wywiad

Jacek Łukawski: Wciągam czytelnika w pułapkę niepewności | Rozmawia Przemysław Poznański

Punktem wyjścia książki była przeszłość i to, jak warunkuje teraźniejszość. Dywagacje nad tym, gdzie leży moment, w którym mechanizmy wbudowane w naszą psychikę przestają pomagać, a zaczynają szkodzić. Która kropla zmienia lekarstwo w truciznę i czy możliwy jest dualizm, stan zawieszenia w którym zarówno sobie szkodzimy jak i pomagamy. To w mniejszym lub większym stopniu dotyka każdego z moich bohaterów, nie tylko mordercę. Różnica jest tylko w skali – mówi Jacek Łukawski*, autor powieści „Odmęt”. Rozmawia Przemysław Poznański.

Jacek Łukawski, fot. Daniel Gołębiowski

Przemysław Poznański: „Odmęt” pyta o to, ile tkwi w nas zła, z którego istnienia często nie zdajemy sobie sprawy. Oczywiście nie każdy z nas mógłby być wielokrotnym zabójcą, ale myśli pan, że każdy skrywa sobie pokłady zła, które poddane odpowiednim bodźcom mogłyby obudzić w nas mroczną stronę naszej natury? Czy potrzeba jednak czegoś więcej, czyli – jak w przypadku bohatera pańskiej powieści – dużo bardziej skomplikowanej, może nawet wykrzywionej w wyniku pewnych zdarzeń, konstrukcji psychicznej?

Jacek Łukawski: Badania przeprowadzone przez Davida Bussa, amerykańskiego profesora psychologii zajmującego się psychologią ewolucyjną, wykazały, że statystycznie aż 91 procent mężczyzn i 84 procent kobiet chociaż raz w życiu życzy komuś śmierci i często wyobraża sobie, że tę osobę zabija. Natomiast patrząc na statystykę, większość morderstw ma podłoże emocjonalno-afektywne, a więc dokonywane są spontanicznie, pod wpływem silnego impulsu, przez osoby, które w innych okolicznościach, by się na taki krok nie zdecydowały. Tak więc pomimo tego, że niemal każdemu zdarza się myśleć o pozbawianiu innych życia to nie myślą o tym „na poważnie”. Tak samo jak nie myślą na poważnie o tym, by skoczyć z dachu, gdy stoją na jego krawędzi. Biorąc pod uwagę historię wojskowości, jednym z problemów z jakim borykały się wszelkie armie świata, było przekonanie własnych żołnierzy do tego, by z premedytacją odbierali wrogom życie. Uproszczając, można więc powiedzieć, że zabijanie po prostu nie leży w naszej naturze i zawsze pozostaje aberracją.

Przykładowo w Polsce w 2018 roku dokonano 520 zabójstw. Pozbawiono życia 520 osób z blisko 38 milionowej populacji. To najlepiej pokazuje, że nie mamy żadnej mrocznej strony, która zmuszałaby nas do mordowania, a prawdziwe mordercze skłonności są formą upośledzenia dotykającego ledwie marginalnej części społeczeństwa. Paradoksalnie staje się to jednym z głównych powodów, dlaczego kryminały cieszą się niesłabnącą popularnością.

Fascynuje nas przełamywanie tabu i obserwowanie działań do jakich sami nie bylibyśmy zdolni. Czytając czy oglądając opowieść o mordercy, chcemy być świadkami tego zła, którego jest sprawcą i czuć nienaturalny dreszcz emocji. Równocześnie chcemy też by sprawcę na końcu spotkała zasłużona kara. Przynajmniej powinniśmy chcieć, aby nie być społeczną aberracją.

To pana pierwsza powieść sensacyjna, ale nie korzystał pan ze sprawdzonego wzorca. Mamy tu połączenie thrillera psychologicznego z klasycznym kryminałem, bo przecież poza głównym bohaterem – dziennikarzem Damianem Wolczukiem – pojawia się też postać policjanta oraz policyjne śledztwo. Dlaczego wybrał pan taką formę na swój sensacyjny debiut?

– Nie chciałem iść po linii najmniejszego oporu i tworzyć historii wedle utartego schematu, choć zdaję sobie sprawę, że to byłoby bezpieczniejsze i że wiele osób na moim miejscu tak właśnie by zrobiło. Pisanie traktuję w kategoriach wyzwania, uważam, że każda moja książka musi być najlepszym, co w danym momencie jestem w stanie napisać. Opracowując założenia „Odmętu”, postawiłem sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Chciałem, aby czytelnik mógł równocześnie obserwować prywatne śledztwo dziennikarza i profesjonalne dochodzenie prokuratury i policji, aby był świadkiem jak się przenikają i wzajemnie na siebie oddziałują. Chciałem przy tym aby książka miała solidne tło regionalne i historyczne, ale przede wszystkim aby była wiarygodna. Teraz łatwo mi o tym mówić, ale wtedy nie wiedziałem, że aby to osiągnąć, będę musiał praktycznie całkowicie przebudować swój warsztat literacki. To była ciężka praca, ale efekt jest jej wart.

A skąd w ogóle pomysł, żeby odejść od fantasy? Debiutował pan w tym gatunku przed czterema laty cyklem „Kraina Martwej Ziemi”. To trwała zmiana czy raczej płodozmian?

– Pierwszą książkę napisałem trochę przypadkiem. To była forma rozliczania się z przeszłością, zamykania pewnych rozdziałów i odhaczania ich z przysłowiowej listy spraw, które trzeba zrobić w życiu. W młodości marzyłem o napisaniu powieści, więc w pewnym momencie postanowiłem to rzeczywiście zrobić. Dla siebie, do przysłowiowej szuflady. Wybór padł na fantastykę przez sentyment, bo od fantastyki zaczynałem swoją czytelniczą przygodę. Książka miała być „do szuflady”, ale ostatecznie zwyciężyła konsekwencja i wysłałem ją do kilku wydawnictw. Szczerze mówiąc, nie wierzyłem, że kogokolwiek zainteresuje, ale nie chciałem się po latach zastanawiać „co by było gdyby”. Kiedy okazało się, że chce ją wydać kilka wydawnictw, byłem na równi uradowany co zaskoczony. Powieść ukazała się pod tytułem „Krew i stal”, a ja zobowiązałem się dopisać dwa kolejne tomy, które pierwotnie miały nigdy nie powstać. Mówi się, że apetyt rośnie w miarę jedzenia i rzeczywiście, pracując nad trzecim tomem fantastyki, myślami sięgałem już dalej. W głowie dojrzewał pomysł na powieść w zupełnie innych klimatach i na innym poziomie. Kolejne wyzwanie.

Czemu kryminał? To znów kwestia sentymentu i odzwierciedlenie mojej drogi jako czytelnika. Pierw fantastyka, potem kryminały. Co dalej? Pokaże czas. Nie deklaruję, na ile wiążę się z obecnym gatunkiem, ani w jakim kierunku pisarskim będę później zmierzał, bo tego nie wiem. Na pewno w takim, który będzie stanowił wyzwanie i dawał mi satysfakcję.

„Odmęt” pokazuje człowieka w pułapce, człowieka osaczonego, a intryga powieści ściśle wynika z takiej kondycji psychicznej bohaterów. Czy zaczynał pan tworzenie książki od stworzenia postaci, w tym postaci zabójcy, czy raczej od intrygi, której punktem wyjścia jest morderstwo popełnione na kirkucie w Chęcinach?

– Pierwsza była postać i rozważania nad tym, jak cienka jest granica pomiędzy tym, czego pragniemy, a tym, co nas determinuje i nad wielowymiarowością naszych czynów. Natomiast wspomniana scena na kirkucie była kamieniem węgielnym całej powieści, implikującym w pewnym sensie losy jej bohaterów.

Jacek Łukawski, fot. Daniel Gołębiowski

A jak budował pan postać zabójcy – postaci mocno niejednoznacznej? Wychodził pan od jego przeszłości i zastanawiał się nad tym, jakie odciśnie ona na nim piętno, czy raczej wrzucił go pan w bieżące wydarzenia i dopiero potem dopisał mu zdarzenia z młodości?

– Punktem wyjścia była przeszłość i to, jak warunkuje teraźniejszość. Dywagacje nad tym, gdzie leży moment, w którym mechanizmy wbudowane w naszą psychikę przestają pomagać, a zaczynają szkodzić. Która kropla zmienia lekarstwo w truciznę i czy możliwy jest dualizm, stan zawieszenia w którym zarówno sobie szkodzimy jak i pomagamy. To w mniejszym lub większym stopniu dotyka każdego z moich bohaterów, nie tylko mordercę. Różnica jest tylko w skali.

W „Odmęcie” nie brakuje śmiertelnych ofiar, powiedziałbym, że jest ich tu nad wyraz wiele, ale jednocześnie nie epatuje pan okrucieństwem. Raczej widzimy skutki działania zabójcy, często oczywiście straszne, ale nie jego samego w działaniu. Czy to tylko wynik tego, że przy pomyśle, jaki stał u źródła intrygi, byłoby to rzeczywiście dość trudne, czy może w ogóle jest pan przeciwnikiem opisywania samego aktu zbrodni?

– Jestem przeciwnikiem zbędnego epatowania przemocą. Wszelkie krwawe, obleśne czy szokujące opisy traktuję jako tani chwyt, taką kuglarską sztuczkę, po którą sięga się, aby sztucznie przyciągnąć czytelnika i zamaskować jakieś niedostatki. Podobnie jak kiedyś w filmie musiały pojawić się gołe piersi lub pośladki, aby ludzie przyszli do kina. Napisanie krwawej, dosadnej czy wywracającej trzewia sceny nie jest dla mnie żadnym problemem technicznym. Nie robię tego, bo wolę operować narzędziami subtelniejszymi niż tania podnieta. Również jako czytelnik unikam książek, których autorzy przesadzają. Mierzi mnie to i odbiera przyjemność czytania.

Wspomniane Chęciny jako miejsce akcji to też jeden ze sposobów budowania nastroju osaczenia. To pana miasto rodzinne, ale opowiada pan o nim z punktu widzenia przybysza i to takiego, który wcale nie chciał się w nim znaleźć. Dla niego to miejsce nie tylko pełne tajemnic, ale i mroczne, nieprzyjazne. Ważnym elementem w powieści są też kwestie wynikające z historii Chęcin, w tym sprawy żydowskie. Na ile powieściowe miasto jest odzwierciedleniem prawdziwego miejsca, a na ile obrazem odbitym w krzywym zwierciadle, przetworzonym?

– Moim rodzinnym miastem są Kielce, ale pobliskie Chęciny od zawsze przyciągały mnie swoją magią. Zresztą to tu właśnie wybraliśmy się z żoną na jedną z naszych pierwszych randek i oboje zakochaliśmy nie tylko w sobie, ale i w miasteczku. Dlatego jesteśmy szczęśliwi, że w pewnym momencie życia udało nam się zamieszkać w pobliżu Chęcin, z widokiem na zamek. Patrząc na niego wiemy, że jesteśmy w domu. Miasteczko jest nieduże, w pewnym sensie niepozorne, ale ma bardzo bogatą historię, którą choć częściowo chciałem pokazać na kartach „Odmętu”. Jedynie legenda o nawiedzonym mnichu jest zmyślona, choć silnie wpleciona w fakty historyczne. Reszta wspominanych wydarzeń miała miejsce. Było ich zresztą wiele więcej i nie wykluczam, że kiedyś zbuduję na ich podstawie kolejną opowieść.

Na ile książkowe Chęciny odzwierciedlają te prawdziwe? Myślę że na to pytanie każdy z czytelników powinien odpowiedzieć sobie sam. Oczywiście w tym celu warto tu przyjechać, pospacerować uliczkami, odwiedzić ciekawe miejsca, może nawet przejść śladami bohaterów „Odmętu”. Zapraszam serdecznie, bo warto.

