recenzja

Uwznioślenie szarości | Justyna Hankus, Grisaille o zwykłym osiedlu

Justyna Hankus podnosi zdarzenia codzienne do rangi treści dzieła sztuki: zepsutą pralkę zmienia w zwiastun śmierci, a samobójczą śmierć w początek heroicznej wyprawy. Uwzniośla tym samym naszą szarą rzeczywistość. Ale nie ku pokrzepieniu serc – o „Grisaille o zwykłym osiedlu” pisze Przemysław Poznański.   

To jest obraz – powiedzmy to sobie jasno od samego początku. Justyna Hankus maluje prozą wizję naszego codziennego chaosu, zamykając ją w bardzo wyraźne ramy. Ramy szarego bloku na szarym osiedlu o pretensjonalnej nazwie Bezpieczny Zakątek. Jej obraz ma tyleż z Breugla, na którego wprost się powołuje, co z Hieronima Boscha. Ten pierwszy dał autorce technikę – tytułową en grisaille, ten drugi zdaje się patronować i tematyce, i kompozycji.

Grisaille to monochromatyczny obraz dający ułudę trójwymiarowości, to rzeźba na płótnie. U Hankus ta szarość jest umowna, niedosłowna, jej proza wszak dopuszcza choćby w owej szarości zwykłego osiedla czerwienie bukowych liści i bordowe płatki piwonii. Pozwala, by jedna z bohaterek, Agata miała głowę „pełną kurzu i złota”. Rzecz w tym, że to tylko elementy, które włączone w całość kompozycji dają się pokryć gęstą warstwą tego, co towarzyszy rozpadowi, rozkładowi, gniciu. Nazwijmy to pleśnią, lub pyłem powstałym przy pękaniu murów, zawsze będzie to coś monochromatycznego, powlekającego gotowy obraz jednolitą warstwą i wypławiającego kolory.

„Diabeł spadł z dachu”

Nim jednak ten obraz powstanie, nim objawi się nam w całej okazałości, Hankus pozwala sobie rysować go na naszych oczach – scena po scenie. Bo właśnie: jej dzieło, choć w założeniu plastyczne, jest z gruntu narracyjne. Jak u Boscha. Wydaje się nie być tu sceny centralnej, zdarzenia dzieją się obok siebie, wzajemnie jednak na siebie wpływając, ilustrując przy okazji całą gamę ludzkich zachować, strachów, niegodziwości, a choćby rasizmu. Bo Bezpieczny Zakątek nie jest sumą odizolowanych scen, lecz sumą wielu doświadczeń, zbiorem żyć lokatorów mieszkań, którzy wchodzą ze sobą w wielorakie interakcje, różnie nacechowane emocjonalnie. Zobaczymy to choćby wtedy, gdy na wycieraczkę Kai, nie tylko w odwecie za palenie przez niego papierosów na balkonie, nasika pies sąsiadki. Akcja, reakcja. 

Nikt (lub prawie nikt) nie pozostanie też obojętny na rozdzierający budynek nagły hałas. Bo choć nie ma tu sceny centralnej, najważniejszej, to jest jedno konkretne zdarzenie rysujące oś czasu. Rysujące, czy wręcz żłobiące ją w sposób dosłowny: gdy w mieszkaniu Magdy psuje się pralka, kobieta próbuje wynieść ją z bloku. Staje się to zarzewiem chaosu, wyrażanego w rezonujących w całym budynku przenikliwych dźwiękach – ni to zmiany, remontu, ni to niszczenia, burzenia, nadchodzącego końca. „Wrrr…., odezwał się budynek, postękując wytłumionym głosem” – czytamy w epizodzie o Agacie, mężu i bliźniakach. „Matko Boska” – szepnie pani kościółkowa, „Co tu się dzieje (…) Dach się wali czy co?” – spyta Lukas Olę. A Jojo stwierdzi: „Diabeł spadł z dachu”.

Te dźwięki – dla niektórych przejmujące, dla innych co najwyżej drażniące (a zdarzy się, że niesłyszalne, bo ginące w kakofonii słuchanej muzyki) – będą jednak w dużym stopniu zwiastunem nadciągającego końca. Justyna Hankus buduje bowiem narrację apokaliptyczną, nie tyle nawet zapowiadającą śmierć (choć także), ile każącą nam zmierzyć się z konkretną, mającą tu miejsce śmiercią. Tym bardziej przejmującą, że autorka de facto zerwie dla opowiedzenia o niej z „rysowaniem” prozy na rzecz narracji „pierwszoosobowej”, a więc zawsze najbardziej emocjonalnej, literackiej. Bo nawet jeśli nie ma na tym obrazie – jak się zdaje – centralnej sceny, to jest ktoś, kto będzie przewodnikiem po świecie zamkniętym w jej ramach.

Warstwa umowności

To on – samobójca, którego zwłoki zawisną w jednym z mieszkań – przedstawi nam w pierwszej scenie obraz Breugla „Chrystus i cudzołożnica”, by zaraz potem zabrać nas – w towarzystwie samego Breugla zresztą – w podróż po kolejnych partiach dzieła. Tym samym Hankus osiąga mistrzostwo w stosowaniu swojej techniki grisaille, oblekając całość woalem niesamowitości. Woalem na poły przejrzystym, bo odsłaniającym i uwypuklającym w szczegółach każdą ze scen, jej trójwymiarowość, a przecież nakładającym na nią jednocześnie wyraźną warstwę umowności, mityczno-biblijnego uwznioślenia, pozbawionego jednak emfazy, a zamkniętego w gęstej, językowo bogatej, wieloznacznej prozie niestroniącej od niesamowitości.

I tak oto zwykłe zdarzenia w jednym z tysiąca bloków zostają podniesione do rangi dzieła sztuki i apokaliptycznej opowieści, po której jakże „żywym” i pełnym pasji przewodnikiem staje się nieboszczyk, pralka okazuje się zwiastunem śmierci, a „chrobok” w ścianie czy hałas uszkadzanej podłogi będą zwiastunami końca.

Bo „Grisaille o zwykłym osiedlu” jest prozą o nas, o naszej codzienności, nudnej, powtarzalnej, szarej, monochromatycznej, raz po raz naznaczonej śmiercią. Prozą, która zbiera te nic niewarte epizody i wynosi je na piedestał opowieści. Ale nie po to, by nadać im znaczenia, by pokrzepić serca. Raczej by – jak u Boscha – przerysowując je, unaocznić ich zarazem surrealizm jak i małość.  

Justyna Hankus, Grisaille o zwykłym osiedlu
Instytut Literatury, Fundacja Duży Format 2022
ISBN: 9788367170628 

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: