Dla mnie to powieść o dokonywaniu wyborów. To rozważania o tym, czy da się żyć z poczuciem winy. Czy można zbudować szczęście na nieszczęściu innych. I czy możemy wymagać od innych, aby zrezygnowali z własnego szczęścia w imię przyjaźni, więzi rodzinnych i innych wartości – mówi o powieści „Przełęcz snów” jej autorka Anna Olszewska. Rozmawia Przemysław Poznański.

Przemysław Poznański: „Przełęcz snów” to pani trzecia książka – nieoczywista gatunkowo, bo łącząca elementy powieści obyczajowej z elementami psychologicznego thrillera. Zanim porozmawiamy o samej treści czy postaciach: skąd pomysł na takie łączenie gatunków?
Anna Olszewska: Powieść obyczajowa była w tym wypadku punktem wyjścia dla całej historii. Uważam, że to trochę niedoceniany gatunek, zresztą zupełnie niesłusznie, gdyż niesie ze sobą potężny ładunek uczuć. Inne gatunki skupiają się zwykle na jednej emocji np. strachu, napięciu, miłości, a w powieści obyczajowej odnaleźć można całą ich paletę. Jednak nie ukrywam, że sama jestem czytelnikiem wielogatunkowym. Sięgam zarówno po obyczaj jak i horror, kryminał i komedie romantyczne. Pewnie dlatego ciągnie mnie, żeby w moich historiach bawić się konwencjami. Zaskakiwać czytelnika, skłaniać go do podążania nie do końca oczywistymi szlakami.
A skąd pomysł na samą fabułę, intrygę: tajemnicze, niepokojące wiadomości, jakie pewnego dnia dostają bohaterowie książki, a nawiązujące do śmierci w górach bliskiej im osoby? Śmierci, która miała miejsce dwanaście lat wcześniej?
– „Przełęcz snów” w zamyśle miała być opowiadaniem w świątecznym klimacie. Gdy jednak zaczęłam opisywać losy Jagny i Jędrka, czegoś mi brakowało. Chciałam poszturchiwać ich, rzucać pod nogi kłody i zobaczyć co zrobią z przeciwnościami losu. Poza tym jeszcze na studiach prawniczych przerabia się koncepcję zbrodni doskonałej i uniknięcia odpowiedzialności za swoje czyny. Zawsze zastanawiało mnie, co czuje osoba, której faktycznie udało się uniknąć kary. Czy zapomina i żyje po prostu dalej? A może wyrzuty sumienia są tak silne, że taki człowiek staje się więźniem swojej własnej wyobraźni? Stąd pomysł na ukazanie historii bohaterów dwutorowo – w przeszłości i teraźniejszości.
Jeden z bohaterów powieści, Jędrek, jest tatrzańskim ratownikiem. To on, wraz z Jagną, byli świadkami śmierci Staszka – brata Jędrka i chłopaka Jagny. Jednak wcześniej w ich relacjach, czy to braterskich, czy to w związku uczuciowym, nie było nic prostego. I tak, przynajmniej dla mnie, „Przełęcz snów” okazuje się powieścią o wyborze – o tym, z jakimi trudnościami, a nawet wyrzutami sumienia wiąże się podejmowanie decyzji: tak w miłości jak i choćby w pracy ratownika górskiego. Tak myślała pani o tej powieści, siadając do jej pisania?
– Dla mnie jest to właśnie powieść o dokonywaniu wyborów. To rozważania o tym, czy da się żyć z poczuciem winy. Czy można zbudować szczęście na nieszczęściu innych. I czy możemy wymagać od innych, aby zrezygnowali z własnego szczęścia w imię przyjaźni, więzi rodzinnych i innych wartości.
Przez całą powieść przewija się motyw bransoletki splecionej ze sznurków – symbol m.in. tego, co łączy bohaterów, ale i zaplątania ludzkich losów. Skąd biorą się takie pomysły?
– Pisząc o przyjaźni bohaterów szukałam jakiegoś symbolu i przypomniałam sobie o bransoletkach, które w czasach dzieciństwa plotło się na podwórku z przyjaciółkami, a potem nosiło tak dług, aż w końcu się poprzecierały. Ten motyw wydał mi się nie tylko dobrym motywem, ale również pomostem między czasami dzieciństwa a dorosłością. I faktycznie losy ludzkie plotą się jak nitki w takich bransoletkach, ściśle do siebie przylegając. Barwy jaskrawe obok szarości tworzą swoją własną historię.

Co tym razem było na samym początku: intryga, a może raczej bohaterowie i ich emocje? I co zwykle decyduje o tym, że zamierza pani napisać kolejną książkę? Co panią inspiruje?
– Zainspirować może cokolwiek. Piosenka, artykuł przeczytany w gazecie, nawet post w mediach społecznościowych. Ja jeszcze jestem „młodym” pisarzem, więc pomysły wyskakują ze mnie jak z pudełka, co cieszy, ale z drugiej strony jest sporo złych, które po przemyśleniu lądują w koszu. Na początku raczej rysuję w głowie bohatera, w końcu to ktoś z kim spędzę najbliższe poł roku, czasem więcej.
Jak tworzy pani takie postaci jak Jagna, Jędrek, Staszek? Ale i drugoplanowe, które odgrywają tu niebagatelną rolę? Szuka pani wzorców wokół siebie czy raczej ufa wyobraźni?
– Raczej ufam wyobraźni. Myślę, że główne postacie mają więcej moich cech, niż kogokolwiek z mojego otoczenia. Bohaterowie nasiąkają tym jak czuję się w danym momencie. Chłoną moje emocje. Staram się też dbać o to, aby postacie drugoplanowe były niezwykle wyraziste. Moim wzorcem są w tej kwestii brytyjskie komedie romantyczne, bo czymże byłaby Bridget Jones bez swoich przyjaciół, albo „Nothing Hill” bez postaci zwariowanego współlokatora Hugh Granta?
Powieść pełna jest góralskiej gwary, ale i realiów życia w Tatrach oraz opisów pracy ratowników górskich i towarzyszących im rozterek. O osobie, która pomogła pani przy gwarze, pisze pani w posłowiu, ale skąd wiedza o pozostałych kwestiach? I jak w ogóle dokumentuje pani swoje książki?
– Etap reaserchu to chyba mój ulubiony moment pracy nad powieścią. Zdobywanie nawet najmniejszych informacji, które później mogą uczynić książkę bardziej barwną i ciekawą dla czytelnika. Przygotowując się do pisania „Przełęczy snów” przeczytałam masę książek o górskich wyprawach, ale również o pracy ratowników. Od wspomnień Elisabeth Revol po książkę „555 zagadek o Tatrach”. Ale nie tylko literatura był dla mnie kopalnią skarbów. Obejrzałam chyba wszystko, co było dostępne w internecie o pracy ratowników górskich, o akcjach ratunkowych z udziałem TOPR-owskiego Sokoła, ale także filmiki zamieszczane przez taterników, opisujących swoje tatrzańskie wyprawy.
A jak w ogóle zaczęła się pani przygoda z pisaniem?
– Pisać chciałam zawsze, a właściwie zawsze uważałam pracę powieściopisarza za najlepsze zajęcie na świecie. Jednak jakoś nigdy wcześniej nie pomyślałam o tym, żeby coś na serio napisać. „Moją irlandzką piosenkę” napisałam, gdy korzystałam z urlopu macierzyńskiego z moją najmłodszą córką. Trochę dla żartu. Żeby przeczytała ją moja siostra i może jeszcze trzy inne osoby. Ale w miarę pisania nabierałam pewności, że właśnie tym chciałabym się zajmować przez następne lata.
Jak pani pracuje? Skoro – jak czytam w notce na pani stronie – nadal prowadzi pani własną kancelarię prawną, to kiedy znajduje pani czas na pisanie?
– Szybko (śmiech). A tak na serio, staram się wykroić jak najwięcej czasu na pisanie, bo oprócz pracy jest przecież jeszcze rodzina, która domaga się swojej uwagi. Można więc powiedzieć, że nie cierpię na nadmiar wolnego czasu.
Czy pisanie wymaga jakichś istotnych elementów: filiżanka herbaty, bezwzględna cisza, zestaw zaostrzonych ołówków?
– Kubek z herbatą faktycznie zwykle stoi w zasięgu ręki, ale rzeczą niezbędną do pisania jest dla mnie muzyka. Zwykle mam słuchawki na uszach i gdy zapełniam pierwsze strony pliku z nową powieścią, tworzę playlistę, która zwykle towarzyszy mi do końca pracy nad konkretną książką. Muzyka pozwala mi się odciąć od otoczenia, ale stanowi też dużą inspirację.
Nad czym pani teraz pracuje?
– Obecnie pracuję nad powieścią dla młodzieży i można powiedzieć, że jestem mniej więcej w jej połowie, natomiast ciągnie mnie już, aby zacząć pisać kontynuację „Przełęczy snów”. Mam już w głowie całą historię, ale jeszcze daję sobie czas, aby napełniła mnie. Daję także czas czytelnikom, aby pokochali pierwszą część tej historii, żebym miała dla kogo pisać jej dalszy ciąg.
Rozmawiał Przemysław Poznański