kryminał wywiad

Jacek Kalinowski: Nie ma dobra i zła, są odcienie szarości | Rozmawia Przemysław Poznański

– Nie ma ludzi do końca złych, jak i do końca dobrych. Są tylko różne odcienie szarości. I są okoliczności, które mogą w nas wyzwolić albo zło, albo dobro. To chciałem opisać – mówi Jacek Kalinowski*, autor powieści „Miejsca cieniste”. Rozmawia Przemysław Poznański.

Jacek Kalinowski, fot. Marta Machej

Przemysław Poznański: Czy każdy z nas ma tajemnice, owe – jak rozumiem tytuł – „miejsca cieniste”, coś co chowamy przed innymi? Tak przynajmniej jest w powieści.

Jacek Kalinowski: Tak rzeczywiście jest w powieści i myślę, że również w prawdziwym życiu. Nie u każdego i nie zawsze się one jednak uaktywniają, bo ku temu muszą zaistnieć konkretne okoliczności. To najczęściej coś dla nas nieprzyjaznego, tragedie, niedomówienia, kłamstwa, które nagle wychodzą na jaw. Jeśli dotyczy to osób bliskich, dobrze nam znanych, może to wyzwolić lawinę emocji i uruchomić w nas mroczne myśli, a nawet działania. To wtedy podążamy w cieniste, ciemne miejsca. Oczywiście te „miejsca cieniste” pojawiają się w książce też dosłownie – nieoświetlone pokoje, ciemna ulica. Zależało mi na tym, żeby tytuł był wieloznaczny.

Jest tu domek na działkach, jest pokój jednego z bohaterów, azyl nastolatka Kuby, który jego matka opisuje jako „pomieszczenie doklejone do reszty domu”. Ale odnoszę wrażenie, że najwięcej cienistości jest w samych bohaterach.

– Zależało mi na tym, bo w końcu „Miejsca cieniste” to thriller psychologiczny. Nie ma tu, lub jest niewiele, policyjnych procedur, nie jestem zresztą fanem policyjnych opowieści. Za to dużo dzieje się w głowach bohaterów, dzięki czemu dochodzi do sytuacji, które budzą w nas niepokój, przyprawiają o dreszcz. I to niezależne od tego, na ile są to zdarzenia naprawdę istotne. Punktem wyjścia książki są sytuacje niepozorne, czyli wyjście Krzysztofa z więzienia, a potem zgubienie przez Annę bransoletki, którą otrzymała od swojego męża, Witka. To drugie zdarzenie, mimo dużej wartości przedmiotu, jest czymś właściwie nieistotnym, na co można by machnąć ręką. W  końcu znika Iga, córka drugiego z opisywanych tu małżeństw, czyli Łukasza i Pauli, co jest już niewyobrażalną tragedią. Nagromadzenie tych okoliczności – mniej lub bardziej istotnych – musi w końcu doprowadzić do przesilenia. Moim zadaniem jako autora jest towarzyszenie w tym przesileniu, przyglądanie się konfliktom i patrzenie, do czego doprowadzą moich bohaterów.

Te sytuacje obnażają prawdę o bohaterach. Okazuje się choćby, że pod pozorami szczęśliwego małżeństwa kryją się relacje z gruntu toksyczne. Pojawia się przemoc fizyczna i psychiczna, przemoc rówieśnicza. Jak szuka się takich sytuacji, które pokażą prawdziwe oblicza bohaterów?

– To jest książka o relacjach – głównie w rodzinie. O rodzicielstwie. O małżeństwie. O ludziach, którzy rzeczywiście wydają się z pozoru szczęśliwi, a okazuje się, że np. mieszkają pod jednym dachem z tyranem w białych rękawiczkach. Pojawia się też, jak pan wspomniał, przemoc w szkole. Wszyscy o takich sytuacjach słyszeliśmy, niektórzy w podobnych uczestniczyli. Aby to opisać, nie trzeba robić wielkiego researchu, nie trzeba zaglądać do policyjnych kronik. Wystarczy się rozejrzeć wokół. Albo wyobrazić sobie, co było, gdyby nam zdarzyły się sytuacje tak trudne. Jakie wtedy towarzyszyłyby nam emocje?

Nie ma tu, lub jest niewiele, policyjnych procedur, nie jestem zresztą fanem policyjnych opowieści. Za to dużo dzieje się w głowach bohaterów, dzięki czemu dochodzi do sytuacji, które budzą w nas niepokój, przyprawiają o dreszcz. I to niezależne od tego, na ile są to zdarzenia naprawdę istotne.

Pisze pan w pewnym momencie, że „(…) nie ma wyłącznie dobrych albo złych ludzi”. Co sprawia, że nie ma w tej powieści – pewnie dla pisarza kuszącego – podziału na protagonistów i antagonistów. Tytułowa „cienistość” odnosi się więc też do bohaterów, którzy są mniej lub bardziej pozytywni, mniej lub bardziej negatywni, ale nigdy do końca.

– Wiele lat temu, dla portalu studenckiego pisałem reportaż o wzajemnych stosunkach między bracią studencką a policją. Korespondowałem wtedy mejlowo z raperem Panem Duże P. i to on mi napisał, że co prawda studenci nie przepadają za policjantami, ale jak w każdej grupie społecznej, także w policji „nie ma ludzi do końca złych, jak i do końca dobrych. Są tylko różne odcienie szarości”. I są okoliczności, które mogą w nas wyzwolić albo zło, albo dobro. To chciałem opisać. Choćby kreując postać Łukasza, który jest w sumie dobrym ojcem i mężem, ale po zaginięciu córki zaczyna nakręcać się w nim spirala złości. Napada na dziennikarzy, wszystkich podejrzewa, ze wszystkimi się kłóci. Oczywiście trochę go usprawiedliwiamy ze względu na okoliczności, podobnie zresztą jak wielu innych moich bohaterów, którzy dopuszczają się tu zła, ale z dobrych pobudek. Bo czegoś się boją, czegoś potrzebują, boją się coś stracić. I w gruncie rzeczy nawet im trochę kibicujemy mimo zła, które staje się skutkiem ich działań.

Jacek Kalinowski, Miejsca cieniste, Zna Crime 31 maja 2023, ISBN: 9788324066643

Poza bohaterami dorosłymi uwagę zwracają postaci nastolatków, które pozwalają panu wprowadzić wątek uzależnienia od mediów społecznościowych, wspomnianej przemocy rówieśniczej, bulimii. Szczególną uwagę zwraca tu oczywiście postać Oktawii.

– Oktawia jest jedną z trzech narratorek i odgrywa ważną rolę, mimo że wchodzi dość późno do gry. Potrzebowałem takiej postaci z zewnątrz, niemającej związku z dwiema rodzinami, dwoma małżeństwami, kiedyś zaprzyjaźnionymi, teraz wobec siebie zdystansowanymi, wokół których rozgrywa się główna intryga. Pozwala to spojrzeć na całą tę sytuację trochę z zewnątrz. Czułem, że potrzebuję kogoś takiego, żeby móc rzucić nowe światło na sprawę. Oktawia jest nienaznaczona sprawami Łukasza czy Anny, więc ma inny punkt widzenia. A przy tym jest to postać charakterna, inna też fizycznie, bo w ramach przekory goli głowę jako odpowiedź na uwagę pani pedagog, że nie powinna farbować końcówek włosów na niebiesko. To też rodzaj cienistości: niby podporządkowała się, bo już nie ma farbowanych włosów, ale zrobiła to po swojemu. To było dla mnie ciekawe pisarskie doświadczenia, bo Oktawia jest zupełnie inna niż ja. Łukasz, a nawet Anna, choć to kobieta, w jakimś sensie czerpią z moich doświadczeń. Oktawia musiała powstać od początku. Ale może właśnie dlatego pisało mi się ją najlepiej. Oczywiście oznaczało to, że w jej przypadku musiałem zrobić spory research, choćby w kwestii bulimii, na którą cierpi.

To jest książka o relacjach – głównie w rodzinie. O rodzicielstwie. O małżeństwie. O ludziach, którzy rzeczywiście wydają się z pozoru szczęśliwi, a okazuje się, że np. mieszkają pod jednym dachem z tyranem w białych rękawiczkach.

Bohaterem z zewnątrz, z tym, że dorosłym, jest Krzysztof. Były więzień, który wprowadza się do Witka i Anny. To postać ciekawa także dlatego, że obala pan przy jej okazji stereotypy dotyczące byłych osadzonych. A jeśli do tego dodać kwestie przemocy w rodzinie, przemocy wobec kobiet i inne sprawy, o których mówiliśmy, to skłania mnie to do zadania pytania o to, czy proza gatunkowa ma według pana misję do spełnienia.

– To jest trudne pytanie. Jako czytelnik nie szukam w książkach przesłania, lubię czytać za to rzeczy, które mnie poruszą, choć nie oczekuję, że lektura zmieni mój światopogląd. Szukam w prozie gatunkowej głównie ciekawej fabuły. Ale jest prawdą, że – może trochę podświadomie – zawarłem w mojej książce kwestie społecznie istotne. Podobne pytanie o to, czy traktuję tę powieść np. jako przestrogę, zadał mi ostatnio mój ojciec. Ktoś inny zwrócił uwagę na postać Anny, która musi sobie radzić z przemocą psychiczną. Jeśli więc lektura „Miejsc cienistych” komuś otworzy oczy na jakiś problem, albo mu pomoże poradzić sobie z jego problemem, to mnie, jako autora, ta dodatkowa wartość może tylko cieszyć.

Co zatem było zarzewiem „Miejsc cienistych”? Co sprawiło, że napisał pan tę powieść?

– Myślę, że zarzewiem była lektura artykułu o zaginięciu pewnego nastolatka, co wydarzyło się już jakiś czas temu i nie w Polsce. Pewne związane z tym okoliczności zainspirowały mnie do przyjrzenia się temu tematowi. Od tego momentu zacząłem się zastanawiać, co mogło stać za tą sytuacją. A potem dopisałem całą resztę.

„Miejsca cieniste” są pana debiutem. Ale debiutem powieściowym, bo wcześniej wygrał pan kilka konkursów literackich na opowiadania, w tym EMPiK Go Short. Zawsze chciał pan pisać?

– Tak, zawsze. Ale nie oznacza to, że pisałem. Od małego chłopaka wymyślałem historie, tylko że w pewnym momencie przyszło poważne życie, nauka, małżeństwo, dzieci. Nie znajdowałem czasu na pisanie i w zasadzie byłem przekonany, że literatura będzie moim niespełnionym marzeniem. Owszem, mogłem raz na rok napisać opowiadanie, co zresztą robiłem, ale oznaczało to, że piszę mało i nieregularnie. I dopiero w 2019 roku, gdy córki trochę podrosły, a firma się kręciła, pomyślałem, że jeśli kiedyś mam spełnić to marzenie, to teraz. Bo nie jest to w sumie marzenie nierealne – to nie lot w kosmos czy nawet rejs dookoła świata. Potrzebuję laptop, pomysły i trochę czasu. Wtedy rzuciłem się w wir konkursów, bo wydały mi się najszybszym sposobem weryfikacji tego co umiem, a czego nie. Pisałem naprawdę dużo i to nie tylko na konkursy kryminalne, częściej nawet na obyczajowe, ale też historyczne czy SF. Trochę konkursów powygrywałem, choć może to zabrzmieć nieskromnie.

Stworzenie Oktawii była dla mnie ciekawym pisarskim doświadczenim, bo jest to postać zupełnie inna niż ja. Łukasz, a nawet Anna, choć to kobieta, w jakimś sensie czerpią z moich doświadczeń. Oktawia musiała powstać od początku. Ale może właśnie dlatego pisało mi się ją najlepiej.

To kwestia faktów, a nie skromności. Faktem jest też, że poszedł pan do wydawcy, nie mając powieści. A mimo to podpisał pan umowę.  

– Wygrana w konkursach była sporym atutem. To trochę jak podczas rozmowy o pracę, gdzie ważne jest też doświadczenie wpisane do CV. Przyszłego wydawcę spotkałem na Międzynarodowym Festiwalu Kryminału we Wrocławiu, gdzie brałem udział w warsztatach jako jeden ze zwycięzców konkursu na opowiadanie, i miałem go czym zainteresować. Po tych warsztatach wysłałem propozycję, bo miałem bo miałem napisany dość obszerny fragment książki, ale nie były to wcale „Miejsca cieniste”, na które nawet nie miałem jeszcze pomysłu. Wydawca odpisał, że jest zainteresowany współpracą, i to na drugi dzień. Potem się spotkaliśmy, bo chciał posłuchać  o innych pomysłach. Podzieliłem się nimi, ale nadal to nie była ta powieść, która się ukazała. Dopiero podczas drugiego spotkania zaczęliśmy rozmawiać o fabule, która stała się „Miejscami cienistymi”. Wtedy miałem już zarys pomysłu. A potem podpisałem umowę na trzy książki! Myślę, że to może być inspirujące dla innych piszących osób – bo okazuje się, że da się. Że można w ciągu roku poznać wydawcę, napisać powieść, która w moim przypadku powstawała cztery miesiące, i ją wydać. Że nie trzeba chować swojej prozy do szuflady, ale wychodzić, spotykać się, brać udział w warsztatach, konkursach. Starać się pokazać światu, że tworzy się coś fajnego.

Skoro wspomniał pan o tym, że „Miejsca cieniste” powstały w cztery miesiące, to muszę dopytać o to, jak pan pisze. 

– Zrobiłem coś pewnie karkołomnego: postawiłem wyłącznie na pisanie. Radzono mi – na pewno w dobrej wierze – żeby poczekać, może przejść na pisanie jako jedyne zajęcie po czwartej, piątej książce. Jestem realistą, wiem, że nie będzie łatwo, szczególnie, że jestem debiutantem. Ale mogliśmy sobie z żoną pozwolić na to, żebym przez rok, dwa, zamykał się w pokoju na sześć, osiem godzin i zajmował się tylko pisaniem. Odpowiadając wprost na pytanie: pracuję według rytmu dnia moich córek. O godz. 8 odprowadzam je do szkoły, o 14 je odbieram i w tym przedziale czasowym muszę się zmieścić z pisaniem. W tym właśnie czasie robię to, co 90 proc. początkujących pisarzy robić może tylko wieczorami i w weekendy, bo mają inną pracę zawodową. Wiem, że stawiam wszystko na jedną kartę, ale wierzę, że może szybciej niż przy piątej książce uda mi się z pisania żyć na zadowalającym poziomie. Wiem, że dla mnie to nie jest chwilowa fascynacja, przygoda, ale coś, co mogę robić już zawsze.

Widzę tu inne wyzwanie: bardzo wysoko zawiesił pan poprzeczkę. Nie ma stresu, że teraz trzeba ją przeskoczyć?

– Jest stres, nie będę ukrywał. W przypadku drugiej powieści jestem już za połową, wierzę też, że będę miał pomysły na kolejne fabuły. W końcu dotychczas nigdy mi ich nie brakowało: ani podczas pisania opowiadań, ani w mojej niedawnej pracy zawodowej. Zajmowałem się reklamą i projektowaniem graficznym, więc stale musiałem mieć głowę pełną świeżych, niestandardowych pomysłów.

Pozostaje pan w gatunku thrillera psychologicznego?

– Tak. Mogę dzięki temu opowiadać o tym, co interesuje mnie najbardziej, czyli o relacjach międzyludzkich. A przy tym chcę być konsekwentny i dawać czytelniom to, co dałem wcześniej. Jeśli komuś spodoba się mój thriller i uzna, że takiego klimatu chce nadal, to moim zadaniem jest to oczekiwanie spełnić. A poza tym po prostu dobrze mi się w tym gatunku pisze.

Rozmawiał Przemysław Poznański

*Jacek Kalinowski – zwycięzca konkursu EMPiK Go Short, uczestnik warsztatów pisarskich w ramach Międzynarodowego Festiwalu Kryminału we Wrocławiu oraz laureat licznych konkursów literackich. Pierwszą umowę wydawniczą na trzy książki podpisał… nie mając napisanej ani jednej! Na co dzień miłośnik spokoju i ciszy, co przy dwóch córkach w wieku wczesnoszkolnym najczęściej bywa marzeniem ściętej głowy.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: