Być może mamy do czynienia z jedną z najciekawszych, a zarazem najbardziej bulwersujących historii ostatnich lat na polskim rynku książki. „To nie reklama, nie marketing. To walka o to, by ciężka praca nie poszła na marne” – tłumaczy Mariusz Zielke, który udostępnił właśnie w sieci swoją najnowszą powieść „Dla niej wszystko”. Można ją pobrać za darmo. Pisarz przekonuje, nie miał wyjścia, bo zamawiający książkę biznesmen rozmyślił się i chciał zablokować jej publikację na… 50 lat.
Historia niewydania najnowszej książki miała wyglądać następująco: po męczącym procesie z bogatym finansistą, dostał od innego milionera intratną ofertę napisania powieści o pewnym porwaniu. Przez przypadek trafił jednak na luźno związaną z nim sprawę wielkiej korupcji, lobbingu, mafijnych rozgrywek w służbach, a wreszcie serii morderstw. Postawił więc w książce zupełnie fikcyjne teorie na ten temat, lecz mimo iż były zmyślone, nagle trafił na mur – prawnik zleceniodawcy zaczął wywierać presję, by Zielke podpisał umowę, której konsekwencją byłby realny zakaz opublikowania książki w ciągu 50 lat.
Przemysław Poznański: To nie pierwsza pana książka oparta na faktach. Można powiedzieć, że tak właśnie pracuje Mariusz Zielke. Czy wcześniej zdarzały się panu jakieś nieprzyjemności z tym związane?
Jak wyglądała dokładnie sprawa zlecenia napisania książki? Czy zawarł pan umowę, która dopuszczała możliwość nieopublikowania książki?
– Nie. Tak naprawdę nie zawarłem żadnej umowy. Przyjąłem zlecenie napisania książki i czekałem na umowę jej wydania przez 11 miesięcy, ciężko (po 15 godzin dziennie) pracując nad powieścią, żeby tylko zdążyć z terminem, który umożliwiłby jej wydanie zgodnie z założeniami (w listopadzie 2016 r.). Temat był fascynujący, akta sprawy ujawniały jej niezwykłość, byłem strasznie napalony, bo wierzyłem, że stworzę dzieło o wyjątkowej wartości. Umowa mnie nie interesowała. Byłem gotów podpisać każdą, pod warunkiem, że zapewni właściwe wydanie powieści (to jedyny warunek, który stawiałem, absolutnie nie do negocjacji). Pieniądze dla mnie były mało istotne. Zgodziłbym się na bardzo małe procenty od sprzedaży, a nawet ich brak, żeby tylko książka się ukazała tradycyjnie i trafiła do księgarń.
Opisał pan jednak konkretną sprawę – swojego zleceniodawcy. Czy nie ma on, pana zdaniem, prawa do wstrzymania publikacji swojej historii?
– Mógłbym odpowiedzieć tak: sam chciał, żeby opisać, więc dlaczego? Poza tym wcześniej opisywał ją mediom. Ona była swego czasu głośna. Tylko media nie wnikały w akta i całą historię, więc nie wiedziały, że tam kryje się prawdziwa bomba. Ale nie o to chodzi w sporze. Tu nie ma sporu o naruszenie dóbr, tylko o prawo do publikacji dzieła zamówionego przez biznesmena. Dzieła w którym jego historia może ma 10 proc. wspólnego z moją książką. Moja powieść nie narusza niczyich dóbr osobistych. Jest fikcyjną powieścią, zainspirowaną prawdziwą, medialną historią. To nie jest to konkretna historia tego zamawiającego. Wymyśliłem ją. Jest nią tylko zainspirowana. Wszystko w niej jest fikcyjne.
Czy skoro pobierał pan wynagrodzenie za jej napisanie, będzie pan zobowiązany zwrócić pieniądze, skoro nie chce pan podpisać umowy blokującej publikację na 50 lat?
– Prawdopodobnie tego będzie żądać biznesmen w sądzie. Tylko dlaczego? Przecież to on wycofał się z umowy, a nie ja. Ja wypełniłem wszystkie jego polecenia i oczekiwania. Pozwoliłem traktować się jak niewolnik, żeby tylko wydał tę powieść lub umożliwił jej wydanie. Płaszczyłem się, tłumaczyłem, błagałem. Wypełniłem swoją część umowy w 100 proc. Oddałem mu do wydania powieść na wysokim poziomie, którą mógł z powodzeniem sprzedać czytelnikom. Dlaczego ja miałbym być cokolwiek winien? To mój kontrahent, zleceniodawca nie dopełnił swoich obietnic: nie wydał książki, nie zainwestował w promocję, wreszcie nie przedstawił mi przez 11 miesięcy (mimo obietnicy) rzetelnej umowy. Jeśli sąd uzna moją winę w tym wszystkim, to chyba rzeczywiście trzeba będzie się podpalić dla sprawy, bo to znaczy, że nasze prawo sankcjonuje niewolnictwo i daje bogatym przywileje zniewolenia pracownika. Ja ponoszę wszystkie konsekwencje mimo że niczym nie zawiniłem. Wszystko co zamówił u mnie zleceniodawca, zostało przekazane. Ale nie zamówił nigdy praw autorskich, na takich warunkach jakie oferuje, dlatego ich nie sprzedałem i nie sprzedam. Mogę je sprzedać, gdy zostanie mi przedstawiona rzetelna umowa. Uważam, że to bardzo ważny problem społeczny, obrazujący w jaki sposób są w Polsce traktowani pracownicy przez pracodawców. Nam zależy na pracy i jesteśmy gotowi dla niej na wiele ustępstw, nie domagamy się umów czy innych rzeczy, jeśli się nam płaci, bo to przecież najważniejsze, żeby przeżyć, spłacić kredyty, normalnie funkcjonować, a pracodawcy przyzwyczaili się do tego, że jak nam płacą, to jesteśmy „ich”. Ten człowiek właśnie tak do mnie na końcu mówił: „jest pan mój”. Gdyby tak powiedział na początku, w ogóle by nie było tematu. Ale on był super miły, przyjeżdżał po mnie swoim rolls-roysem, a potem nagle zmienił front na władcę niewolników, wykorzystał to, że mi zależy na książce i że może mnie dlatego upokarzać, zrobić ze mnie niewolnika. Tak, byłem niewolnikiem. Ale się zbuntowałem. Kunta Kinte powiedział „Stop!”. Odwaliłem niezły numer, przyzna pan.
Czy udostępnienie książki za darmo w internecie przekreśla, pańskim zdaniem, jej szanse publikacji w papierze? Czy w ogóle zakłada pan taką publikację?
– Ta książka już nie jest do wydania. Nie mogę jej wydać, bo bym stracił wiarygodność. Ludzie powiedzieliby, że zrobiłem numer dla reklamy. Mam więc taki plan: przerobię tę powieść całkowicie. Zrobię zupełnie inną książkę z inną intrygą, pokazując, że potrafię z jednego dzieła zrobić kolejne zupełnie niezależne i jeszcze lepsze. W zasadzie już to zrobiłem z „Dla niej wszystko”, bo ta książka powstała z wcześniejszej, która miała tytuł „Porwanie”.
Twierdzi pan, że wygra sprawę ze zleceniodawcą. Może pan podać kilka swoich argumentów?
Miał pan umowę z Czarną Owcą. Czy nie spodziewa się pan jakichś nieprzyjemności ze strony tego wydawcy?
– Wręcz przeciwnie. Mój wydawca zachował się bardzo fair. Zgodził się na rozwiązanie umowy bez negatywnych konsekwencji dla mnie, a przecież mógł też mnie pociągnąć do odpowiedzialności, bo podpisałem z nim umowę, której nie powinienem na tamten czas podpisywać. Przeprosiłem wydawcę, nie chciałem go wplątywać w tę zadymę, w moją wojnę. Ja ją wygram, pogonię drani, a potem dam wydawcy zupełnie inną, lepszą powieść, która będzie miała siłę petardy i nikt jej już nie będzie mógł zablokować. Czarna Owca to najlepszy wydawca, z jakim pracowałem, choć innych cenię również.
Ilustracja na cover photo pochodzi z filmu Mariusza Zielke zamieszczonego na YouTube