recenzja

Cud pamięci | David Lagercrantz, Co nas nie zabije

Kluczem do zrozumienia tej książki jest słowo „pamięć” – i to na wielu poziomach. Pamięć (także ta fotograficzna) to dar, który pozwala bohaterom zwycięsko wyjść z najróżniejszych opresji. Ale pamięć (a co za tym idzie, tęsknota) to także marketingowe narzędzie, które czytelników oryginalnego „Millennium” Stiega Larssona zmusi do sięgnięcia po tom czwarty.

Co_nas_nie

Najpierw to, co w tym równaniu pewne: jeśli czytaliście trylogię i pokochaliście jej bohaterów, to prędzej czy później przeczytacie też „Co nas nie zabije”. Tym bardziej, jeśli ktoś (na przykład ja) powie wam, że wkroczycie do świata, który doskonale znacie i spotkacie bohaterów, których świetnie pamiętacie.

Właśnie: pamięć. To ona sprawia, że tęsknimy (lub nienawidzimy), że wracamy do miejsc, które znamy, chcemy ponownie spotkać się z ludźmi, którzy są nam bliscy, mamy ulubione potrawy i książki.

Właśnie: książki. Gdyby nie pamięć, a co za nią idzie, tęsknota, nigdy nie powstałby żaden książkowy cykl – chyba że w wyniku determinacji autora. Sherlock Holmes zakończyłby obiecującą detektywistyczną karierę w „Studium w szkarłacie”, Poirot w „Tajemniczej historii w Styles”, Pan Samochodzik w „Wyspie Złoczyńców” (i nie zyskałby nawet swojego pseudonimu), a Harry Potter zadowoliłby się uśmierceniem profesora Quirrella i tak naprawdę nigdy nie zmierzyłby się z Voldemortem. Vincent V. Severski nie kontynuowałby „Nielegalnych”, Katarzyna Bonda „Pochłaniacza”, Zygmunt Miłoszewski „Uwikłania”, Piotr Bojarski „Kryptonimu Posen”, Joanna Jodełka „Kryminalistki”, Jo Nesbø „Człowieka nietoperza”, Ian Fleming „Casino Royale”, Dan Brown nie napisałby „Kodu da Vinci”, a – gdyby szukać poza literaturą popularną – John Updike nie napisałby świetnych „Wdów z Eastwick”. Sam Sieg Larsson zatrzymałby się na „Mężczyznach, którzy nienawidzą kobiet” (niektórzy twierdzą, że tak byłoby lepiej, ale ja się z tym nie zgadzam, choć rzeczywiście pierwszy tom – z jego klasyczną zagadką „zamkniętego pokoju” – jest najbardziej poruszający).

Literatura – i to nie tylko ta popularna – żyje pamięcią czytelnika oraz pamięcią wydawców, którzy wiedzą, że jeśli coś się spodobało, to warto zaoferować tego więcej. Nic więc dziwnego, że po śmierci Larssona David Lagercrantz – wybrany przez wydawcę do tej roli – napisał czwarty tom „Millennium”. Zostawmy na boku rozważania: czy książki takiego idealisty jak Larsson powinny w ogóle stać się obiektem komercyjnej gry na sequele. Jedni powiedzą, że to zamach na pamięć, inni że to przywracanie pamięci. Jedni uznają, że kontynuacja tak, ale tylko piórem Evy Gabrielsson, partnerki Larssona, uznawanej nawet raz po raz i gdzieniegdzie za prawdziwą autorkę trylogii, a inni przypomną, że jeśli w pisaniu kontynuacji książki po śmierci autora jest coś zdrożnego, to grzech ten popełniamy nie po raz pierwszy i raczej go nie żałujemy. Grzeszyła Alexandra Ripley, kontynuując „Przeminęło w wiatrem”, grzeszyły dziesiątki już chyba autorów, biorących się po śmierci Zbigniewa Nienackiego za postać Pana Samochodzika, grzeszyli: Sophie Hannah „Inicjałami zbrodni” czyli kontynuacją przygód Poirota, William Boyd książką „Solo” (i wielu innych, spisujących kolejne przygody Bonda), ale i Karel Vanĕk, kończąc po śmierci Jaroslava Haška czwarty tom „Przygód dobrego wojaka Szwejka”. A nie sposób nie wspomnieć tu o Halinie Borowikowej, tłumaczce książek Jamesa Curwooda (pod pseudonimem Jerzy Marlicz), która zafundowała polskim, i tylko polskim, czytelnikom kontynuację „Łowców wilków” i „Łowców złota”. I ten przydługi passus nie ma usprawiedliwiać decyzji szwedzkiego wydawcy „Co nas nie zabije” czy podjęcia się roli pisarza-kontynuatora przez Lagercantza, a jedynie pokazanie, że z pamięcią i bazującym na niej sentymentem, nie wygramy.

Właśnie: wygrać. Nawet jeśli jest ta książka jedynie wytworem wydawniczego przemysłu, nakierowanego na odcinanie kuponów od dzieł zmarłego autora, to warto zadać sobie zasadnicze pytanie: czy Lagercrantz wyszedł z tej próby zwycięsko?

Jeśli chodziło o to, by przywrócić pamięć o bohaterach i ich losach, to odpowiedź może być tylko jedna: w „Co nas nie zabije” spotkacie niemal wszystkie postaci z oryginalnej trylogii, odtworzone z matematyczną wprost dokładnością. Jest Mikael Blomkvist, jest fenomenalna Lisbeth Salander, jest – nieco tu zmarginalizowana – Erika Berger, jest i Holger Palmgren, a nawet komisarz Bublanski czy Dragan Armansky. Jest nawet siostra Lisbeth – Camilla, wyciągnięta trochę z mroków niepamięci czytelniczej, urastająca tu do roli postaci kluczowej.

I oto przychodzi czas na zmienne w naszym równaniu. Lagercrantz tworzy bowiem całkowicie oryginalną postać ośmioletniego autystycznego chłopca, Augusta Baldera, syna genialnego informatyka, a przy tym sawanta, obdarzonego licznymi talentami, w tym genialną pamięcią. Ta pamięć sprawi, że stanie się on dla jednych bardzo cenny, dla innych niebezpieczny. I to jego los stanowi tak naprawdę oś fabuły. Genialne hakerskie włamanie do intranetu NSA, kłopoty finansowe „Millennium”, które w dobie cyfrowej informacji rozpaczliwie chce przywrócić czytelnikom pamięć o sobie i szuka dobrego tematu (oraz możliwości wyzwolenia się spod zależności koncernu medialnego Sernera), knowania czarnych charakterów, wynalezienie sztucznej inteligencji, a nawet wątek ewentualnego ponownego spotkania Salander i Blomkvista, podporządkowane są tak naprawdę sprawie nadrzędnej – życiu Augusta. Sprawy pozornie ze sobą niezwiązane w kluczowych momentach zazębiają się jak na rasowy thriller przystało i trzeba przyznać, że Lagercrantz (znany dotychczas jako dziennikarz i autor biografii) znakomicie poradził sobie z konstrukcją powieści. Czy jednak dał nam książkę tak wciągającą jak dzieła Larssona? Tu chyba nadszedł czas na niewiadome w naszym równaniu.

Książka wciąga, daje zagadkę, każe bać się o życie bohaterów, każe też zamyślić się nad śmiercią niewinnego człowieka, krzywdą dziecka, przemocą domową, daje również solidną dawkę wiedzy o hakowaniu, a nawet niezły opis topografii Sztokholmu. No i jeszcze zakończenie – trochę jak z ostatniego tomu oryginalnej trylogii, bo dające nadzieję „mimo wszystko”. Ale wyczuwamy „ale” – powiecie. I macie rację: po pierwsze „Co nas nie zabije” wydaje się zbyt zatopione w świecie Larssona, jakby miało ambicję przypomnieć, a nawet streścić nam poprzednie tomy, po drugie chęć wytłumaczenia choćby fenomenu zespołu sawanta czy tajników hakerskich sztuczek (niewątpliwie wątków świetnie zdokumentowanych) sprawia, że zostajemy na trochę zbyt długo oderwani od głównej akcji. Kto jednak się nie zniechęci, otrzyma nocną strzelaninę w domku letniskowym, spontaniczną ucieczkę samochodem przed mordercą, a nawet wątek polski.

A jak kto ciekaw, czemu wciąż piszę o równaniach i jakichś zmiennych oraz niewiadomych, niech sięgnie po „Co nas nie zabije” i sprawdzi czy dobrze… zapamiętałem tę książkę.

David Lagercrantz, Co nas nie zabije (Det som inte dödar oss)

Przekład: Irena i Maciej Muszalscy

Czarna Owca 2015

 

3 komentarze

Możliwość komentowania jest wyłączona.

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading