recenzja

10 PROC. TRZYMA W GARŚCI CAŁY ŚWIAT | Thomas Piketty, Kapitał w XXI wieku

Widmo krąży po Europie – widmo komunizmu. Wszystkie potęgi starej Europy połączyły się w świętej nagonce przeciw temu widmu: papież i car, Metternich i Guizot, francuscy radykałowie i niemieccy policjanci… Ale to już było. „Książka ta jest podsumowaniem piętnastu lat badań (1998-2013) poświęconych głównie historycznej dynamice rozwoju dochodów i majątków”, czytam we wstępie. Tak, to najważniejsze zdanie z tego dość opasłego tomu. Bo to lata badań, ich szczegółowość, a jednocześnie otwartość na źródła, jest prawdziwą wartością tej książki.

kapital-w-xxi-wieku-b-iext28281415Ta recenzja będzie osobista, zakroplona łyżką politycznego dziegciu. Ale to na końcu, dla tych najbardziej wytrwałych. Zresztą ci, którzy tę książkę przeczytali, wiedzą już, że także autor zachował smaczki na ostatnie karty. A dla tych którzy jeszcze nie czytali – mam nadzieję, że dla większości czytających tę recenzję – będzie to zachęta do przebrnięcia przez nią „od deski do deski”. Zapewniam, że warto. Na początku za to wyjaśnienie: recenzja, którą teraz czytasz, drogi czytelniku, dotyczy książki niezwykłej, a przy tym ważnej. Bo czy wiesz, co to jest: r > g, a może wiesz, co znaczy α = r x β, albo β = s/g? Jeśli jeszcze nie, a uważasz się za człowieka świadomego otaczającej rzeczywistości, to z pewnością musisz niezwłocznie sięgnąć po „Kapitał w XXI wieku” Thomasa Piketty’ego.

To z jednej strony traktat ekonomiczny, opasłe tomiszcze, które liczy sobie w polskim tłumaczeniu aż 750 stron i nie jest beletrystyką, z drugiej strony to epopeja, prowadząca czytelnika przez trzy ostatnie stulecia naszej historii. To także podręcznik ekonomii (zwłaszcza pierwsza część) i kompendium wiedzy ekonomicznej. A poza tym to prztyczek w nos, zwłaszcza nos tych, którzy identyfikują się z tzw. Szkołą Chicagowską.

Ale to nie wszystko, nie stawiajcie tu jeszcze kropki. Tak książka to też niesamowita przygoda literacka. Wprawdzie lektura nie należy do najłatwiejszych i zdecydowanie strawniejsza będzie dla osób mających przygotowanie ekonomiczne, ale także laik, niemający podbudowy wyniesionej ze szkół i uniwersytetów ekonomicznych, poradzi sobie z nią prędzej czy później. Bo kurs ekonomii nie jest warunkiem wstępnym, by pojąć tę książkę. Wystarczy być człowiekiem ciekawym otaczającego świata. Więc jeśli nie znacie się na ekonomi, ale chcecie poszerzyć horyzonty, satysfakcja z poznania „Kapitału…” z pewnością was nie ominie. Ostatecznie przyjemność poznawcza, szersza wiedza o dziejących się wciąż wokół nas procesach, a co za tym idzie, możliwość świadomego udziału w debacie publicznej, potrafi zrekompensować trud lektury.

Zobacz także: WIWISEKCJA SUKCESU W DWUDZIESTU ODSŁONACH. Vadim Makarenko, Zawód: zwycięzca 

Jest w tej książce coś, co szczególnie zwróciło moją uwagę, a nawet wywołało zdziwienie. Otóż okazuje się, że ekonomia jest dziedziną nauk społecznych niezwykle młodą. Zdumiało mnie, że w zasadzie nie dysponuje ona żadnym miarodajnym zasobem danych dla całego świata sprzed 1910 roku. Zresztą po tej dacie dane też nie są specjalnie bogate. Trochę lepiej wygląda to, gdy poszperamy w okresie międzywojennym, ale tak naprawdę sensowne, mierzalne dane mamy do dyspozycji dopiero po II Wojnie Światowej. Pewne prawidłowości można obserwować też trochę wcześniej, to prawda, ale prawdą jest również, że nawet dziś ekonomiści nie są w stanie zdobyć takich samych, porównywalnych danych z różnych części świata. Dane statystyczne będące podstawą analiz ekonomicznych, trendów i prawidłowości trafiają na dziury, które uniemożliwiają uczciwe prezentowanie wniosków opartych na tych danych, prowadzenie analiz i budowanie modeli. Summa summarum okazuje się, że mamy do czynienia z nauką młodziutką i jeszcze nieopierzoną, ale już stroszącą piórka wiedzy tajemnej, niedostępnej zwykłym śmiertelnikom.

Całe szczęście, że Piketty nie pozuje na guru ekonomii. Uczciwie pokazuje, że nie ma absolutnej wiedzy o prawidłowościach rządzących tym światem i nie przedstawia jedynie słusznych recept…

W odróżnieniu od niektórych polityków, o których wspominam przy okazji zakończonej właśnie elekcji. Warto spojrzeć na kosmiczne pomysły partii politycznych i ostrzec ich szefów przed „wszystkowiedzącymi” profesorami ekonomii, głoszącymi własną nieomylność i wszechwiedzę.

Tak naprawdę, to właśnie teraz rządzący politycy, niemający wystarczających podstaw wiedzy o świecie rynku i pieniądza, powinni poświęcić najbliższe tygodnie na pogłębioną lekturę tej książki, bo przecież będą określali politykę fiskalną państwa, a nie da się tego zrobić bez choćby elementarnej wiedzy o zjawiskach zachodzących we współczesnej ekonomii.

I już zupełnie na koniec chciałbym zauważyć, że byłoby ze wszech miar wskazane, by z tą książką zapoznali się tzw. „dziennikarze” ekonomiczni i polityczni. Może wówczas nie pialiby z zachwytu nad wystąpieniem komunizującego polityka efemerycznej partii politycznej, albo nie gloryfikowaliby obietnic populistycznej partii, która właśnie doszła do władzy. Mieliby też się na baczności słysząc zapewnienia o nowoczesnym państwie, nowoczesnej gospodarce i Bóg jedyny wie czym jeszcze bardziej nowoczesnym. Bo Thomas Piketty – nawiązujący wszak tytułem swej książki do wielkiego dzieła komunisty Karola Marksa, wyraźnie mówi, że w obecnych czasach do ogromnych poziomów, takich samych jak przed I Wojną Światową, wzrosło znaczenie spadków i majątków dziedziczonych, wcale nie pochodzących z własnej pracy, własnej zaradności, własnej inicjatywy i własnej aktywności. Wiemy, czym się to ostatecznie skończyło. Piketty zaledwie sugeruje w ostatniej części swojej książki (choć może jest to coś więcej niż sugestia), że powinniśmy wziąć pod uwagę opodatkowanie majątku i kapitału (przepływu kapitału), a szczególnie opodatkowanie kapitału u źródła. Choć – co istotne i nie wolno o tym zapominać – pisze to z perspektywy francuskiego uczonego. I bez świadomości strasznych szkód jakie w społeczeństwie i w ekonomii uczynił realny socjalizm oraz komunistyczna wizja rozwoju państw RWPG. Autor nie uwzględnia też nowej sytuacji: z jednej strony wychodzenia państw byłego bloku wschodniego z rzeczywistości komunistycznej, z drugiej – faktu, że jesteśmy właśnie w dobie narzucanych przez USA traktatów handlowych (np. TTIP).

Zobacz także: TE FASCYNUJĄCE SŁOWA | Na końcu języka. Z orientalistą prof. Andrzejem Pisowiczem rozmawiają: Kornelia Mazurczyk i Zbigniew Rokita 

Zgodzić się z autorem trzeba za to co do jego spojrzenia na redystrybucję dochodu narodowego i jego koncentrację w rękach najbogatszego decyla (10%), czyli właśnie na zjawisko nierówności własności kapitału. Otóż okazuje się, że owa garstka nieprawdopodobnie bogatych i bardzo bogatych jest w zasadzie właścicielem 60% całkowitego majątku światowego, poza nimi 40% populacji zachowuje udział między 5 a 35 % całkowitego majątku, a reszta nie posiada… nic, lub prawie nic. Myliłby się ten, kto sądziłby, że u nas jest jakoś inaczej. Pewnie grupa „klasy średniej” jest mniejsza niż w populacji świata, zwłaszcza tej zwanej „Zachodem”, a grupa ostatnia jest istotnie większa, ale nie są to różnice chyba aż tak istotne.

Wydaje się też słuszne ujęcie problem tzw. superkadr, czyli kadry zarządzającej, managerów itp. która skutecznie twierdzi, że z uwagi na jakieś swoje rzekome właściwości powinna zarabiać najwięcej. No bo trudno się zgodzić z tym, że ktoś, kto ukończył „lepszą” szkołę, tylko z tego powodu powinien zarabiać więcej, a tak się właśnie dzieje – przekonuje Piketty. Dam tu taki przykład, porównajmy sytuację dwóch prezesów: pierwszy szefuje bankowi w trakcie rozwoju, wchodzenia na rynek i budowy struktury. Drugi szefuje bankowi z kapitałem zagranicznym, który wcześniej miał swoją pozycję rynkową. Aha, i ten drugi prezes jest też byłym politykiem. Zgadnijcie, który zarabia więcej. Nie, nie ten pierwszy oczywiście. On zarabia mniej, bo jego bank jest mniejszy. Ale czy ten drugi, który w zasadzie nie musi robić nic (bank istnieje, działa, ma bazę klientów i finansowanie oraz know-how z zagranicy) robi cokolwiek, by uzasadniało to fakt, że zarabia więcej? A przecież właśnie tak się dzieje.

Uważny czytelnik znajdzie w tej książce wiele podobnych rozważań i przykładów. Ale chcę zachęcić do lektury, a nie streszczać książkę, więc na tych kilku przykładach poprzestanę.

Mimo pewnych różnic, z Pikettym mogę się dogadać: osobiście wyznaję pogląd, że godziwy system społeczno-ekonomiczny, zapewniający każdemu pracującemu (prowadzącemu działalność gospodarczą) przyzwoite warunki egzystencji, powinien być zbudowany na społecznej gospodarce rynkowej opartej na własności prywatnej i wolności działalności gospodarczej. W tej książce znajduję dla mojego poglądu zrozumienie. Z kolei ja podzielam pogląd autora co do redystrybucji dochodu narodowego i zgadzam się z nim co do słuszności tezy o potrzebie istnienia progresji podatkowej, zwłaszcza tam, gdzie mówimy o podatku od kapitału (transferu kapitału) i majątku.

Ale każdy ma prawo do własnych wniosków. Tylko warto je wysnuć dopiero po lekturze, a nie po nawet najlepszej recenzji. No i zanim zaproszę do lektury „Kapitału w XXI wieku” w ostatnim zdaniu pochwalę tłumacza. Bo, proszę mi wierzyć, z tak trudną lekturą poradził sobie nad wyraz sprawnie i pozwala się nam cieszyć słowem i myślą autora, bez zakłóceń spowodowanych innym kodem kulturowym i tradycją literacką.

Thomas Piketty, Kapitał w XXI wieku (Le Capital au XXIe siècle)

przekład Andrzej Bilik

Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa, 2015

5 komentarzy

  1. Ja bardzo poważnie traktuję lekturę poważnych publikacji. Thomas Piketty napisał wyjątkowo ważną pozycję, którą powinien przeczytać każdy, kto chce móc poważnie wypowiadać się w debacie publicznej. I doprawdy nie ma znaczenia ani dobór słów autora recenzji, ani jego osobiste poglądy, ani to czy są uważane za poważne lub też nie. Rozsądny czytelnik sam sięgnie po tę książkę i ją przeczyta, bo warto… do czego każdego zachęcam.

    1. Tak się składa, że książkę przeczytałem i też uważam ją za ważną. A dobór słów przez autora tekstu ma znaczenie, bo zachęca albo zniechęca do lektury nie książki, ale jego własnych tekstów. Tutaj wykazał się populistyczną ignorancją… To jakich słów używamy w debacie publicznej – czy pół-publicznej, jak w tym przypadku – ma znaczenie. I na wszystkie świętości, proszę nigdy o sobie nie pisać w trzeciej osobie…

  2. Bawi mnie to, że autor recenzji z jednej strony gani populizm, z drugiej sam do niego nawiązuje, rzucając parę razy „komunizmem”. No chyba, że pisze to na zasadzie „nie znam się, to się wypowiem”.

Możliwość komentowania jest wyłączona.

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading