa, trafiła w ręce Andrzeja, który jako autor scenariusza i twórca postaci mógł ocenić, na ile jest spójna z pierwowzorem, a także dorzucić coś od siebie.

Dla miłośników prozy sensacyjno-szpiegowskiej takie pojęcia jak oficer wywiadu, nielegał, figurant, agent i fantom agenta, nie stanowią tajemnicy. Ale już działania służb PRL-u, które znajdziemy w książce, mogą niejedną osobę zaskoczyć. Wiedza o zakrojonych na tak szeroką skalę działaniach nielegałów „wprowadzanych do obiegu” przez polskie służby komunistyczne nie jest powszechnie znana – nawet dzisiaj. Skąd czerpie się takie informacje?
AG: – W dobie internetu taki research nie stanowi problemu. Jest sporo publikacji na ten temat.
KR: – Z pomocą przychodzą także książki. Zanim napisałam pierwsze zdanie „Doppelgängera”, poświęciłam dużo czasu na to, żeby się przygotować. O najsławniejszych szpiegach PRL-u pisali Władysław Bułhak i Patryk Pleskot, a także Arkadiusz Biedrzycki i Sławomir Koper. Jednak najcenniejszym źródłem informacji były dla mnie dwie inne pozycje: „Czas nielegałów. Krótki kurs kontrwywiadu dla amatorów” Piotra Wrońskiego oraz „Kret w Watykanie” – rozmowa Agnieszki Kublik i Wojciecha Czuchnowskiego z Tomaszem Turowskim. I Wroński, i Turowski byli oficerami wywiadu PRL i III RP. Od nich dowiedziałam się najwięcej i muszę przyznać, że była to niesłychanie wciągająca lektura.
Czy nie obawialiście się państwo tego, że umieszczając fabułę powieści w latach 70. i 80. narazicie się na ryzyko, że choćby dla młodszych osób ta opowieść bez obecnych w tle komórek i internetu będzie niezrozumiała? A u osób starszych odwołanie do tamtych lat może wywoływać nie tylko sentyment związany z czasem młodości, ale wspomnienie znanego z tamtego okresu powszechnego niedoboru, kolejek, kartek i strajków, cenzury, usłużnych partyjnych mediów, milicji pałującej protestujących, zatrzymań działaczy opozycji, a wreszcie i stanu wojennego? Oba te ryzyka mogły się przełożyć na odbiór książki czy filmu. Jaka jest pisarska recepta na to, by takie rafy ominąć, bo wyszła przecież powieść, która dla mnie jako osoby z pokolenia lat 70. jest wciągająca i poruszająca?
AG: – Kluczowe znaczenie dla powstania tej fabuły miał fakt, że właśnie wtedy rozgrywała się prawdziwa historia, którą w największym stopniu się inspirowałem. Poza tym PRL sam w sobie z wielu względów jest niezwykle atrakcyjny i dla twórców, i dla czytelników, i widzów; i tych starszych i młodych.
KR: – Nie wiem, czy ktokolwiek zna receptę na to, by książka osiągnęła sukces. Jeśli historia wciąga, ani wiek, ani osobiste doświadczenia i przeżycia nie mają chyba znaczenia. Po książkę sięgamy z ciekawości i to ciekawość sprawia, że docieramy do ostatniej strony. Istotne jest więc, kim jest bohater i co mu się przytrafia, jaka panuje w powieści atmosfera i czego przy okazji możemy się dowiedzieć, jaki nieznany świat odkryć. Andrzej wybrał na głównego bohatera nielegała, a więc kogoś, o kim przeciętny człowiek nic nie wie. Już samo to może zaintrygować widzów i czytelników, zachęcić, by wkroczyli w nową dla siebie rzeczywistość.
Państwa powieść opowiada o tożsamości – można ją przejąć, może okazać się nieprawdziwa, ale może być też skutecznym narzędziem walki. Ale to też powieść szpiegowska, dodatkowo ściśle zakorzeniona w rzeczywistości PRL-u. Jak rodziła się ta fabuła? Co było jej zaczynem?
AG: – Lata temu obejrzałem niemiecki dokument „Moja rodzina i szpieg”. Reżyserka Róża Romaniec opowiedziała w nim, jak skradziono tożsamość jej wuja Janusza/Heinza Arnoldta. Porzucony tuż po wojnie przez matkę Niemkę i adoptowany przez polską rodzinę nie miał pojęcia o swym pochodzeniu. Jego tożsamość wykorzystał wywiad PRL, wysyłając na Zachód szpiega, Jerzego Kaczmarka, który wcielił się w rolę odnalezionego po 30 latach syna. Tak zwany „wtórnik” wkradł się w łaski niemieckiej rodziny i w efekcie bardzo ją skrzywdził.
Nie wiem, czy ktokolwiek zna receptę na to, by książka osiągnęła sukces. Jeśli historia wciąga, ani wiek, ani osobiste doświadczenia i przeżycia nie mają chyba znaczenia. Po książkę sięgamy z ciekawości i to ciekawość sprawia, że docieramy do ostatniej strony. Istotne jest więc, kim jest bohater i co mu się przytrafia, jaka panuje w powieści atmosfera i czego przy okazji możemy się dowiedzieć, jaki nieznany świat odkryć.
Czyli gotowy pomysł na film?
AG: – Niezupełnie. Początkowo – w tej historii rodzinnej – nie widziałem „paliwa” na fabułę. Ale później do niej wróciłem. Najbardziej szokujące i inspirujące było w niej to, że matka zmarła tego samego dnia, gdy „odnaleziony” syn zjawił się w RFN, zaraz po rozmowie z nim. Oficjalna wersja była taka, że jej serce nie wytrzymało wzruszenia. Polski kuzyn znał świetnie niemiecki, był sympatyczny, Arnoldtowie serdecznie się nim zajęli. Wuj załatwił mu azyl, potem obywatelstwo oraz pracę w biurze do spraw imigrantów. Heinz pracował tam jako szeregowy urzędnik i kopiował na użytek polskiego wywiadu różne dokumenty. Po sześciu latach został zdemaskowany, spędził wiele miesięcy w więzieniu i był ostatnim szpiegiem wymienionym na słynnym „moście szpiegów” Glienicke pod Berlinem.
Narracja tej opowieści skupia się na dwóch wzajemnie przeplatających się wątkach: inżyniera pracującego w Stoczni Gdańskiej Jana Bitnera i nielegała – Józefa Wieczorka vel Hansa Steinera, oficera PRL-owskich służb, który się pod niego podszywa, by wkupić się na Zachodzie w łaski lokalnej społeczności, zrobić karierę w administracji i zdobywać dzięki temu cenne informacji. Skąd pomysł, by właśnie z nielegała uczynić postać pierwszoplanową?
AG: – Drugim szokującym faktem było to, że na końcu tej prawdziwej historii zmarł Heinz Arnoldt. Zmarł, bo zaczął w niej grzebać i zmarł na „serce” – jak jego matka. Miałem zatem początek i koniec historii, i niewiele ponadto. Uświadomiłem sobie, że najciekawsze w niej jest to, co wydarzyło się pomiędzy tymi „biegunami”. Zadałem sobie pytanie jak wygląda życie człowieka, który przez sześć lat 24 godziny na dobę nosi maskę, ukrywa się za nią i nie może, jak aktor po spektaklu jej zdjąć i wrócić do swojego prawdziwego życia. Czy w takiej sytuacji można zachować swoją własną tożsamość, odróżnić to, co udawane od prawdziwego? Jakie są koszta psychologiczne i emocjonalne takiego życia w permanentnym kłamstwie? Mój scenariusz był próbą odpowiedzi na te pytania.
Na ile pod opowieścią historyczną, osadzoną pół wieku temu, kryje się w powieści chęć zwrócenia uwagi na zagrożenia współczesności? Przykładów działań nielegałów wciąż nie brakuje, że wspomnę choćby nie tak dawną aferę związaną z Anną Chapman – rosyjską agentką działającą w Stanach Zjednoczonych.
KR: – Piotr Wroński w swojej książce pisze, że niepokoje społeczne i zawirowania historyczne, których skutkiem jest migracja ludności, to skarb dla każdego wywiadu. Są doskonałą okazją do plasowania nielegałów w innych krajach. To z pewnością bardzo realne zagrożenie, z którego na co dzień nie zdajemy sobie sprawy. Nie tak dawno, bo półtora roku temu ABW zatrzymała w Warszawie rosyjskiego szpiega, który pracował w Urzędzie Stanu Cywilnego i kopiował dostępne tam dokumenty.
AG: – Dodam tylko, że wszystkie opowieści historyczne mówią coś o współczesności, są lustrem, w którym współczesność może się przejrzeć i wyciągnąć z nich jakieś nauki dla siebie.

Złodzieje tożsamości są wciąż popularnymi postaciami w popkulturze, że wspomnę choćby bohatera thrillera psychologicznego Patricii Highsmith „Utalentowany pan Ripley”, który zresztą też został zekranizowany. Państwa powieść sięga do annałów zimnej wojny, do nielegałów, czyli głęboko zakonspirowanych agentów, którzy działając pod przykryciem i przyjmując cudzą tożsamość parają się pracą wywiadowczą na terenie obcego państwa. Na ile państwa bohater – Józef Wieczorek alias Hans Steiner, miał się wpisywać w tę literacko-filmową tradycję, a na ile miał być jej zaprzeczeniem, podobnie jak jest przecież zaprzeczeniem Jamesa Bonda, do którego jednak lubi się porównywać? Ostatecznie nie ma w nim nic, co chcielibyśmy polubić.
AG: – Od dawna mamy w popkulturze, w powieściach, kinie i serialach, modę na antybohaterów, którzy mimo zła, które czynią są osobami fascynującymi przez tę swoją moralną „ambiwalencję”. Myślę, że nasz bohater doskonale wpisuje się w ten trend.
KR: – Jest jednak antybohaterem, który wzbudza współczucie, przynajmniej do pewnego momentu. Na początku tak entuzjastycznie odnosi się do swoich zadań, ale potem przeżywa wielkie rozczarowanie i ogromną tragedię, i poddaje się temu, co dla niego przygotowali zwierzchnicy. Jego sytuacja jest dość skomplikowana. Przede wszystkim nie podejmuje decyzji sam, ale wykonuje rozkazy, jest zależny od innych. Nie ma też świadomości, że okrada konkretną osobę. Żyje w przekonaniu, że dostał tożsamość po zmarłym i nikomu nie robi krzywdy. Czuje się oszukany, gdy dowiaduje się, że Jan Bitner, który jest jego legendą, żyje. Chce go poznać na tyle, na ile może, nie nawiązując znajomości. I próbuje go uratować, choć nie jest w tym zbyt przekonujący. Po latach udawania być może bardziej jest Janem niż Hansem i sam staje się ofiarą mistyfikacji, w której bierze udział. Przegrywa swoje życie. Tu nie ma miejsca na zakończenie, do jakiego przyzwyczaił nas James Bond.
AG: – Motyw Bonda wielokrotnie wraca w naszej opowieści jako ironiczny komentarz do tego co robi nasz bohater i co myśli o sobie. Próbujemy demistyfikować tę ikonę, pokazać jak w rzeczywistości wygląda praca agenta wywiadu i jakimi osobistymi kosztami jest okupiona.
Zadałem sobie pytanie jak wygląda życie człowieka, który przez sześć lat 24 godziny na dobę nosi maskę, ukrywa się za nią i nie może, jak aktor po spektaklu jej zdjąć i wrócić do swojego prawdziwego życia. Czy w takiej sytuacji można zachować swoją własną tożsamość, odróżnić to, co udawane od prawdziwego?
Jak tworzy się taką postać? Skuteczną w działaniu, imponującą swoim profesjonalizmem, której nawet trochę nieświadomie czasem kibicujemy, a przecież w gruncie rzeczy odpychającą, zepsutą lub ideologicznie zindoktrynowaną, pozbawioną (przynajmniej z początku) skrupułów? Zauważamy, że z biegiem czasu skóra, którą Steiner zakłada, powoli do niego przyrasta, a on zaczyna nie tylko udawać, ale wręcz być osobą, której tożsamość przyjął. Steiner wręcz odrzuca z czasem swoją prawdziwą tożsamość, co w tej fabule ma miejsce w symbolicznej scenie rozgrywającej się między nim, a jego ojcem i po raz kolejny w scenie poprzedzającej uliczny wypadek.
AG: – Taki jest wymóg dobrej dramaturgii – każda dobra historia zbudowana jest na konflikcie. Na konflikcie: protagonista – antagonista, ale nie mniej interesujący jest konflikt wewnętrzny. Wymyśliłem sobie na przykład, że zbuduję relacje Hansa z przybraną rodziną, która okazuje się dużo cieplejsza i serdeczniejsza niż jego własna. Kolejny wątek to miłość. Bo nasz Hans zakochuje się w swojej „kuzynce”, długo się broni przed tym uczuciem, bo ono bardzo komplikuje jego misją szpiegowską.
Jak w takim razie tworzy się taką postać jak Jan Bitner, będącą całkowitym zaprzeczeniem Steinera? Zagubioną, pasywną, pogubioną i zdezorientowaną, przytłoczoną nagłą wiedzą o własnej przeszłości, a przecież przykuwającą uwagę i niedającą się nie lubić. Jak osiąga się taki efekt? Czy także dzięki temu, że poszukujący korzeni Bitner podobny jest do wielu innych osób znajdujących się w rodzinach adopcyjnych i pragnących poznać swoich biologicznych rodziców?
AG: – Tego bohatera też zbudowałem na konflikcie, głównie wewnętrznym. Janek ma problem sam ze sobą, bo nagle odkrywa, że to, w co święcie wierzył, że jest Polakiem, że ma bardzo patriotyczne korzenie, okazuje się kłamstwem. Dowiaduje się, że jest niemiecko-ruskim bękartem. Jego matka związała się z rosyjskim oficerem, który ruszył na Berlin zostawiając ją z brzuchem. Jej mąż, który wrócił z niewoli zażądał przed ich wysiedleniem z Polski, by zostawiła dziecko w bidulu, co też zrobiła. W Janku narasta obsesja na punkcie odkrycia prawdy o sobie i o biologicznej matce, i ta obsesja rujnuje jego dotychczasowe spokojne życie.
KR: – Jako autorka powieści mogłam tylko konsekwentnie iść za scenariuszem i przedstawić bohaterów w taki sposób, by byli jak najbardziej przekonujący w tym, jak się zachowują, co myślą, podejmując kolejne działania, jakie targają nimi emocje. Są bardzo różni, a jednak obaj pełni wątpliwości, każdy na swój sposób. Mocną stroną tej historii jest to, że wyczuwa się te wewnętrzne „zadry”, to one sprawiają, że chcemy śledzić losy obu mężczyzn.
Mówiliśmy sporo o historycznym tle. Na potrzeby tej opowieści wykreowali Państwo świat zaskakujący swoją namacalnością. Zadbaliście o wierne przedstawienie realiów historycznych epoki, w której rozgrywa się akcja tej opowieści. Dla czytelników, pamiętających czasy przełomu, Sierpnia ’80 i późniejszej transformacji ustrojowej będzie to wycieczka do przeszłości z jej niedoborami i siermiężnością, ale młodszym odbiorcom da to możliwość przyjrzenia się skutkom, jakie niesie za sobą gospodarka centralnie planowana i ręcznie sterowana z politbiura. Obraz epoki buduje nie tyko moda i motoryzacja. Czym jeszcze się posłużyliście by oddać panujący wówczas nastrój (w Polsce i w Strasburgu), a także klimat tamtych czasów?
KR: – Polskiej rzeczywistości z przełomu lat 70. i 80. szukałam w internecie i książkach. Czytałam o niej na przykład w książce Aleksandry Boćkowskiej „Księżyc z Peweksu. O luksusie w PRL”. Kolejki pamiętam z dzieciństwa, podobnie jak puste haki i puste półki w sklepach. Plan Gdańska z początku lat osiemdziesiątych znalazłam w sieci, w bibliotece pożyczyłam pozycję o historii Stoczni Gdańskiej, a także odświeżyłam sobie „Człowieka z żelaza” Wajdy. Nieocenione okazały się dostępne w sieci filmy archiwalne dotyczące wydarzeń w stoczni w 1980 roku, wprowadzenia stanu wojennego czy działalności i śmierci księdza Popiełuszki. Przeglądałam także dzienniki osób uczestniczących w tych wydarzeniach, prace historyków, opracowania opisujące kontakty polsko-francuskie w początkowym okresie istnienia „Solidarności”. Z dużym zaskoczeniem czytałam o skali pomocy, jaką Francuzi nieśli Polakom na początku lat 80.
Scenariusz filmowy zwykle podpowiada, jak powinny wyglądać miejsca, w których rozgrywa się akcja, ale nie wskazuje na konkretne lokalizacje. Ich znalezienie to zadanie dla detektywa. Tak było z poszukiwaniem restauracji, w której Jan spotkał się z francuskim dziennikarzem – musiała istnieć w latach 70. Tu znowu pomocny okazał się internet. Jednak znacznie większym wyzwaniem było opisanie Strasburga, w którym nigdy nie byłam. Zresztą mówimy o Strasburgu sprzed lat, więc trudność była podwójna. Na tło francuskiej części powieści złożyły się różne elementy, takie jak film, muzyka, życie nocne, wreszcie sam wygląd miasta. Nieustannie wędrowałam po francuskich stronach internetowych, szukając zdjęć i filmów z tamtego okresu. Jedyny, który znalazłam, nakręcony amatorską kamerą i trwający tylko kilka minut oglądałam wiele razy. Na stronach poświęconych kinematografii wyszukiwałam daty premier filmowych, na listach przebojów z tamtego czasu tytuły piosenek, które mogłabym wykorzystać. Czytałam o dyskotekach, w których mogli bywać Hans i Nina, przyglądałam się zdjęciom cmentarzy, żeby wybrać ten, na którym pochowano Helgę Steiner, w archiwach cyfrowych francuskich gazet szukałam wiadomości, które mógł czytać Hans. Bardzo długo szukałam marki autobusów, które jeździły po Strasburgu w tym czasie. Jak mówią, diabeł tkwi w szczegółach i na szukanie tych szczegółów poświęciłam naprawdę mnóstwo czasu. Równie istotna wydawała mi się atmosfera, która powinna panować w powieści. Starałam się ją stworzyć, nawiązując do atmosfery thrillerów szpiegowskich Le Carrégo oraz ekranizacji jego powieści.
AG: – Ja miałem dużo łatwiejsze zadanie niż Kasia, bo miejsca konkretnych scen opisałem w lapidarnych didaskaliach. Świat, który widzimy na ekranie został wykreowany przez reżysera, scenografa, kostiumografa, operatora i resztę ekipy. A Kasia musiała ten świat wyczarować słowem i zrobiła to doskonale.
Każda dobra historia zbudowana jest na konflikcie. Na konflikcie: protagonista – antagonista, ale nie mniej interesujący jest konflikt wewnętrzny. Wymyśliłem sobie na przykład, że zbuduję relacje Hansa z przybraną rodziną, która okazuje się dużo cieplejsza i serdeczniejsza niż jego własna. Kolejny wątek to miłość. Bo nasz Hans zakochuje się w swojej „kuzynce”, długo się broni przed tym uczuciem, bo ono bardzo komplikuje jego misją szpiegowską.
Historia powieściowa i filmowa choć podążają tą samą ścieżką, co mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością nie tylko jako czytelnik, ale i widz, to jednak w pewnych rozwiązaniach fabularnych się od siebie różnią. Z czego to wynika? Ze zmian wynikających z pracy nad książką, czy tych dokonanych przez reżysera na planie, który zresztą w wywiadzie dla naekranie.pl mówi: „Autorem scenariusza jest Andrzej Gołda. Ja (…) chciałem stuningować tekst pod siebie”?
AG: – Oddałem scenariusz w ręce Janka Holoubka, potem Kasi i „zapomniałem” o nim. Nie miałem wpływu na to, co z nim zrobią. Mogę jednak zdradzić, że Janek nakręcił wiele fantastycznych scen, które z racji ograniczeń metrażu nie weszły do filmu. Tego dodatkowego materiału jest tyle, że niejako przy okazji powstał fantastyczny kilkuodcinkowy serial, w którym wszystkie wątki mocniej wybrzmiewają i domykają się. Serial z pewnością jest bliższy powieści.
KR: – Te różnice łatwo wyjaśnić. Po pierwsze podczas pisania opierałam się na scenariuszu Andrzeja, natomiast film miałam okazję obejrzeć dopiero niedawno i z dużym zaskoczeniem przyjęłam zmiany, które wprowadził w fabule reżyser. Po drugie w czasie pracy nie mogłam się oprzeć, by nie zaproponować nieco innego zakończenia, w którym istotną rolę odgrywa Marysia – starsza córka Jana Bitnera. Od momentu, gdy pierwszy raz przeczytałam scenariusz i zorientowałam się, że w jakiś sposób towarzyszy ojcu, pomyślałam, że także powinna mieć coś do powiedzenia, i ucieszyłam się, że Andrzej zgodził się z moją pisarską wizją. Dzięki temu i widzowie, i czytelnicy będą mieć niespodziankę, bez względu na to, czy najpierw sięgną po powieść czy pójdą do kina.
Każde z Państwa ma już na koncie swój indywidualny dorobek literacki lub scenariopisarski. Macie może plany na kolejną wspólną powieść, scenariusz, film?
AG: – Owszem, mamy takie plany. Co z nich wyjdzie pokaże czas.
KR: – Andrzej potrafi zbudować historię wokół bardzo ciekawych wydarzeń i stworzyć nietuzinkowych bohaterów, skomplikowanych, uwikłanych w historię, niejednoznacznych. O takich postaciach przyjemnie się pisze.
Rozmawiał Jakub Hinc
*Andrzej Gołda – scenarzysta, który wcześniej pracował jako dziennikarz. Jest autorem scenariuszy do wielu filmów, takich jak „Doppelgänger. Sobowtór”, „Figurant”, „25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy”, „Pan T.”, „Marzec ’68”, „Ach śpij kochanie”, „Sami swoi. Początek”, „Hania”, a także popularnych seriali telewizyjnych, m.in. „Pakt”, „Kryminalni”, „Instynkt”, „Policjanci” i „Na dobre i na złe”. Jako reporter śledczy został nagrodzony przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, znane jako polskie odpowiedniki nagrody Pulitzera, za swoje wybitne osiągnięcia w dziennikarstwie.
**Katarzyna Rygiel – archeolożka i dziennikarka z wykształcenia, która jest także autorką powieści obyczajowych i kryminalnych, takich jak „Opowiadacz” i „Gra w czerwone”, oraz książek dla dzieci. Za pierwszą część trylogii „Strażnik Klejnotu”, która czerpie inspirację z historii i legend Warszawy, otrzymała wyróżnienie literackie w konkursie Książka Roku 2021 Polskiej Sekcji IBBY. Ponadto, zdobyła Grand Prix VI Konkursu Literackiego im. Astrid Lindgren.