Do budowania nastroju pułapki, osaczenia, stosuje pan też taki sposób przedstawiania wydarzeń, w którym ostatecznie nie mamy pewności co do tego, które z nich są prawdziwe, a które pozostają kwestią interpretacji bohaterów. Buduje to atmosferę strachu, a nawet grozy. Oczywiście jednocześnie wszystko poddane jest żelaznym regułom logiki. To konstrukcyjny majstersztyk. Czy wymagał tzw. drabinki? Jak pan konstruował powieść?  

– Zaczynając pisanie „Odmętu” wiedziałem jak książka ma się zacząć i jak skończyć, resztę budowali już moi bohaterowie wraz z rozwojem sytuacji i w oparciu o to, jak wyjściowo zostali skonstruowani. Piszę wyjściowo ponieważ oni również ulegali przeobrażeniom determinowanym związkami przyczynowo-skutkowymi. Nie potrafię stworzyć planu powieści z wyprzedzeniem, bo to wymuszałoby później sztuczne naginanie fabuły, aby od tego planu nie odstawała i mogłoby być widoczne. Wolę aby opowieść żyła swoim życiem, ponieważ w ten sposób jest bardziej naturalna i wiarygodna. Bardzo zależało mi na tym, aby budować atmosferę subtelnie, by usypiać czujność czytelnika i wciągać go w pułapkę niepewności. Dlatego właśnie sam musi decydować, czy w danej chwili oceny bohaterów są wiarygodne czy nie. Czy mają rację, czy się mylą. Czytelnik ma oczywiście przewagę, bo obserwuje przebieg wydarzeń równolegle, czasami wie więcej, ale zawsze pozostaje bez rozstrzygającego głosu narratora. Jego nie ma. Są tylko wydarzenia, ich interpretacje i domysły.

Jacek Łukawski, fot. Daniel Gołębiowski

Konstrukcja powieści nie pozwala na napisanie prostej kontynuacji, tymczasem czytelnicy, i wydawcy też, lubią cykle. Myśli pan o napisaniu kryminalnej serii?

– Kolejna książka, nad którą aktualnie pracuję, opowiada o skomplikowanym śledztwie prowadzonym przez prokuratora Painera w Kielcach. Ta postać będzie spoiwem cyklu, nie bez powodu nazwanego „Kręgiem Painera”. Prokurator i różni ludzie, których dobiera sobie do współpracy, będą mierzyć się z kolejnymi zagadkami. Nie jestem dziś w stanie określić jak wiele ich będzie. Może powstanie kilka części, a może zatrzymam się na dwóch, by dać szansę innym postaciom. Zobaczymy.

Jakie ma pan twórcze plany na najbliższy czas?

– Na pewno chciałbym ukończyć kolejną odsłonę przygód prokuratora Painera. Na swoją kolej czekają też perypetie pewnej młodej damy, która musi rozwikłać zagadkę śmierci przyjaciela. Mam nadzieję, że obie książki uda się skończyć w tym roku, bo w głowie tli mi się kilka kolejnych historii.

Rozmawiał Przemysław Poznański

*Jacek Łukawski – urodził się w Kielcach, z zawodu jest grafikiem komputerowym. Gdy nie miał jeszcze obowiązków, a miał czas, machał mieczem i strzelał z dział czarnoprochowych. Hartował ciało i ducha w organizacji strzeleckiej, brał udział w zawodach sprawnościowych i ćwiczył karate. Próbował też jeździć konno. Zwiedzał Polskę autostopem i na motocyklu. Miłośnik książek historycznych, fantastycznych i kryminałów. Jest laureatem wojewódzkiego konkursu Talenty 2000. W 2016 roku debiutował cyklem fantasy Kraina Martwej Ziemi. W 2020 wydał pierwszy kryminał, „Odmęt”. Krótsze formy publikował na łamach „Nowej Fantastyki”, w antologii „Gawędy motocyklowe” i w prasie motocyklowej (m.in. w kwartalniku „Swoimi Drogami”). Wraz z żoną mieszka w pobliżu chęcińskiego zamku.

%d bloggers like this: